Andrzej Strąk
zmarł 15 sierpnia, dwa dni po swoich urodzinach. Długo i ciężko chorował,
ostatnie miesiące przed śmiercią spędził w hospicjum. Podobno do końca nie
stracił swojego kosmicznego humoru. Trzynastego sierpnia przez kilka godzin próbowałem się do niego dodzwonić, ale jego telefon przy
każdej próbie odpowiadał już tylko sygnałem zajętości. Kiedy dowiedziałem się,
że zmarł, z żalem skonstatowałem, że nie ma już łódzkich jaszczurów – Ździnia i Andrzejka. Bo nie ma i
już nigdy takich jak oni – kolorowych ptaków Łodzi – nie będzie.
Andrzeja
poznałem w Poleskim Ośrodku Kultury w 2007 roku. Obaj ze Zdzisławem Jaskułą
zwołali w to miejsce poetycką Łódź, żeby zmontować nowe pismo literackie i
stworzyć środowisko. Byli otwarci również na ludzi spoza Łodzi, z regionu. Pod
ich życzliwym patronatem powstał Kwartalnik Literacko-Artystyczny „Arterie” i
Koło Młodych Pisarzy „mŁódź literacka”. W międzyczasie z inicjatywy Andrzeja
Śródmiejskie Forum Kultury zostało przekształcone w Dom Literatury. Doskonale
pamiętam finały konkursu Bierezina, które odbywały się jeszcze w Poleskim
Ośrodku Sztuki. Dzięki temu, że były prowadzone przez Andrzeja i Zdzisława
nabierały literackiego sznytu, ich surrealno-alkoholowy klimat jest dziś nie do
odtworzenia. Z wielką stratą dla nas wszystkich. Dla literatury również.
Nazywaliśmy ich obu łódzkimi jaszczurami, protoplastami nas „młodych” poetów.
Opiekowali się nami jak literaccy ojcowie, animowali środowisko. Po śmierci
Zdzisława Andrzej stracił krótkotrwałą przychylność tzw. panującej władzy i
musiał odejść ze stanowiska. To dla łódzkiego środowiska cezura, moment, od
którego rozpoczął się jego powolny rozpad. Pamiętam, że to za czasów Zdzisława
i Andrzeja odbyła się w Łodzi jedyna wspólna środowiskowa Wigilia. Potem już
ani razu. To w okresie dyrektorowania Andrzeja zrobiliśmy w Tomaszowie cztery
udane edycje Pulsu Literatury w Regionie. W pamięci mam zwłaszcza jedną, w
Ośrodku Kultury „Tkacz” zimą, kiedy spadł naprawdę duży śniegi, na zewnątrz panował
siarczysty mróz. A jednak ludzie przyszli. Po imprezie był poczęstunek i poncz.
Nigdy nie zapomnę rozczarowanej miny Andrzeja, ponieważ trunek posiadał w swoim
składzie niewielki procent alkoholu. Kiedy Andrzej piastował funkcję
dyrektora Domu Literatury czułem się tam jak w domu. Potem podobne odczucia towarzyszyły mi jeszcze za Owczarka, ale to jest w końcu mój kumpel. Nie można
zapomnieć, że Andrzej pomagał poetom, jako dyrektor zatrudniał ich u siebie, w
Domu Literatury. Ogromnie mnie to cieszyło, było znakiem, że łódzcy literaci
mogą liczyć na instytucjonalne wsparcie. Sam był poetą, którego dwa tomy
regularnie czytam. „Co się zdarzyło Sejmurowi” i „Mars wita nas” stoją u mnie
na półce niemal na wyciągnięcie ręki. No i ten Andrzeja humor. Kosmiczny,
odjechany, oparty na intelektualnym podglebiu. Kiedy przyjmował do „Tygla
Kultury” moją recenzję płyty Marii Peszek, powiedział: „Być może przyjmiemy, a
może i nawet zapłacimy”. Wiadomo było, że przyjmie i zapłaci. Kiedy mnie tylko
zobaczył (a wzrok rzeczywiście miał słaby) zawsze trochę udawał, że nie
pamięta, skąd jestem. „Ty jesteś z tego, no, Tomaszowa?”. Tak właśnie
informował, że zwraca na kogoś uwagę. Kogoś lubi. Przed jedną ze wspomnianych
edycji Pulsu Literatury w Regionie złożył wizytę ówczesnej dyrektorce
tomaszowskiej biblioteki w celu omówienia przeniesienia tego wydarzenia z domu
kultury do siedziby książnicy. Musiałem potem wyprowadzać ją z
szoku. Andrzej zasypał ją taką liczbą anegdot i wizji, że jeszcze długo
dochodziła do siebie. Jego świat nie mieścił się w ramach szarej prowincji.
Świat bez niego nie będzie już taki sam.
Dziś, 22
sierpnia pożegnaliśmy Andrzeja Strąka na cmentarzu komunalnym Doły w Łodzi.
Niech Spoczywa w Pokoju. Cześć Jego Pamięci!
Wzruszajacy komentarz Piotra Gajdy
OdpowiedzUsuń