Karol Pęcherz, Jedna noc w Hostelu Gajdy - o książce „Hostel” P. Gajdy, [w:] http://magazyn-cegla.net - 2010
|
|
Filip Fidler, Czarna Teczka, [w:] „Odra” Nr 5/2010
|
Całkiem interesująca propozycja z Biblioteki łódzkich „Arterii”. Debiut Piotra Gajdy może na kolana nie powala, ale wiersze sprawne, dzielne, sprawdzone w bojach licznych turniejów jednego wiersza, uzbrojone w czekan Jacka Bierezina i nominacje do głównej nagrody znanego łódzkiego konkursu. Obraz współgra tu z rytmem, rekwizyt zna swoje miejsce, rzeczywistość pojawia się i od razu nie znika, cytaty są, ale dobrane sprawnie i niezbyt liczne. Niewiele ewidentnych wpadek, kiksów; maszyna liryczna pracuje równo i bez zadyszki, i choć słychać wyraźnie, że autor ma po drodze z jednej strony z Honetem i Owczarkiem, z drugiej ze Świetlickim, i że jego głos dopiero wybija się na niepodległość, to jednak nie ma tam feudalnej zależności, prostej kopistki, czyli mówiąc krótko, chamskiego epigoństwa. Jest za to delikatność i prostota opisywanych sytuacji, jak wtedy, gdy: odwiedza nas sąsiad/ i chociaż pociesza: a jednak żyjecie państwo/ na wszelki wypadek dotyka mnie palcem. Cóż, Ameryki tym tomem Gajda może nie odkrył, nowych przestrzeni w poezji polskiej nie otworzył, ale przeczytałem Hostel z przyjemnością; a to chyba w lekturze najważniejsze.
Nieczęsto trafia się w Polsce debiut poetycki, który precyzyjnie trafia we wszystkie czułe punkty. Piotr Gajda, poeta z Tomaszowa Mazowieckiego, wydał właśnie książkę, która jest skrupulatnie zaplanowanym uderzeniem. A raczej: serią uderzeń.
Autor miał czas, by dojrzeć twórczo (ma 43 lata), by przemyśleć swój „Hostel”. Dokładnie wie, co chce przekazać, nie bawi się w wyszukane składnie. Stawia nas w określonym miejscu w szeregu i mówi: „Czas spauzował, świat skurczył się do rozmiarów/ m3” („Stopklatka”). Tak właśnie podmiot wyznacza sobie terytorium, w którym przez większość czasu będzie się obracał, z którego będzie stara się wyswobodzić.
Hostel to miejsce często zaniedbane i ponure, w którym przyszło nam pomieszkiwać, spędzać noc, a potem za to płacić. Nad ranem można jednak zabrać rzeczy i wrócić do domu. A co, jeśli okazuje się, że nie możemy się z hotelu wymeldować? Że każdy dzień jest „Dniem Świstaka” („Marzec, czyli nigdy. Pory roku/ na wstecznym biegu”), że wieczór okazuje się noclegiem w trumnie: („Noc to wieko pociągnięte czarną bejcą./ Poruszam się, robak w przejrzałym granacie,// kornik mozolnie drążący korytarz w głąb deski („Mebel”)? Jeżeli spróbujemy to sobie wyobrazić, poznamy jednocześnie permanentny stan umysłu bohatera książki, który nie może się z tego pokoju wydostać. Tym bardziej, że pokój znajduje się w jego własnym domu, a w zasadzie — we własnej głowie.
I chociaż cały świat widziany i doświadczany przez podmiot „Hostelu” jest zmetaforyzowany, wręcz obarczony ciężarem ustanowionej przez autora mitologii, obrazy wyłożone są wyjątkowo precyzyjnie. Inaczej mówiąc: jeśli coś jest — jest jakieś, jest czymś lub jest jak coś innego. Wypunktowane obserwacje zazwyczaj staja się dla odbiorcy nużące, ale tutaj sprawiają wrażenie zaklęcia, działają jak hipnoza. Bohater musi mówić językiem transu, bowiem cały czas jest w transie. Tak więc spostrzeżenia następują po sobie szybko. Wiersze nie bawią formalnie, jak gdyby autorowi zbytnio na tym nie zależało. Bo jego podmiot po prostu pragnie wyczytać swoje fobie, chce się wyspowiadać: „Siedem dni tygodnia/ jak siedem grzechów, za które nie przewidziano/ rozgrzeszenia” („Lokum, lokator”). Dlatego teksty te mogą wyglądać na pierwszy rzut oka topornie – najczęściej jednostrofowe, z umiarkowanie równymi wersami, bez wyraźnych przerzutni — chciałoby się powiedzieć, ze przypominają cegły, z których zbudowano bohaterowi „dom”.
W zasadzie każde zdanie, każda metafora, którą czytelnik odnajdzie w tym tomie, okazuje się na tyle nośna i jednocześnie zasadna, iż można zaryzykować stwierdzenie, że „pojedyncze/ słowa mają objętość konstytucji” („Stopklatka”). Nawet jeśli w pierwszej chwili jakiś fragment tekstu nie wydaje się wyjątkowo odkrywczy, to po jakimś czasie osadza się w głowie i pobrzękuje. Bo jak pozbyć się tak silnie oddziałujących fraz, jak: ”Jeżeli zakwitł/ przebiśnieg, wyglądał jak guz mózgu” (Wielki chłód”) albo „Dratwa wbita w żyłę dojdzie/ pod serce. I będzie szyć” („Szwy”)? Według mnie, taki „osad” to lepsze świadectwo mocy poezji niż na pozór efektowna przenośnia, która po głębszym zastanowieniu okazuje się semantycznym nadużyciem.
Wątpliwość, którą najłatwiej poprzeć, może budzić tematyka tego tomu. Autor postawił bowiem na „koncept-album”, wszystkie jego teksty oscylują wokół jednego (chociaż szeroko pojętego) zagadnienia. Motywy specyficznej izolacji w pomieszczeniach czy paranoi wywołanej zamknięciem pojawiały się już (z różnym skutkiem) w najnowszej poezji. Aczkolwiek chyba jeszcze nie na taką skalę. Gajda wyeksponował zwłaszcza zniewolenie umysłowe, co potwierdza motto tomiku „Wszystko jest w mózgu. Nigdzie więcej” z Marcina Świetlickiego. Bohater do tego stopnia zamknął się w swoim „pomieszczeniu”, że nawet uciekając z domu, podróżując lub siedząc na plaży, wciąż nie może się z niego wydostać: „Mieszkanie jest garbem, wszędzie/ trzeba je nosić” („Lokum, lokator”). Jest nim wręcz zarażony: „Dom mieszka w sobie, rozwija się/ jak nowotwór” („Pustostan”). A zatem choroba? Wystarczy wymienić przewijające się przez książkę symptomy: wieczny chłód, dreszcze, gorączkowe wizje, balansowanie na granicy śnienia.
Gajda przygotował swojemu podmiotowi lirycznemu naprawdę podłe lokum. Mimo to dokładnie je umeblował, zniewalając bohatera otaczającymi go przedmiotami: „futra wiszą w szafach, a meble pochodzą/ ze Skandynawii” („Ikea”); „seryjne meble,/ tureckie dywany, które nie potrafiły latać” („Exit”). Autor nie zapłacił jednak za prąd i ogrzewanie. To, na ile bohaterowi udało się wydostać z mieszkania, pozostawiam już do rozstrzygnięcia czytelnikom.
Czego bym oczekiwał od Piotra Gajdy w następnej książce? Myślę, ze wyjścia z tematyki zamknięcia, może trochę więcej nadziei na jakieś ocalenie. Bo nie chce przecież odbierać poezji Gajdy tego, co stanowi jej główny atut — tej poruszającej nostalgii, zapadającej w pamięć w molowej tonacji.
Piotr Gajda (ur.1966) zadebiutował tomem, jak słusznie zauważył Jerzy Jarniewicz, „Uważnie skomponowanym i niebanalnym”, ale ta książka jest warta lektury nie tylko ze względu na warsztatową dyscyplinę, koncept, intrygująca grę metaforą, wewnętrzny, neurotyczny rytm. „Hostel” jest tomem poruszającym i oryginalnym, ponieważ ukazuje niemożność ucieczki z siebie, ciała i języka, a tym samym zadaje trudne pytania: o tożsamość, wolność, źródłową obcość i jej potencjalne oswojenie.
W wierszach Piotra Gajdy, finalisty Konkursu poetyckiego im. Jacka Bierezina (Łódź 2007), powraca element zamknięcia, zatrzaśnięcia, izolacji, ale też autowygnania. Świat wydaje się skurczony „do rozmiaru m-3”, skondensowany i ciasny, zawłaszczony, ale nie przez otaczających ludzi, lecz przez myśli, słowa, przedmioty, które tworzą gęstą, symboliczna i nieco klaustrofobiczną sieć. Dlatego podmiot liryczny przypomina bohatera typu kafkowskiego, uwikłanego w przedziwną grę z rzeczywistością, doświadczającego bezsilności, ścigającego tajemnicę jak łowną zwierzynę, ale również będącego ściganym. Tu nawet „Świt jest inspektorem, który wszczyna sprawę/ z urzędu: szuka, pyta, błądzi” („Wnętrza”), a na sumieniu nie ma nic tylko ten, „kto nie boi się listów poleconych” („Szklana kula”).
Oczywiście, można zarzucić tekstom tu zebranym, iż są zdominowane przez poetykę natręctw, obsesję śmierci wrośniętą w codzienność, zagnieżdżoną w naszych domach, które nieraz przypominają bardziej hostele, miejsca tymczasowego (ziemskiego) pobytu, wynajmowane przez nas kłopotliwych lokatorów. Ale książkę tę można czytać inaczej – jako ryzykowne zmierzenie się z własną osobnością. To przede wszystkim próba opisania (otwarcia?) zamkniętego, wyizolowanego „ja”, która jest nazwana wprost w ostatnim wierszu, zatytułowanym znamiennie „Exit”: „Musiałeś ocucić dom, wpuścić tlen”.
Emanuel Lévinas w „Imionach własnych” pisał o samotności, która jest swoistą jednością istniejącego, zatrzaśniętego w swoim bycie, skazanego na siebie. Ale filozof ten, wspominając o niewoli tożsamości, ukazał ją nie jako wyrok, ale również suwerenność i męstwo. Ten sposób rozumienia osobności powraca w poezji Piotra Gajdy, który opisując uwiezienie w materii, ziemskości, języku, odważnie konfrontuje się z samym sobą. I tymi za ścianą, współlokatorami — z nami.
Wiersze zebrane w najnowszym, drugim już tomie Piotra Gajdy zmieniają wizję fizykalnego, postrzeganego zmysłami świata w ciąg przesuwanych w zwolnionym tempie slajdów, przy których za każdym razem zatrzymuje nas nowy szczegół. Obraz u Gajdy zawęża się często do jednego, określonego fragmentu rzeczywistości. Jest ona na zmianę myślą, ciałem, dźwiękiem. Każda jej część wydaje się pochodzić z różnych historii, zdarzeń, lecz łączy je pewna prawidłowość. Szczegół u Gajdy nosi bowiem znamiona bolesnego przełomu, pęknięcia. Co więcej, opowiedziane obrazy, przedstawiane z początku — jak określił to Jean Pouillon — jako vision par derrière (widzenie zza postaci, z nią jako częścią postrzeganego w tekście świata) stają się stopniowo vision avec (widzeniem z wiedzą równą postaci), w których nie sposób nie uczestniczyć.
Gajda jako synestetyk rozbudowuje przede wszystkim wrażenia dźwiękowe i wizualne. W wierszu Ruiny słowa mają barwy i — niekiedy — inne właściwości przedmiotów: „Mówiłem, a głos mój zmieniał barwę, jakbym trzymał/w ustach farbkę”; „Nie mogłem krzyczeć,/bo struny miały ani grama obcego stopu, zrobione/z tego samego srebra, co kamień (…)”. W podobnych znaczeniowych korelatach ze zmysłami występuje często ciało: „Wyszedłem do ogrodu zrywać jabłka, a obudziłem się/we własnych wnętrznościach” (Raj utracony); „W ciemnościach szkliły się moje oczy,/w których lód uwięził ptasie łajno i piasek” (Oparzelina). W wierszach z tomu Zwłoka ciało — ludzkie czy zwierzęce — wpisane zostaje w bolesną, nieraz też brudną, cuchnącą i duszną metafizykę. Ciało opowiedziane jest na wiele sposobów, za każdym razem jednak uwagę przyciąga szczegół związany z umieraniem: „Ciało/zamieniało się w popiół: zrzucało skórę i mieściło się w garści” (Karbid).
Swego rodzaju przechodzenie na stronę śmierci, „wczytywanie się” w jej metafizykę jest u Gajdy czymś zaskakująco naturalnym — choć nie bezbolesnym — i nieuniknionym. Mówienie o śmierci, przepowiadanie jej, nieustanne przypominanie o jej cichej obecności jest obowiązkiem głosu obecnego w tekstach ze Zwłoki. Obowiązek ten wydaje się nie tyle nabyty, ile „wrośnięty” w samą genezę tych wierszy. W tworzonych przez autora obrazach brzmią bowiem echa dawnych, zasłyszanych, przeżytych historii, których znaczenie sięga daleko poza czas i których ważność nie daje ująć się w realistycznych obrazach. Dlatego też każdej wizji, każdemu opisywanemu miejscu, zdarzeniu nadany został emocjonalny ładunek. Dworzec, mieszkanie, droga, wreszcie miejsca widziane tylko we śnie zostają emocjonalnie naznaczone. Niedefiniowalne zyskuje barwę, brzmienie, niekiedy zapach i smak.
Język, którym posługuje się Gajda, tworzy rzeczywistość pełną wizji, przeczuć, szczegółów, jednocześnie spetryfikowaną, zadziwiająco konkretną (podobnie jak w debiutanckim tomie Hostel). Proponowana przez autora opowieść o wszystkim, co wiąże nas z pulsującym życiem, a mimo to sprowadza w ciemne, duszne rejony nicości, kresu uwodzi i tym samym sprawia, że sięgnąwszy po Zwłokę, nie sposób jej zapomnieć.
Związany z łódzkim środowiskiem poetyckim Piotr Gajda zaprezentował w minionym właśnie roku swój drugi tom (po całkiem nieźle przyjętym Hostelu, 2008), dołączony tym razem do siódmego numeru “Arterii”. Jeśli Hostel był zbiorem wierszy trudnych, opartych na zgłębianiu egzystencjalnych i metafizycznych bolączek, to Zwłoka wydaje się jeszcze trudniejsza, jeszcze ciemniejsza i zimniejsza. Pozostaje jednak zimna w pewien wyrafinowany, poetycki sposób — jakby rzeźbiono ten tom w lodzie, który najpierw skuł, a potem zlał ze sobą ludzi i budynki, powietrzu zaś nadał fakturę szronu: “Mróz trzaska jak szczapa. Zagłusza przeciągłe wycie psa, / którego pan zamarzł na przystanku. Ty też zamarzasz, chociaż / grzejesz się nad lustrem” (Hipotermia). Dzięki umiejętnemu obrazowaniu i posługiwaniu się metaforą, wiersze Gajdy pozostają krystalicznie czyste, do tego stopnia, że można patrzeć przez nie na drugą stronę — a tutaj już wedle woli — w potencjalny zamęt uczuciowy bohatera lirycznego lub w kostniejącą, odwlekającą znaczenie strukturę języka.
Oba tropy wydają się trafne, bowiem Gajda przeprowadza w nowych wierszach wizualny mariaż. Niby wychodzi od sytuacji, zapowiadając poezję opisową i zgłębiając pejzaż, by potem przejść do pytań wykraczających daleko poza immanencję krajobrazu; do pytań metafizycznych, w których wątpliwości, ból fizyczny, kontemplacja i język motywują się wzajemnie. Potem znów odwraca narrację, stawiając w centrum bohatera, powołując antropocentryczny podmiot, wokół którego zagina się przestrzeń (głównie jesienno-zimowa) oraz czas (z akcentem na przeszłość, stale obecną lub powracającą). Po chwili dostajemy sygnał o interioryzacji i ciało bohatera staje się ciałem świata lub świat przybiera wymiar cielesny:
Wszedłem do ogrodu zrywać jabłka, a obudziłem się
(Raj utracony)
Ta droga pozwala dostrzec w poezji Piotra Gajdy jej egzystencjalny, prawie gnostycki wymiar, ale przede wszystkim kieruje na sylwetkę poety (raczej jako konstruktu tekstowego, niż realnego autora), który w umiejętny, stonowany, a zarazem przekonujący sposób potrafi przedstawić swój świat wewnętrzny. Akcent położony na silne “ja” liryczne powoduje, że teksty te czyta się trochę jak wyznania, chociaż świadomie ubrane w kostium wiersza i wyposażone w poetycki naddatek, na swój sposób wyestetyzowane. W żadnym razie nie jest to jednak zarzut pod adresem autora, bo właśnie ten “poetycki naddatek” przypomina, że nadal mamy do czynienia z wierszem, że język nie tylko nas uwodzi, ale również zwodzi, tocząc swoistą grę z czytającym.
Zwłoka jest bowiem tyleż obcowaniem z umarłymi, co szansą na takie obcowanie, osiągniętą właśnie dzięki pisaniu, z całym jego zapleczem utrwalania minionego i odnoszenia się z nostalgią do nieistniejących sensów. Umarli powracają więc jako konkretne postacie (córki, ojca, zabitych zwierząt) i jako figury samego powrotu, możliwość, czy raczej świadomość echa i powtarzalności, w którą wikła się język:
Bezimienni żyją pod korą brzozy, kaszlą i plują krwią.
(Łęty)
Przekonująco prezentują się u Gajdy również wszystkie shiftery, które na chwilę rozbijają jednolitość języka. Mam tu na myśli i kursywę, sugerującą cytat (z żywych — jako dialog, z umarłych — jako sermocinatio), i pytanie, pozornie tylko retoryczne, za każdym razem powołujące adresata. Nie ważne, czy będzie nim jeden z bohaterów wiersza, czy sam podmiot, czy też różnie rozumiana przestrzeń, w której pod pokrywą z lodu lub ciekłej stali toczy się wewnętrzne życie. Za każdym razem pytanie dynamizuje wiersz, a zarazem odwleka sens, jest krokiem w przyszłość lub przeszłość, naznaczonym pragnieniem przeniknięcia tajemnicy:
Lubisz zapach markerów, tatusiu,
(Światłoczułość)
Pytanie skierowane zostaje w pustkę, w miejsce nieobecności, w stronę umarłego dziecka, gdy “dusza ulatnia się jak gaz z piecyka”. Tajemnicy jednak przeniknąć nie można (zwłaszcza tajemnicy powrotu), a poecie pozostaje tylko stawianie uważnych kroków dookoła i ciągła praca w języku.
Tomasz Cieślak tłumaczy na okładce Zwłoki, że świat Gajdy jest “nie ze słów, a z emocji i przeczuć”. Można o tej uwadze zapomnieć, mimo że na tle tekstualności tryumfującej w naszej najnowszej poezji, wiersze te rzeczywiście wyglądają jak opowieść z dzieciństwa, nasycona przerażeniem, ale pozbawiona możliwości magicznej ingerencji. Nie działają u Gajdy żadne zaklęcia, a profetyczny ton, który zbliża go do rytuału, stawia raczej przed nieskończoną pustką i niekończącą się wątpliwością.
Byłoby to jednak zbyt duże uproszczenie, gdyby czytać te wiersze wyłącznie w kategoriach opowieści, przerażającej baśni, z akcentem na głos i osobę mówiącego. Kiedy powrócić bowiem do kwestii obrazowania, to właśnie w języku, a nie w granicznych emocjach, widać precyzję Gajdy i cierpliwość w stawianiu kolejnych słów. Wobec niemożności ujęcia owej “tajemnicy”, pozostaje kroczenie wokół niej, budowanie obrazów i ścieżek, które za każdym razem rytualnie przypominać będą jedynie, że nadpisane zostały wokół “czegoś”. Może również i tutaj tkwi zwłoka – nie tylko w umieraniu i życiu rozumianemu jako ulotny ślad wszechobecnej śmierci, ale także w wypisywaniu, czy raczej rzeźbieniu krajobrazu w słowach; w cierpliwych i rzemieślniczych (średniowiecznych niemalże) ruchach pióra. Do tych umiejętnie prowadzonych opisów powracać można ilekroć zmęczy Cioranowski patronat nad tomem. Wielokrotnie na jednym obrazie udaje się bowiem poecie uchwycić po Breughlowsku alegorię i detal, ogólne zasady i jednostkowe przeżycia:
Może skakać po kamieniach,
(Prawidła)
Nader istotny wydaje się u Gajdy moment zawieszenia, uchwycenia czasu w trakcie pracy i przecięcie go z pozaczasowym, transcendentnym spojrzeniem. Poeta ujęty jest więc i jako liryczny bohater, uczasowiony, poddany napięciom i emocjonalnym kryzysom, i jako teoretyczny demiurg, który świat stwarza w słowach, nadaje prawa i postrzega całe istnienie jako “już dokonane”, licząc się równocześnie z jego skażeniem w miarę oddalania się od stwórcy. Między alegorycznością i detalem rodzi się podobne napięcie, jak między patrzącym i przeżywającym. Słowa odklejają się od zdarzeń, bo “Nikt nie wierzył w ani jedno słowo. A usłyszane / dryfowało jak porzucone wiosło albo drzazga z arki” (Liryka lokalna).
Dramatyzm tych wierszy wynika (i zarazem prowadzi, zapętlając się w punkcie wyjścia) z teologicznego i dualnego postrzegania świata, które pęka pod wpływem refleksji i emocji. W końcu zaciera się różnica między życiem i śmiercią, a oba stany popadają raz to w gnicie lub próchnienie, raz w sterylność i jałowość. W końcu prowadzeni śladem podmiotu, w paradoksalnie ostatnim, a zarazem tytułowym wierszu, przystajemy na motywującą cały tomik wątpliwość Gajdy:
Ci będą mówić do ciebie na głos, dopóki nie wbijesz
(Zwłoka)
Sławomir Płatek, Zróbcie miejsce na złe myśli (Szkic
krytyczny o poezji Piotra Gajdy), [w:] http://www.salonliteracki.pl/ - 30.12.2011
|
Kolejność wydawania
tomików poetyckich to jedna ze zagadek rynku, przeoczana i zaniedbywana.
Zdarza się nazbyt często, że nie tylko debiut (przeładowany, czy
niedopracowany), ale i kontynuacja wypadają blado. Pomysł na pierwszą książkę
pieści się zwykle przez wiele lat, dokarmia, obrabia. Druga? Niezależnie od
jej założeń nie powinna wyglądać jak wydruk odrzutów z pierwszej, a niestety
często tak właśnie wygląda.
To oczywiście skrajność, w
wypadku Piotra Gajdy wcale nie jest źle, ale chyba jednak zasadniczego,
strukturalnego pomysłu na nr 2 nie było. Gdyby wyszła najpierw Zwłoka,
a potem Hostel, byłoby wszystko jasne. Świetny debiut i jeszcze
lepsza kontynuacja. Mamy jednak te same dwa tomiki z drobną pozornie różnicą
- w innej kolejności. Matematycznie się zgadza. Suma 1+1 jest ta sama,
niezależnie, jak by obracać jedynki. A jednak suma brzmi: wyjątkowy debiut, a
potem zniżka. O ile wiersze z Hostelu zabrały mnie ze sobą, o tyle
te ze Zwłoki ja musiałem wywlekać z książki. Nie potrafię inaczej
tej różnicy opisać. Warsztatowo, tematycznie, stylistycznie - obie książki
stanowią monolit. Co z tego, skoro „coś” się dzieje, i jest to coś nie do
przeoczenia.
Być może problemem jest
przedobrzenie. Są autorzy, którym drobne niedbalstwo osobliwie służy. Tak,
jak są osoby, którym nonszalancja dodaje wdzięku, choć bynajmniej nie
każdemu. Tego rodzaju nonszalancję można odnaleźć w Hostelu i choć
ciężka atmosfera tej książki niezupełnie pasuje do określenia „wdzięk”, to
można się umówić na tego rodzaju skrót. Zwłoka wyraźnie traci polot.
Miejsce intuicyjnego pisania i przyzwolenia na intuicyjne czytanie zajęły
konstrukcje myślowe, chyba zbyt przemyślane, uzupełnione o szczegóły, mające
naprowadzać i precyzować logicznie ułożone sensy.
Tę diagnozę zdaje się
potwierdzać sam Gajda. Tu i ówdzie pojawiają się nie wiadomo czemu służące
zagłębiania odautorskie w interpretację wierszy, podczas gdy jedna z ich
zasadniczych wartości polega na niejednoznaczności interpretacyjnej. Na
wyczerpaniu analizy w polu nastroju, ominięciu warstwy intelektualnej. Co
dziwniejsze, autor (jak twierdzi w wywiadzie dla Roberta Rutkowskiego)
sugeruje się opiniami wiszącymi na jednym z portali internetowych, gdzie
niestety dokładne czytanie wierszy nie jest standardem. Oczywiście
niedokładny czytelnik, to też czytelnik i należy brać go pod uwagę, ale tylko
do pewnego stopnia.
Mam nawet wrażenie, że to
całe prostowanie w tym szczególnym wypadku psuje poezję. O ile Różewicza
trzeba (nakazowo - rozdzielczo - trzeba) czytać w określony sposób, o tyle
Gajdę - proponuję w nieokreślony. Wyciąganie prywatnych inspiracji,
poprawnych zrozumień, analiza logiczna - to wszystko nie służy jego wierszom.
Są jak radio - działają na wyobraźnię. Są jak (paradoks!) książka. Każdemu
podpowiadają inną twarz bohatera, a jednak wciąż jest to ta sama książka dla
wszystkich. Może w tym jest problem różnicy między Hostelem a Zwłoką
- za dużo domagania się. Presja już nie tyle autora na wiersze, co wierszy na
wiersze. Ciężar własny.
Obie książki Piotra Gajdy
dają pretekst. Od razu rodzi się pytanie - pretekst do czego, jak go
wykorzystać, czym ten pretekst jest motywowany? Otóż nieważne. To zdanie
wystarczy: dają pretekst. Uchylają szczeliny do czegoś, czego nie chcę nawet
próbować w tym szkicu opisywać, bo nie wyręczę poety. Dowodzenie, że po
drugiej stronie szczeliny jest najzwyczajniej odbicie czegoś, co mamy już w
garści, zabiera energię. Czas totalnej prywatności poezji nie daje takich
szans. Każdy jest człowiekiem na własny użytek, nie ma czego odkrywać, skoro
wiemy jak mamy na imię, gdzie mieszkamy i że umrzemy. Traktowałem (i nadal
chciałbym traktować) poezję Piotra Gajdy jako specyficzną odpowiedź na
„kobiece” pisanie - mocno subiektywną, nie interpretowalną - bo osobisty
stosunek do niej nie powinien być oparty na logicznej interpretacji. Ten
szkolny nawyk jest zaledwie wycinkiem horyzontu. A wracając do „kobiecych”
wierszy, zwłaszcza tych irracjonalnych, opartych na nastroju - Gajda ma do
zaproponowania po prostu coś więcej. Z rzeczy dodanych - autentyzm. Z
odjętych - infantylność. Jeśli poezja ma iść w takim kierunku, w stronę mocno
zmetaforyzowanej, nieprzystającej symboliki nastroju - to zdecydowanie wolę
podejście Gajdy od podejścia paru młodych poetek.
Wisi nad wierszami obu
zbiorów parę myśli zasadniczych. Można je zbierać z atawistycznych skojarzeń,
własnych wizji po lekturze, kontekstu całości. Jest tu dobrze sprecyzowana
osobowość twórcza, typ wyobraźni. Pesymizm wart poznania dla samej ścieżki,
która przezeń biegnie. Autor prowadzi tę ścieżkę świadomie, z wyczuciem i
polotem.
Pojawia się zapowiedź
trzeciego zbioru. Jak twierdzi autor (w przytoczonym już wywiadzie), ma być
inna od poprzednich. Niech będzie inna. W jakość nie mam powodu wątpić. Ale
wszystkie pozostałe rzeczy, niech będą „inne”.
Piotr
Gajda, Zwłoka,
Biblioteka Arterii, SPP Oddział w Łodzi, 2010
Szkic nagrodzony w 2011 roku drugą nagrodą w łódzkim konkursie
krytycznoliterackim
— |
Grzegorz Kociuba, Myśli przy „Zwłoce” – recenzja tomu Piotra Gajdy, [w:] „Poezja Polska”, 12.03.2011 r.
Czytam tomik Piotra Gajdy „Zwłoka” i myślę, o tym, że poezja, ta dobra, oryginalna, inwencyjna, jest z innego porządku. Wymyka się racjonalnym kategoriom, modelom schematom, bowiem istnieje na wszystkie strony; jej semantyka raz po raz przekracza siebie samą, otwierając swe znaczenie na to, co dziwne, zaskakujące, nieprzewidywalne.
Obrazy w wierszach Gajdy są wyraziste, sugestywne, drapieżne, a przy tym nie dające się łatwo przetłumaczyć na dyskurs, bronią się przed bezpośrednim odnoszeniem ich do rzeczywistości pozajęzykowej, do tzw. życia. Są skrajnie kreacyjne, zawzięcie strzegą swojej autonomii, a jednocześnie nie mają w sobie nic z wydumanej, programowo realizowanej konstrukcji. Płyną „naturalnie”, jakby były przedłużeniem bycia, jakby egzystencja spontanicznie je z siebie wydzielała. Zapewne prowadzą ze sobą jakiś rodzaj wielogłosowej rozmowy, ale tej rozmownie da się, na dobrą sprawę, uchwycić od zewnątrz, nie można jej posłuchać, stojąc z boku, wybierając dla siebie status obserwatora. Trzeba w te obrazy wskoczyć, trzeba się nimi stać, by poczuć ich liryzm i grozę, afirmację i negację, patos i ironię. W tych obrazach są części ciała, wnętrzności ludzi i zwierząt, wędrują przez nie ludzie i lasy, ślimaki i ryby, larwy i węże, gawrony i zające…To wszystko się wzajemnie tasuje, miesza, nawzajem wymienia, tworząc ruchliwą magmę, a zarazem precyzyjny kosmos. Te obrazy są względem siebie skrajnie samotne, ba, tworzące je elementy zdają się zatomizowane, monadyczne, a zarazem, jakimś cudem, udaje się im o siebie zahaczać, łączyć ze sobą, by otwierać możliwość dla innych obrazów, by tworzyć swoje-nie-swoje ciągi dalsze. Te obrazy tak nagle się urywają, jak niespodziewanie się pojawiły. Ich miękkość przepoczwarza się w chropawość, a ta z kolei w drapieżność, drapieżność ta znowu w okrucieństwo, a ta jeszcze w ironię, a ta na koniec w łagodność. I tak od pierwszego do dwudziestego dziewiątego wiersza tomiku.
Nie wiem, czy są jakieś dyskursywne wypowiedzi Gajdy na temat poety i poezji, ale w jego wiersze wpisano wyraziste intuicje na temat bycia poetą i procesu rodzenia się wiersza.
Poetą nie jest ten, kto ciuła obrazy, kleci wersy, ustawia cegiełki strof, ale ten, kto jest nieustannie atakowany przez roje przeczuć, intuicji, myśli i przedmiotów, znaczeń. Żeby się przed nimi bronić, musi je zapisywać, musi raz po raz otwierać w sobie śluzy, żeby zgromadzony w nim nadmiar mógł się przelać w metafory, wersy, zdania, strofy…Tak rozumiany poeta nie ma punktu dojścia, bowiem jest ciągle w drodze. Ta droga może się w pewnym momencie urwać, gdy obrazy przestają atakować. Poezją jest więc ten stan egzystencji/podmiotu/osoby, w którym powstaje wiersz. Wszystko, co wokół tego się dzieje (tomiki, promocje, festiwale, nagrody, stypendia) to literacki biznes, rzecz na pewno istotna, ale istniejąca na zewnątrz tego, co jest istotą poezji, czyli samego aktu poetyckiego.
Wiersze Gajdy to wieloznaczne, wielogłosowe obrazy, które dla mnie przypominają instalacje. Czym różni się instalacja od, dajmy na to, obrazu albo rzeźby? Otóż obraz, rzeźba nie tylko są bardziej jednostronne materiałowo, ale, co może ważniejsze, inaczej istnieją w przestrzeni. One są w tej przestrzeni określone, zdefiniowane, zajmują w niej miejsce jako to-a-nie-co-innego, tymczasem instalacja nie dość, że jest materiałowo (najczęściej) synkretyczna, to jeszcze inaczej istnieje w przestrzeni; nie tyle istnieje, co raczej na chwilę wynajmuje w niej miejsce. Niepewność wynajmowanego przez nią miejsca wynika z ontycznej niepewności niej samej. Jest wszak hybrydą, amorficznością, istnieniem, które kwestionuje swoja istotność, a zarazem z całą mocą podkreśla, że nie ma mocniejszej istotności nad te, co ma odwagę siebie kwestionować. W końcu nicości nie boi się tylko to, co w każdej chwili jest gotowe w nią wejść.
Instalacja, poprzez swoje niedomknięcie, pokazuje otwartość przestrzeni. Uzmysławia, że nie tylko jej status jest chwiejny, niepewny jest również status samej przestrzeni. Rzecz w tym, że sama przestrzeń, mówiąc paradoksalnie, słabo osadzona jest w przestrzeni; przestrzeń, poprzez swoją otwartość, odkrywa własne niedomknięcie, to mianowicie, że nie potrafi zdefiniować swoich granic, nie umie samej siebie raz na zawsze osadzić.
I coś podobnego jest w wierszach Gajdy. U tego poety obrazy-instalacje także nie mają oparcia w sobie. Tak szybko przepływają, mutują, przepoczwarzają się, że nie mają czasu na to, by ustabilizować siebie semantycznie, i przestrzennie. A na czym taka stabilizacja się zasadza? Na pewnych formach replikacji. Skoro obrazy Gajdy, mówiąc paradoksem, replikują głównie oryginalność, to jak mają siebie stabilizować? Jest to po prostu niemożliwe. I chwała im za to, bo pokazują odwołując się niby do poezji obrazu, tradycji, ciągłości, że ani obraz, ani tradycja, ani ciągłość nie mają ostatecznego uprawomocnienia; wciąż od nowa muszą podejmować trud stabilizowania swojej istoty w oparciu o swoje istnienie.
Czytam tomik Piotra Gajdy „Zwłoka” i myślę, że poeta z Tomaszowa Mazowieckiego gra w innej lidze niż większość autorów najnowszej polskiej poezji. To, co proponuje Gajda, wyrasta nie tylko ponad średnią poetyckiej produkcji, ale dystansuje także autorów jadących w czubie peletonu. Tak trzymać!
Anna Spólna, Ciemne, głębokie lustro, [w:] „Miesięcznik Prowincjonalny” Nr 4 (127)/2011
Zostaliśmy uprzedzeni. Okładka i tytuł tego tomiku nie pozostawiają wątpliwości — to będzie bolało.
1. Zwłoka oznacza odsunięcie w czasie czynu albo decyzji, tym samym moment zawieszenia, jak w wierszu otwierającym książkę poetycka Piotra Gajdy:
Zawieszony pomiędzy zamiarem a skokiem.
Jakby przysiadł na murze cmentarza i nie wiedział,
w którą stronę obrócić twarz, szukać słońca
czy bluszczu?
(Prawidła, s. 8)
Jednocześnie kojarzy się ze zwłokami, a pośrednio z obserwowaniem i doświadczaniem śmierci. Bohaterowie zbioru nie mogą uciec od jej przemożnej obecności. Pomiędzy dziećmi i rodzicami snują się nici dziedziczonych traum, bolesna więź pamięci buduje ich życie po życiu (Argon, Łęty, Skorupa). Najbardziej przejmującym wierszem z tego cyklu jest Światłoczułość, rozmowa z „źle się śniącą” córeczką, ciemnością i lękiem (s.13).
2. W mrocznych wierszach Gajdy łatwo zmylić tropy. Symbole — ogień, nić Ariadny, ryba, karawana, gwóźdź przebijający ciało nie znaczą, nie nazywają sensów. Jego świat jest ahistoryczny, choć gromadzi fragmenty rozproszonych opowieści: kolejne inwazje koczowniczych ludów suną przez nieprzyjazny obszar lodu i piasku, bezimienne i obce sobie nawzajem (Boża inwazja, s.15). Nie ma dokąd uciec przed nadwrażliwością, żadne religie nie osłodzą leku — oparciem nie będzie ani Budda „żółty jak budyń”, ani Chrystus jako wielkanocny „słodki baranek, który rozpuści się w dłoni” (Cukry, s. 20). Równie niepokojące, jawnie zdesakralizowane są opisy katedry, z obco brzmiącym tonem jej dzwonów, figurami Papieża i Kardynała zagarnianymi przez martwe drzewa w parku, larwą jako pieczęcią niezgody na drzewcu krzyża (Big Bang, s. 22). Odmienność spojrzenia poety — wizjonera ujawnia się najpełniej w wierszach odwracających znajomy porządek myślenia i mówienia o rzeczach ostatecznych. Jak w Szreni, z obrazem zająca schwytanego „daleko w lesie we wnyki, / po którego nikt nie przyszedł” (s. 29). Jak w Schizmie, gdzie parafraza ewangelicznych słów i dwuznaczności zadawanych pytań ujawnia bunt oraz ukrytą pod nim rozpacz porzucenia:
A jeśli Bóg zwierząt jest kierowcą ciężarówki? Setki razy
widziałem na drodze rozjechane ścierwo i zadawałem
pytanie: czemu je opuścił? Jak dog, który aportując
odbiegł za daleko od pana i już nie powrócił.
(s.24)
3. Opisy utraconego raju, zmienionego w rzeźnię, stają się wyzwaniem dla wrażliwości. Pejzaże — miejskie czy podmiejskie — są u Gajdy nadrealistycznie przerysowanymi obszarami osaczenia, zagrożenia, pułapek. Przestrzeń „pęka, trzaskają / jej ścięgna” (Świat, s. 31). Jest zawsze silnie zmetaforyzowana, jak w wierszu Liryka lokalna, przetwarzającym swojski koloryt lokalny (miejscowi, popijający w bramach, prowadzący niespieszne spory, snujący swoje zmyślone historie) na opowieść o żegludze donikąd, bez ocalenia (s. 9). Na dworcu „Megafon zapowiada / apokalipsę, pluje krwią” (Nadbagaż, s. 21). Katastroficzne wizje atakują zmysły podmiotu, po czym płynnie wnikają do wnętrza ciała (Filtry). Jakby wyjęta z turpistycznych płócien Beksińskiego rzeczywistość osuwa się w senny koszmar (Ruiny).
4. Oswojona myśl o własnej śmierci, ujawniana w kolejnych tekstach, uprywatnia katastrofę, wprowadza ją w intymną, najbliższą sferę. Oto Rewers, imaginacyjny zapis samobójstwa:
Przepowiesz mi śmierć? Mysz skradającą się
pod sprężynami łóżka, której zamarło serce,
jakby na drodze stała kotka, która karmi kocięta?
Tego samego dnia słońce zsunie się z dachu
i ujrzę przyszłość w lustrze z wrzącej miedzi.
Ostudzę mleko i przez okno przyjrzę się piołunom
na wzgórzu. Wespnę się na parapet.
Ukryję głowę w ramionach, tuż przed trzaśnięciem
szwów, które łączą mnie z żywymi. Zanim w grzbiet
wbije się pazur.
(s.18)
Bohater przeżył już niejeden koniec świata, kolejne wyobraża sobie po wielokroć, w różnych odsłonach:
Spróbuj włożyć do ust kulę
śniegu. Ze świstem przebije się przez potylicę, na drugą
stronę odrętwienia. W odwilż lepką jak mango.
(Hipotermia, s. 30)
Nieuchronność losu, który — mimo tytułowej zwłoki — musi się wypełnić, zwiastują martwe zwierzęta: psy, owady, ślimaki, robaki, małże. Są na zewnątrz i w środku bohatera, drążonego przez ekspansywna rozpacz, niewładającego już sobą. Jego wnętrze przypomina czasem toczone przez robaki ścierwo, czasem martwą studnię – szyb, w którym na dnie jest „stojąca woda. / Lustro tak ciemne i głębokie, że pochłaniało noc” (Szyb, s. 14.)
* * *
Zapis udręczenia, nawracającej, prywatnej apokalipsy można odrzucić. Można się także w nim zanurzyć. Sprawdzić, jak i dlaczego boli.
Wyciągnąłem kopertę ze Zwłoką ze skrzynki pocztowej, schowałem ją do plecaka z napojami i biszkoptami, a potem pojechaliśmy z Zuzią na jej ulubiony plac zabaw w dzielnicy Zdrowie. Dla nieznających Łodzi małe wyjaśnienie: jest to najbardziej zielone miejsce w całym mieście. Ogródek jordanowski, w którym przesiadujemy, otaczają wysokie drzewa, jest cicho, sennie, prawie jak na wsi. Dzieci wspinają się na drewniane palisady, włażą na stare opony, zjeżdżają ze zjeżdżalni, huśtają się na huśtawkach i kręcą na karuzelach. Najmłodsze z cierpliwością wartą lepszej sprawy przekopują piaskownice. Zwykle staram się wybrać ławkę stojącą w cieniu. Z plecaka dobywam książki. Próbuję czytać. Nie jest to sztuka łatwa, co i rusz trzeba coś podawać — to kompocik, to cukierka,to herbatniczka lub kanapkę. Czasem jednak się udaje. Właśnie tak było dzisiaj. Zatonąłem po uszy w... Zwłoce Piotra Gajdy.
Gajda jest autorem szeroko komentowanego i dostrzeżonego przez wielu krytyków tomu Hostel. Niewiele brakowało, by książka ta otrzymała nominację do nagrody Nike. Niestety, sekretarz nagrody przespał jeden rok i z powodów regulaminowych sprawa upadła. Nie zmienia to faktu, że do chwili kiedy została wydana Zwłoka, był Gajda jednym z najciekawszych debiutantów ostatnich lat. Druga książka umocni, jak sądzę, jego pozycję na giełdzie literackiej, wnosi bowiem do tej twórczości nowe tony, stanowi przekonujące świadectwo eksploracji nowych terenów, utwierdzając czytelnika w przekonaniu, iż autor dysponuje głosem w pełni niepodległym, oryginalną dykcją i wyobraźnią zdolną kreować świat niepodobny do żadnego innego, ukazywany z perspektywy klaustrofobiczno-neurotycznej, a mimo to otwarty na język i obraz głęboko zakorzenione w tym, co minione, a co zwykliśmy nazywać tradycją kultury śródziemnomorskiej.
Poniżej kilka notatek na marginesach wierszy Gajdy, które poczyniłem podczas dzisiejszej wyprawy na plac zabaw na łódzkim Zdrowiu.
1. Świat Gajdy jawi się jako pogorzelisko, śmietnik, na którym właśnie dopalają się ostatnie odpadki. Poeta zbiera je i ogląda pod światło. Najchętniej wybiera światło księżycowe, ciemny, matowy blask, dochodzący zza chmur przelatujących po nocnym niebie.
2. Wiersze ze Zwłoki niemal bezwyjątkowo traktują o śmierci. Nie chodzi tu jedynie o obumieranie ludzkiego ciała, odchodzenie osób, przedmiotów i ludzi, ale nade wszystko o śmierć pamięci (kulturowej) i śmierć sensu. Tomaszowski twórca płynie pod prąd zanieczyszczonej ściekami rzeki słów i obrazów, w mętnej wodzie potrąca niesione falą przedmioty. Utwory z nowego tomu to, przeprowadzona z żelazną artystyczną konsekwencją, inwentaryzacja owych dotknięć i potrąceń.
3. Obrazowanie jest niezwykle dynamiczne, to ciąg widzeń (zwidów?), które nieustannie się mieszają, nachodzą na siebie, nawzajem przesłaniają. Mortualna wyobraźnia Gajdy cierpi na ADHD, lubi szybki montaż, wizję totalną, wszechogarniającą. Pierwsze wrażenie: te wiersze są jak worki, w które pośpiesznie wrzucono to, co akurat były pod ręką. Ale ich zawartość w jakiś niewytłumaczalny sposób porządkuje się, hierarchizuje, układa w konstrukcję, którą można próbować zrozumieć, pojąć, odczytać.
4. Świat Gajdy jest dychotomicznie przełamany na pół, przy czym stronę lewą, ciemną, martwą, widać znacznie wyraźniej niż tę drugą, po której światło i życie. Poezja to przedzieranie się, mozolne i raczej bezowocne, z lewa na prawo, poszukiwanie śladów tego, co tam, w tym, co tu, odczytywanie palimpsestu, łamanie szyfru nie do złamania:
Mówiłem, a mój głos zmieniał barwę, jakbym trzymał
w ustach farbkę. Patrzyłem na lamperię. Na smugę cienia
ukrytą we wnęce, w martwej mątwie.
Sięgałem do światła po nasiona, drobne okruszki ze zbitych
żarówek, i noc przynosiła żniwo. Nie mogłem krzyczeć,
bo struny nie miały ani grama obcego stopu, zrobione
z tego samego srebra, co kamień, który spadł na dach
z księżyca. Szedłem wzdłuż linii narysowanej kredą.
Z każdym krokiem cegły w murze puchły jak czerwone
mięso na słońcu. Przeciskałem się przez szczeliny, węższe
od przełyku zarzynanej nutrii. Gruz był ruchomy, ale wierzyłem
wodzie w płucach, dźwiękom w fali.
(Ruiny)
5. Myślenie Gajdy można uznać za myślenie dyskursywne, zdążające do wniosku, pointy, podsumowania. Ale zamiast argumentów otrzymujemy obrazy, niezwykle plastyczne, niemal namacalne, jakby działy się tuż przed oczami obserwatora. Cały wysiłek odbiorcy polega na tym, by zrozumieć ich rytm, odkryć zasadę rządzącą ich przemiennością. Tę zasadę byłbym skłonny nazwać ekspresjonizmem asocjacyjnym (metafory i porównania eksplodują na naszych oczach).
6. Obrazy dość często bywają łączone łańcuchowo, tzn. część struktury semantycznej danego obrazu zazębia się z częścią struktury obrazów poprzedzającego go i następującego po nim. Część wierszy sprawia wrażenie coraz bardziej zaciskających się i rozrastających węzłów — nie do rozcięcia nawet mieczem Aleksandra. Zdarzają się teksty zbudowane na jednym obrazie (symbolu), którego polisemantyczne echo niejako otwiera tekst na niewyrażalne:
Odbita na śniegu samotność —
zając schwytany daleko w lesie we wnyki,
po którego nikt nie przyszedł.
(Szreń)
7. Niezwykła rola tytułów, które są jak enigmy do łamania szyfru wierszy.
8. Okruchy symboli chrześcijańskich rozsiane w utworach ze Zwłoki, odniesienia do Nowego i Starego Testamentu. Zwłoki poety są zwłokami chrześcijanina, poruszającego się chaotycznie wśród rudymentów wiary, usiłującego rozpoznać znaki, które straciły na znaczeniu, aplikującego współczesnej logorei opowieści z Księgi Genesis, Księgi Wyjścia i Ewangelii (Schizma, Raj utracony, Łazarz, Morze Czerwone, Iskry, Oparzelina).
Rację miał Tomasz Cieślak, kiedy pisał, że trzeba te wiersze czytać powoli.
Powoli i po wielekroć. Nie można nie dodać, że ogródek jordanowski nie jest szczególnie odpowiednim miejscem na tę lekturę.
Ze słodkim barankiem, który rozpuści się w dłoni.
Druga książka Piotra Gajdy, Zwłoka, przynosi kolejną porcję wierszy, które przenika surrealistyczne obrazowanie, bajkowe rekwizytorium i imaginistyczna fraza. Poeta z Tomaszowa, późny debiutant związany ze środowiskiem łódzkim, coraz lepiej czuje się na scenie poetyckiej. Dostajemy do ręki tom spójny i równy, w którym Gajda snuje kolejna odsłonę swojej opowieści o przenikaniu światów – żywych i zmarłych, tkając ją ze snów, obrazów i wspomnień.
Przeprawiali się
przez kałużę o barwie wątroby. Opuszczali kontynent
na foliowych reklamówkach, wzdętych pęcherzach ryb.
Skąd tytuł Zwłoka? Sądzę, ze to wynik powolnego dziania się, jakie wypełnia jej karty, smakowania w spokoju drobnych przyjemności i wolnego trawienia drobnych smutków. Świat w wierszach Gajdy jest światem w mniejszej skali, jakby stworzonym dla małych zwierzątek, ludzików z drewna, a opowieść w Zwłoce jest opowieścią dziecka, niewinną, bajkową, jak ilustracji Pinokia albo bajek Andersena, do których czasem tylko zagląda groza.
3.
Mówiłaś, wejdź we mnie i zostań
tam przez zimę stulecia.
Bohaterowie wierszy Gajdy są jak małe zwierzątka: tkwią w niszy, ukryci przed światem, zagłębieni w ciepłe miejsca, gdzie mogą schować się przed groźnym, nie dać się porwać; to istoty wtulone w siebie w ukryciu, marzące o tym, by znaleźć lustro tak ciemne i głębokie, że pochłaniało noc; to dzieci patrzące przez zaparowaną szybę na zamieć.
4.
Nie mogłem krzyczeć,
bo struny nie miały ani grama obcego stopu, zrobione
z tego samego srebra, co kamień, który spadł na dach
z księżyca.
Ta poezja flirtuje z wyobraźnią Leśmiana, nastrojem Meyerinka, detalem z Klimta i Muchy, i czasem nawet udaje się jej ten flirt zakończyć sukcesem. Dostajemy wersy, które błyszczą złotem, srebrem, pachną kadzidłem i szukają swojego miejsca na ścieżce, którą wytyczył w polskiej współczesnej poezji Roman Honet. Gajda bardzo chce nas zabrać do malinowego chruśniaka, a jego fraza wije się jak secesyjna linia roślin na sztukaterii, czasem tworząc piękne zakola, a czasem wyprowadzając nas na manowce.
5.
Na jednym drzewcu
wiła się larwa, potem ptak porwał ją do gniazda.
Słowem kluczowym jest śmierć, która krąży poza tym ciepłym miejscem, gdzie ukrył się podmiot, która czeka tylko na jego potknięcie, jak kot na mysz, spokojnie, bez emocji, żeby – gdy tylko pojawi się okazja – wystrzelić i zabrać, zniknąć, pożreć. Dopóki tkwimy w rodzinie, skupieni w norce, dopóki Pod podłogą bije serce myszy, jesteśmy bezpieczni, ale przecież Czerwone światełko / w tunelu zgaśnie w psim oku. Niezmienne pozostaną / inne znaki. Wiosną sukę w rui potrąci pośpieszny. Nie było, nie ma i nie będzie ucieczki. Jest tylko chwilowy letarg, sen.
jest niebo, po której piekło?
zając schwytany daleko w lesie we wnyki,
po którego nikt nie przyszedł.
Wykwity
Pożar zakładów chemicznych to reklama
ognia? Odpuść sobie kolorowe fajerwerki,
których epicentrum jest opryszczką na wardze.
Co cię bardziej uwiera? Dom handlowy
czy poczucie straty? Towary zdjęte z półek,
żeby je zapładniać i rozmnażać? Wózek widłowy,
paleta, skrzynia? Królestwo za chipsy?
Zawróć do annałów dzieciństwa i starego
budownictwa, porzuć wijącą się w niezliczonych
splotach architekturę przyszłych wspaniałości.
Król jest nagi i swędzi go ciało. Drapie się
w intymnych miejscach, podrażnioną skórę
rozdrapuje paznokciami, mocno, bez ulgi,
z odgłosem podobnym do trwożnego szelestu
banknotów w skarbcu. Każdy nakład cię wyczerpie,
rozmieni na drobne i wrzuci do aparatu.
Czy właśnie tam chciałeś się dodzwonić?
Usłyszeć przerażony wrzask operatora,
który zapomniał się, że jest automatyczny?
(Wykwity, str. 29)
Zaczynamy tutaj od ognia, a kończymy na rozmowie telefonicznej. W międzyczasie zahaczamy o luźno potraktowane nawiązanie do bajki Andersena i metaforę rozmieniających się na drobne banknotów. Słowo, w mniej lub bardziej wyraźny sposób prowadzi od jednego obrazu do następnego, bardziej zapraszając do dopisania do tekstu własnej glosy, niż wskazując na jakąś jego interpretację. Dzięki przyjętej przez autora strategii tworzą się wiersze intrygujące, zaskakujące czytelnika, tworzące stan umysłu w którym słowo staje się żywiołem niebezpiecznym. To właśnie prowadzanie osoby czytającej Demoludy w stronę odkrywania niewygodnej prawdy dotyczącej niemożności całkowitego oparcia się w języku wydaje mi się najmocniejszą stroną omawianego tomiku.
Wydawnictwo: Instytut Mikołówski 2014
Książka z serii: Biblioteka Arkadii – Pisma katastroficznego tom 106
_
_
_
Paweł Majcherczyk. „Wypłynąć tylko z poezją - <<Śruba Archimedesa>> Piotra Gajdy" [w:] strona internetowa PoeciPolscy.pl
Tomasz Cieślak. „Twardo, po bruku" [w:] Magazyn Kulturalny Łodzi i Województwa Łódzkiego „Kalejdoskop” nr 9/2018
_
Buntownik, nawet jeśli nie jest od początku świadomy przyczyny swojego sprzeciwu, często szuka wartości, do której mógłby się odnieść i w której mógłby umocować swój bunt. Jak stwierdza Camus: „Jeśli zbuntowany bluźni, to w nadziei nowego boga” (Camus 1993: 100). Piotr Gajda, co widać już w dwóch poprzednich książkach poetyckich, obrał ciekawą perspektywę, która z jednej strony mieści się w obszarze literatury zaangażowanej, a jedocześnie, pod względem formalnym, stanowi propozycję osobną. Wiersze Gajdy wyrastają z niezgody na rzeczywistość społeczną i polityczną oraz jej bezpośrednie konsekwencje dla codziennego życia jednostki. Jednocześnie w poprzednich dwóch książkach autor „Śruby Archimedesa” unikał dosłowności, będącej w dużej mierze cechą charakterystyczną literatury zaangażowanej, wybierając nie zawsze jednoznaczne językowe formuły i techniki rozbudowanego obrazowania, jako drogę do wyrażenia społecznych, ale też wyraźnie osobistych, zsubiektywizowanych, lęków i frustracji. Na tym tle „To bruk” wydaje się zbliżać się do dykcji potocznej, autor wykorzystuje żywioł języka nieliterackiego, nieformalnego i elementy zaczerpnięte z publicystyki jako rekwizytornię. W „Atłasie” autor wykorzystuje znaną notę prawa autorskiego: „kopiowanie, rozpowszechnianie lub wykorzystywanie // w dowolnych celach całości lub części jest zabronione” (s. 9). W „Somie” pojawia się slogan rodem z ulicznych marszów: „Każda instytucja to prostytycja, [...]” (s. 11). W książce Gajdy wykorzystane zostają tematy historyczne, tak jak w wierszu Zastrzały, gdzie czytamy: „Przychodzili partyzanci z Armii Ludowej // i palili za sobą mosty. // Przychodzili partyzanci // z Armii Krajowej i palili za sobą mosty. // Przychodzili Żołnierze Wyklęci i zastawali // spalone mosty [...]” (s. 24). W książce Gajdy znalazło się też miejsce dla „Króla Mohera” (s. 28). Innym przykładem potoczności będą „reklamówki z Kauflanda” (s. 48) z wiersza „Światła miast”, „Masmix i margaryna Kasia” (s. 50) z „Życia za bułkę z masłem”, „logo na t-shircie” wykorzystane w wierszu „Genug”. Na ile zmiana ta stanie się dla twórcy cechą dystynktywną, pokażą kolejne książki. Gajda wciąż nie przestaje wierzyć dykcji języka i obrazowaniu, które sprawiają, że poszczególne wiersze zamieniają się w quasi traktaty, jednak widać, że taka przeintelektualizowana fraza, choć w przypadku Gajdy zawsze bliska doświadczenia, przestaje mu wystarczać albo okazuje się za mało efektywna dla wyrażenia nagromadzonego w tych wierszach bólu i wściekłości, dla wyrażenia których poeta wybiera dość bezpośrednie środki wyrazu. Bohater książki Gajdy nie czuje już tylko strachu, nie ogranicza się do snucia refleksji, rzeczywistość wyraźnie „przyparła go do muru” i zmusza do aktywności – do tego stopnia, że lęk i napomnienie zamienia się w bunt, wręcz agresję, chęć wykrzyczenia swojej niezgody, czy wręcz działania na rzecz „wyrównania rachunków”.
Nie bez powodu autor rozpoczyna swoją książkę wierszem „Finis Poloniae?”, który pointuje stwierdzeniem:
„[...] kraj, w którym
z pewnymi trudnościami żyjemy od ponad pół wieku,
przypomina szklankę do połowy pustą lub pełną” (s. 8)
To retoryczne pytanie o koniec Polski, nie jest jedyną oznaką gniewu w tym tomie. Idąc za słowami wiersza „To bród” Gajda stwierdza, że: „wkurw wkracza do potocznego języka” (s. 49).
Bohater Gajdy rzuca się pomiędzy postawą ekstrawertyczną, wymierzoną przeciw światu, a gestami introwertycznymi, swoistym „kuleniem się w sobie” – i w wierszu. Z jednej strony czytelnik spotyka „buntownika z powodu” (s. 10), który „z nożem i widelcem w ręku pełni wartę” (s. 10), z drugiej strony – pada sugestia, by „zająć pozycję embrionalną, proszę pana. W bezruchu | niczym zapluty karzeł reakcji” (s.14). Bastionem buntu jest u Gajdy oczywiście wiersz, ale tę samą broń ma po swojej stronie również system. Wiersz może być celnym ciosem przeciw państwu, może stać się również „dystychem, w którym jest się więzionym” (s. 34), jeśli dystych ten zostałby zapisany ręką poety systemowego, a takich reprezentantów poglądów przeciwnych opiniom Gajdy również nie brakuje, każdy system miewa bowiem swoich literackich przedstawicieli.
Przyczyną, dla której trzeba opuścić gardę wiersza, odłożyć na bok metaforę na rzecz konkretu społecznego, czy też politycznego, wydaje się w najnowszej książce Gajdy sama agresywność świata, który się z nami nie patyczkuje, który nie owija swoich bluźnierstw w błyszczące folie, nie stroni od bezpośredniości, wulgarności. Skoro z jednej strony pada, wykorzystane przez Gajdę w wierszu „Przypis”: „spieprzaj, dziadu!” (s. 21), to z drugiej strony pojawia się „soczyste fuck you” (s. 20), bo jak pisze Gajda „nie ma powrotu do odwrotu” (s. 61), bo „ważne są dni, których jeszcze nie znamy, lecz najważniejsze te, | od których się posramy” (s. 50) ..
Mimo oczywistej gry językowej zawartej w tytule, książka Gajdy nie skojarzyła mi się z bitwą o Tobruk. Nagle przypomniałem sobie piosenkę Bruk Sweet Noise (mimo, iż muzycznie to nie moja bajka), która utkwiła mi w pamięci, chyba za sprawą teledysku, który w 1996 roku otrzymał na Yach Film Festiwalu aż trzy nagrody.
Dostałem cios w plecy
Pomyślałem, że będzie ostatnim
Ktoś napluł mi w twarz
Pomyślałem, że już nigdy tego nie zrobi
Kiedy rozpłakałem się jak dziecko na widok krwi
Powiedzieli, że udaję
Otworzyłem się przed przyjaciółmi
Przyjaciele mnie sprzedali
Twardy jak bruk
Czy mam być twardy jak bruk
Otworzyłem się jak książka
Teraz książka płonie
Zniknęły sny, iluzje, koniec
Znałem kiedyś wielu ludzi, znam ich niewielu
Teraz, znam ich niewielu
Przemieniłem frustrację w siłę
Zamieniłem łzy w gniew
Miałem kiedyś jedną twarz
Teraz mam dwie, teraz mam dwie.
To ciało i ten bruk – to relacja, którą opisuje Gajda. Czy ciało musi stać się jak bruk, żeby przetrwać, czy jest skazane na pozostanie policyjnym obrysem zwłok, takich, jak te na okładce „To bruku”? W kontekście autorów takich jak Gajda często pojawia się pojęcie hermetyzmu, który sprawia, że książki takie jak „To bruk” nie są lekturą dla każdego, bo się to ani zabawne limeryki, ani wiersze rodem ze szkolnych podręczników, które są zawsze dobierane w taki sposób, by nauczyciel mógł być pewien, co poeta miał na myśli i z tą podręcznikową pewnością, mógł wbijać do uczniowskich czerepów jedną i jedyną, prawidłową interpretację utworu. Śmiem twierdzić, że właśnie taka poezja, jak ta proponowane przez autora „Demoludów”, to enklawa poezji par excellence. To przykład wiersza, który ma być wyzwaniem dla czytelnika, który szanując go, nie robi z niego idioty, wykładając wszystkie sensy wprost (najlepiej już w tytule), a tym samym nie jest produktem jednorazowego użytku. Czytelniku, jeśli lubić zagłębiać się w tkankę wiersza i jego sensów, przekonaj się sam, ma do powiedzenia autor „To bruku”, sięgnij po książkę, niech ideał nie sięgnie bruku.
Literatura:
Camus A.: „Człowiek zbuntowany”. Przeł. J. Guze, Kraków 1993.
https://www.tekstowo.pl/piosenka,sweet_noise,bruk.html, dostęp: 4.12.2018
Gajda zestawia pracę z cierpieniem Hioba. Podstawia nam pod oczy kontrastujące ze sobą obrazy: np. metro i ryczącego lwa z czołówki amerykańskich filmów, bombardowanie Hamburga z 1943 roku i wielkiego hamburgera, wreszcie Łódź, która raz chudnie, raz przybiera na wadze, jakby miała efekt jo-jo. Rozpracujcie puentę: "Ponieście ją na powiekach jak smog. Jak Hioba."
W "VHS (Very Horrible System)" porównuje swój los do kasety video zakleszczonej w mechanizmie. "Witamy w dziurze - jaką jest ta planeta, ten kontynent, kraj, to - miasto - przez które przecieka moja miłość i nie dzieje się nic, za co warto umrzeć. A tak prosiłem, otwórzcie!" Mocne!
W najlepszym - wg mnie - wierszu "Bajki robotów" (tytuł od Lema) wypomina: "moja zapłata była sumą brutto, więc części tej kwoty nigdy nie widziałem na oczy, zwłaszcza że wszystko wypłacono mi w drobnych.", a dla wszystkich pracowitych od rana do wieczora, bezrefleksyjnie żujących swój żywot, poeta lepi taką konkluzję: "(...) mam dla was rabat, skoro udało się wam / umrzeć na śmierć z tworzywa sztucznego. Chyba, / że całe życie byliście robotami przy taśmie // i nie zostaniecie zbawieni."
W dywagacjach szalonego kierowcy dacii logan w "Sferycznym lusterku", Polska jest ironicznie opisana jako miejsce, gdzie pękła skorupa wielkiego żółwia podtrzymywanego przez cztery wielkie słonie. Myśli są ewidentnie złośliwe - pochodzą zapewne z odurzenia patriotycznym przekazem. Przywołane są tu: śpiący rycerze, norka z obrazu da Vinci i serial "Korona królów", dlatego Polska wpada we wsteczne lusterko coraz mocniej.
Wyjmę jeszcze z tkanek wierszy takie frazy: "piece wypalające butę", albo że życie to wirus - "wszystko to jest jedynie wariacją zbiorowej śmierci", żarcik smogowy o paleniu byle czym: "nigdy już nie będzie drugiego Papieża - Polaka".
"Fizyka dla humanistów" dobija najcelniej. Wszystko jest rozczarowaniem, zaczynając od przyjaciół, wszystko jest zimne, niedostępne, niewarte, chwilowe. To wiersz-łza, wiersz-lament. Wizualizuję sobie katharsis przy dźwiękach katarynki. Przy czym koło fortuny obracające się przy tych turpicznych dźwiękach jest wyjątkowo niefartowne, oferując same bankruty: "Pracowały wraz ze mną: Wszechświat, słońce, rośliny, wiatr. Pracował kamień przydrożny, cierpliwie wgniatając ziemię. Roiłem dla siebie Golgotę // w trybie menadżerskim."
Tomasz Cieślak, „Tutaj składki płacę” [w:] Magazyn Kulturalny Łodzi i Województwa Łódzkiego, Nr 09/2020.
Zacznę nietypowo, od wyliczanki: plastik, kamery, pieniądze, propaganda,
bylejakość, powierzchowność, okrucieństwo, ciało, katastrofa, media, polityka,
banał, kapitał, seks, samotność, konsumpcja, irytacja (tu trzeba uważać, żeby
nie powiedzieć ostrzej). Ja. Polska. Świat wykreowany w najnowszym tomie
poetyckim Piotra Gajdy „Człowiek z halabardą” jest niezaskakująco podobny do
naszego, w którym płacimy składki (parafrazuję wers z jednego z wierszy):
zabałaganiony tym wszystkim, co wymieniłem i wieloma niewymienionymi sprawami,
przygnębiający, ale – co tu ukrywać – swojski. Gdybyśmy go utracili, a choćby
zostali odsunięci od niego na chwilę przez kolejny pandemiczny lockdown, doświadczylibyśmy naprawdę
wielkiej straty. Nasz byle jaki świat jest przecież nie do zastąpienia – bo nie
ma innego, bo można o innym co najwyżej roić albo ulegać mirażom rosnuwanym
przez media i polityków – ale z dojmującą świadomością, że to bujdy i że grunt,
po którym stąpamy, jest niezwykle grząski. Bagno. Ale taplamy się w nim – z
przyzwyczajenia, z lenistwa, lęku przed zmianą, rezygnacji, wiedząc, że czyste
akweny, jeśli nawet istnieją, nie są dla nas.
Takie są najnowsze wiersze Gajdy: nieprzyjemne, bo wypowiadające refleksje i spostrzeżenia wprost, budowane na zniechęceniu. I w tym wszystkim niezwykle sugestywne, bo nienatrętne, nieepatujące, pisane bez większej ekscytacji. Poeta konstruuje je jak mikropowieści kogoś, kto spokojnym tonem, bez cierpiętniczej miny przyznaje się do życiowego niepowodzenia, kolejnego i wielkiego albo wielu małych, pozornie nieistotnych, które i tak czynią zeń przegranego. I mówi o tym wszystkim w głębokim przekonaniu, że to nie tylko jego klęska, ale też – słuchaczy.
Najciekawsza w nowym zbiorze tomaszowskiego artysty jest, moim zdaniem, nie sama diagnoza, a metoda twórcza., poetyka jego wierszy i to, jak buduje on swojego bohatera. W „Człowieku z halabardą” wypowiada się bohater świadomy i spostrzegawczy, członek „wspólnoty zapatrzonej w łzawiące oko grilla”, tej, „która gasi lub wzbudza pragnienie zimnym / lechem, która z zimną furią wznosi pomniki Lecha”, która „nie mówi, lecz przemawia”. To everyman, aktor drugiego planu lub wręcz epizodu (o takich mówiono, że stali na scenie z halabardą). Utwory zaangażowane w społeczne problemy, w tę naszą bieżączkę są często nieznośnie publicystyczne, są tak przerysowane, że rażą sztucznością, a przy tym bywają często dotknięte moralizatorstwem lub gniewem podszytym wulgarnością i agresją.
W jednym z wierszy czytamy: „telewizor da się włączyć / i wyłączyć, człowieka natomiast można jedynie / transmitować”. Otóż Piotr Gajda w „Człowieku z halabardą” zawiera z czytelnikiem swoisty pakt: umówmy się, że stworzę pozór autobiograficzności, osobistego wyznania, którym ukryty jest ślad doświadczenia życiowego niby nie mojego własnego (tylko wykreowanego bohatera), chociaż i tak wiemy, że mówię tak naprawdę o sobie – i o tobie. Transmituję na żywo.
Ktoś powie: „Mnie to nie dotyczy! To nie dla mnie, nie o mnie!”. Brawo! Ale czy na pewno? W żadnym stopniu? A może tylko boisz się, że ktoś precyzyjnie nazywa rzeczy po imieniu i odziera cię ze złudzeń? Naprawdę nie przemodelował ci się świat, nic się nie zmieniło, nie zacząłeś inaczej myśleć o różnych ważnych swoich i naszych sprawach? To gdzieś ty był w ostatnich miesiącach i latach? Jak bardzo starasz się nie widzieć?
_
Rafał Różewicz, „Aż trzeszczą cztery ściany” [w:} „eleWator” nr 34 (4) 2020 r.
Muszę przyznać, że Piotr Gajda ma dobrą rękę do tytułów. Po Śrubie Archimedesa (2016) i To bruku (2018) przyszedł czas na Człowieka z halabardą (2020). Tytuł prowokujący i jak się okazuje, jeden z wielu pomysłowych w tej książce. Utwierdzającej w przekonaniu, że mamy do czynienia z autorem regularnym, średnio co dwa, trzy lata publikującym kolejne zbiory, które wcale nie są do siebie podobne, choć na pierwszy rzut oka mogłoby się tak wydawać – ze względu na częstotliwość publikacji. Siódma książka poety z Tomaszowa Mazowieckiego dowodzi jednak, że Gajda jest wciąż in progress. Co więcej, właśnie wydał jedną ze swoich najważniejszych książek.
Twórczość autora Hostelu można podzielić na etapy. Pierwsze dwa tomiki opublikowane w łódzkich „Arteriach”, jeszcze złożone z wierszy, które zdobywały laury w ogólnopolskich konkursach poetyckich (autor był w 2007 roku nominowany do nagrody głównej XIII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina za projekt debiutanckiego tomu) i przechodziły przez sito ocen na portalach poetyckich w rodzaju Nieszuflady, w których autorowi najbardziej było po drodze z twórczością Romana Honeta i Marcina Świetlickiego, czyli Hostel (2008) i Zwłoka (2010) nie zwiastowały jeszcze wolty, jaka dokonała się przy okazji publikacji Demoludów (2013). Odtąd Gajda stał się bardziej publicystyczny, skory do zadawania skomplikowanych pytań o kondycję naszej cywilizacji, wiersze zaczęły przypominać traktaty filozoficzne, zaś poetyckie obrazy stały się znacznie bardziej rozbudowane (właściwie każdy wers był osobnym obrazem, przez co niektórzy krytycy przy okazji omawiania Demoludów, jak choćby Filip Fidler w „Odrze”, zaczęli posądzać poetę o rozmycie i przesadę). Faktycznie Gajda wydający wówczas wiersze w Instytucie Mikołowskim mocniej już inspirował się poetyką Macieja Meleckiego, jeśli chodzi o sposób obrazowania.W mojej opinii jednak nie było przesadnego rozmycia u autora Golema (2014), nudy także, wiersze, mimo pewnej mikołowskiej hermetyczności, miały silny intelektualny szkielet i dobrze je się czytało. Ich największym atutem był natomiast podskórny humor, który towarzyszył autorowi również w To bruku (2018) ponownie opublikowanym, podobnie jak Śruba Archimedesa (2016) w Łodzi. Mimo że autor coraz mocniej wpisywał się w nurt szeroko pojętej poezji zaangażowanej, to jego wiersze stanowiły remedium na przesadnie poważne wiersze młodszych twórców, wiersze dodajmy: często zbyt jednoznaczne i krzykliwe.
W Człowieku z halabardą, jak się okazuje, znów jest inaczej. W trakcie pierwszej lektury: właśnie młodopoetycko. Zadziornie, agresywnie. Przypomina się album Animals Pink Floyd, który był swego czasu odpowiedzią na punkową rewolucję lat 70. XX wieku. Przede wszystkim w najnowszej książce nie mamy już do czynienia z piętrowym tworzeniem obrazów, z powolną lekturą. Wiersze przyspieszyły, stały się krótsze, dosadniejsze, niewymagające od czytelnika aż takiego skupienia, jak przy okazji lektury wcześniejszych tomów, gdzie musiał on podążać za każdym zdaniem budującym myśl, a gdzie nietrudno było również się zgubić. Choć teksty laureata Nagrody Otoczaka (2013) wciąż są melancholijne, to pisząc nomen omen wprost: przestały być już takie wsobne. Długą więc drogę przebył Gajda od debiutanckiego Hostelu, w którym pisał:„Rozgrzebana pościel jak brudny śnieg / u podnoży gór” (s. 35), „Czas spauzował, świat skurczył do rozmiaru / m-3” (s. 8), „Robię w węglu, grzebię w miale. Rękoma węglarza / dotykam papieru, ładuję na wóz dzisiejszy urobek, / marną część, którą da się wydobyć na powierzchnię.” (s. 16) do Człowieka z halabardą, w którym z kolei zdobywa się na wyznanie: „Pracuję dla państwa w kulturze, państwo zdejmą buty./ Państwo puszczą mnie w skarpetkach, / jako że puszczałem się dla państwa w instytucjach / ponurych jak wielka płyta” (s. 7). Wniosek? Uproszczeniu uległa metaforyka, poeta natomiast zrezygnował z filozoficzno-dygresyjnych wierszy na rzecz quasi-gazetowego komentarza do rzeczywistości, która skazała go na „czytanie z ruchu / warg Wielkiego Przewodniczącego Świata Chujowego (...)” (s. 37). Sporo jest w książce odniesień do filmów i seriali (Dystryktu 9, 21 gramów, Korony królów), historycznych wydarzeń (bombardowania Hamburga w 1943 roku, Holocaustu), innych książek (Bajek robotów Stanisława Lema, Procesu Franza Kafki, ale też poematu Jem mięso Rafała Gawina), czy postaci (biblijnego Hioba). Zresztą praca w urzędzie pozostaje jednym z ciekawszych tematów książki; to właśnie na podstawie codziennie wykonywanych obowiązków Gajda dochodzi do wniosku, że zarówno socjalizm, jak i kapitalizm niczym się od siebie nie różnią, skoro tak samo prowadzą do wyzysku i kryzysu cywilizacji (warto zwrócić uwagę na przewijający się przez książkę temat przemysłowego zabijania zwierząt).
Czyżby powaga sytuacji wymusiła na Gajdzie większą bezpośredniość? Wydaje się, że tak. To już nie czas zawoalowanego mówienia i pisania, kluczenia słów, tylko czas reakcji: nośnych haseł i krótkich wersów. Tym jednak nadal różni się Gajda od młodszych kolegów i koleżanek po piórze, że oskarża po równo, nie faworyzując żadnej z politycznych stron. Nic wielkiego oraz ciekawego? Niektórzy krytycy mogą tak powiedzieć. Postawa Gajdy uzmysławia nam jednak, jak ciężko dziś – w dobie społecznej polaryzacji – zachować zdrowy rozsądek i jak bardzo zmieniło się nasze postrzeganie poezji na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, skoro nieopowiadanie się po żadnej ze stron stanowi wydarzenie i jest dziś oryginalne. Gajda na przekór trendom i oczekiwaniom, zamierza pozostać zwyczajny i chce mówić zwyczajnie. Choć to, co mówi – okazuje się zaskakująco aktualne. Udało się więc autorowi Zwłoki zachować te cechy, za które lubię jego poetykę. Cechy, które nie zawsze były dla mnie do końca widoczne (czytając swego czasu Śrubę Archimedesa, zbyt często dobry żart brałem za śmiertelną powagę). Tymczasem Piotr Gajda to wciąż zamknięty w swoich czterech ścianach pełnych książek melancholijny śmieszek, drwiący i śmiejący się przez łzy z absurdów życia. Mimo że już nie tak językowo ośmielony i skomplikowany jak kiedyś, to wciąż celny, wyczulony na zmiany zachodzące we współczesnej poezji. Z energią godną gniewnego dwudziestolatka oskarża cały świat, a zarazem mądrze punktuje go w skali mikro; korzystając z własnych doświadczeń oraz z wypracowanej przez lata perspektywy oczytanego normalsa. Jak na dobrego halabardnika przystało.
Piotr Gajda, Człowiek z halabardą, SPP Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2020.
_
Tomasz Cieślak, „Realnie” [w:] Magazyn kulturalny Łodzi i Województwa Łódzkiego „Kalejdoskop” Nr 10/21
Tomaszowski poeta Piotr Gajda wydał ostatnio obszerny tom „Wiązania wodorowe”, będący wyborem jego wierszy z ostatnich trzynastu lat – zatem z siedmiu wcześniejszych zbiorów, począwszy od „Hostelu” z 2008 roku – poszerzonym o czternaście nowych, niepublikowanych wcześniej tekstów. Z jednej strony rozumiem potrzebę pięćdziesięcio-pięciolatka, by jakimś znaczącym gestem podsumować dotychczasowy dorobek liryczny. Drugiej – tom wierszy wybranych w przypadku ciągle aktywnego twórcy wydawał mi się zawsze działaniem ryzykownym, począwszy od posądzenia autora o próżność, po ocenę efektu poetyckiego, jaki zdaje się taką decyzją edytorską osiągnąć. Mniejsza o męki samego autora, który buduje w ten sposób „autokanon”, wskazując, które ze swoich utworów uznaje za najbardziej znaczące i warte zapamiętania. Zestawienie w jednej książce wierszy z różnego czasu musi budzić pytania o ich wartość po latach. Nakazuje tez uważnemu czytelnikowi zwrócić baczniejszą uwagę na najważniejsze dla autora tematy i poetykę wierszy. Wreszcie – na spójność tej nowej książki jako całości. Nieszczęsne i zupełnie zbędne są przecież tomy wierszy wybranych będące rodzajem poetyckiego pamiętnika („kiedyś pisałem tak, potem tak, a teraz jeszcze inaczej”)., różnorodne jak menu niedobrej restauracji. Mają sens jedynie jako produkt rynkowy. Udane są zaś te, które zdają się być ważnym autorskim głosem dodatkowo podkreślającym walory twórczości, silnie akcentującym sprawy w niej najistotniejsze lub wydobywającym to, co umknęło dotąd uwadze komentatorów i czytelników.
Jak jest z „Wiązaniami wodorowymi”? Gajda zaproponował ponowną lekturę swojej twórczości chyba przede wszystkim po to, żeby pokazać, na czym w tych wierszach najbardziej mu zależy. A przy okazji ujawnił, moim zdaniem, przynajmniej jeden element, który mógłby pozostać dyskretnie w cieniu. Zanim przeczytałem notę autorstwa Krzysztofa Siwczyka zamieszczoną na czwartej stronie okładki, przestudiowałem wiersze i ułożyły mi się one, o czym pisze Siwczyk, w poemat. Rzeczywiście, trudno czytać liryki Gajdy w jakiejś izolacji, jako osobne wypowiedzi. „Wiązania wodorowe” to bardzo spójna opowieść o doświadczeniu współczesnego człowieka: erudyty zanurzonego w kulturze i historii, który dostrzega ich erozję w mediach masowych – i we własnej świadomości, gdzie elementy ważne i nieważne atakują się wzajemnie i zacierają lub unieważniają. Polaka-obywatela-konsumenta w społeczeństwie powierzchowności, efektywności, wyobcowania i manipulacji. Poety wreszcie, który próbuje to skomplikowane doświadczenie pochwycić, zrozumieć i ująć w liryczne obrazy, ale brakuje mu języka, bo jest dzieckiem swojej epoki.
„Sodoma, Gomora i Detroit” – pisze Gajda w wierszu „Apokryf” o „ciemnej dolinie”, którą wędrujemy, doświadczając lęku niepewności i tymczasowości, widząc wokół rozpad. Wiązania wodorowe trzymają nas przy życiu (przepraszam biologów za to uproszczenie), ale zdają się jedynymi, które jeszcze naprawdę istnieją w naszym świecie. Co pozostaje Gajdzie – rozgoryczonemu moraliście? Mówić o swoim (naszym) doświadczeniu, ale przecież nie przestrzegać i nie mitygować, bo i tak nie zostanie wysłuchany. To mówienie, rozpisane na wiele wierszy, daje wrażenie obsesji. Przyznam, że powtarzalność tematów, motywów, czasem poetyckich obrazów i chwytów czyni lekturę „Wiązań wodorowych” dość nużącą, bo monotonną. W pierwszym momencie burzyłem się przeciw temu, ale potem zrozumiałem, że tak musi być: chaos i rozpad świata ciągle trzeba próbować nazywać. I ciągle bez powodzenia. Niepewność, w której żyjemy, obejmuje w wizji Gajdy wszystko: od relacji z drugim człowiekiem, poprzez relację z państwem, sens pracy poetyckiej, aż po niepewność sensów bardziej uniwersalnych: metafizycznych i eschatologicznych. Przykre to, mocno wyrażone, w różnych odmianach, przypomniane.
Teraz jeszcze o wspomnianym przeze mnie wcześniej dyskretnym cieniu, jaki spowijał pewien warsztatowy aspekt kolejnych zbiorów Gajdy, a który w zestawieniu wierszy wybranych z kilkunastu lat zanikł. To – nazwę najprościej – różne gry z językiem, z brzmieniem, skojarzeniem, częste aliteracje, konsonanse i asonanse. Oczywiście można je uznać za znak zagubienia języka i zagubienia w języku, ale czasem wydają się te zabiegi zbyt proste, oczywiste albo przeciwnie – udziwnione. A najczęściej są po prostu zbędne. Twórczość autora „Wiązań wodorowych” nie lokuje się w nurcie poezji lingwistycznej, bo nie z języka, nie z jego mechanizmów buduje on najważniejsze sensy swoich liryków, lecz czyni to poprzez obrazy, często wyraziste i boleśnie celne.
Takie też są, kontynuujące dotychczasową praktykę poetycką Gajdy, zamykające zbiór nowe wiersze. Traktuję je zatem jako dopowiedzenie, dopisek – a nie sygnał nowego otwarcia. A przecież często wybór wierszy dokonany przez autora zwykło się uznawać za podsumowanie i zamknięcie pewnego rozdziału twórczości. Wobec tego, co dalej?
_
Andrzej Handzlik, Przenikający upadek [w:] „Śląsk” Nr 1 (316), styczeń 2022
„Pisałem ze zrozumieniem, że potem niczego się nie wyprę”. Fraza ta stanowi zgodę na wcielenie się w rolę poety, czyli wybranie losu człowieka, którego każde wypowiedziane/napisane przez niego słowo będzie wkrótce rozcinane, obserwowane, analizowane i podważane. W zacytowanym fragmencie wiersza Wielkie żarcie dostrzegalna jest świadomość roli, jakiej podejmuje się autor, zdający sobie sprawę z wagi własnego słowa – chciałoby się napisać, wagi własnego wiersza.
Dla autora Zwłoki zjawiskiem kluczowym jest czas. W tomie zostaje ponadto wyeksponowana wrażliwość autora na przestrzeń, a dokładniej na jej pamięć, która w nieunikniony sposób jest narażona na działanie czasu, a która zdaje się szczególnie zajmować poetę. To właśnie przestrzeń staje się elementem zwracającym uwagę na przemijanie. Zazwyczaj nie jest ono jednak wyrażane wprost – dostrzegalna jest tutaj umiejętność poetyckiego obserwowania otaczającego świata, deszyfrowania go, a następnie ponownego wtłaczania w kod, tym razem poetycki. Twórczość autora Hostelu jest zatem czymś w rodzaju poetyckiego przekładu intersemiotycznego, który ma otworzyć czytelnikowi oczy, pozwoli mu dostrzec pozostawiony w przestrzeni ślad śmierci.
W wierszach zawartych w omawianym tomie do głosu dochodzą również pośrednio zwierzęta. Autor usiłuje wymykać się klątwie antropomorfizowania przeżyć tych istot poprzez dystansowanie się od nich. Wszelkiego rodzaju „kwestie zwierzęce” wyrażane są w beznamiętny sposób. „niezmienne pozostaną / inne znaki. Wiosną sukę w rui potrąci pośpieszny” – cierpienie, obojętność i poczucie wszechobecnej niesprawiedliwości są przedstawione w bezlitośnie bezpośredni sposób, bez próby przełożenia przeżycia zwierzęcego na ludzki. W poezji Gajdy aspekt ekologiczny zajmuje zresztą szczególne miejsce. Łączy się on ściśle ze wspomnianym wcześniej przemijaniem i z historią zaklętą w przestrzeni. Utworem poruszającym wspomniane zagadnienia oraz znacząco wybijającym się na tle jest wiersz Czekając na barbarzyńców, którego tytuł stanowi oczywiste nawiązanie do Kawafisa i jego poematu o tym samym tytule. Jego Czekając…nie jest utworem o złudnym, nadchodzącym zagrożeniu, a o wydarzeniu obecnym, wszechogarniającym – o kryzysie świata.
Ten jawi się na wielu płaszczyznach - społecznej, ekologicznej i moralnej, a te, wraz z rozwojem dykcji autora, zdają się zacierać swoje granice, stają się liniami jedynie pozornymi. Zacieranie się granic dopełnia wizję upadku świata. Początkowo kryzys dotyczy jednostki – poeta zauważa postępującą atomizację społeczeństwa. W wierszach dominują osamotnienie oraz rozczarowanie, które są wyrażane, a przy tym potęgowane przez odczuwaną tu obojętność. Symptomem kryzysu jest nieautentyczność, podejście do świata jak do wiecznego pokazu, podczas którego można jedynie obserwować miliardy istnień „łatwych / i tanich w eksploatacji z perspektywy / masowej produkcji”. Świat opisywany w wierszach jest zniewolony przez ustrój kapitalistyczny, w którym niemożliwe jest zachowanie autentyczności i jakiekolwiek wyrwanie się z, zagarniającego coraz to szersze połacie podmiotowości, systemu. Gajda, poprzez ową wielopłaszczyznowość, na przestrzeni lat stworzył spójny obraz rozkładającego się świata.
Wspomniane zjawisko dostrzegamy w tytułach i frazach, które można przypisać do osób i zjawisk obecnych w przestrzeni politycznej. I tak w wierszu Po co nam wolność pojawia się „ja” liryczne, które traci zdolność wymowy / milknie? Po tym, jak słyszy, że musi pracować za miskę ryżu. Zaangażowanie Gajdy również zmienia się na przestrzeni lat. Nieco wtórne refleksje poświęcone tematom narodowym i tożsamościowym („I gaśnie państwo jak łopot // biało-czerwonej wbitej w gówno na oczach / milionów. Czyżby naród był kolonią mszyc / na liściu? […]) przechodzą w mocne uświadomienie życia w czasach postępującej polaryzacji („Czy jesteś poetą zaangażowanych? / Czy aby na pewno w fakty i ich rażące // bezprawie?”). Rzeczywistość wymaga bowiem opowiedzenia się po jednej ze stron. Autor Człowieka z halabardą próbuje przekazać czytelnikowi, że przestaliśmy żyć w świecie pozwalającym zachować neutralność światopoglądową.
Rozszerzenie tematyki wierszy podejmowanej przez Gajdę idzie w parze z rozwojem ich poetyckiego przedstawiania. Analizując początkową fazę twórczości poety, dochodzi się do wniosku, że skonkretyzowany obraz rzeczywistości stanowi jedynie płótno, na którym jest malowany kryzys aksjologiczny świata. Centralna część tomu – jak określił Maciej Melecki w Posłowiu do zbioru – stanowi „poezję najczystszej próby”. Na pierwszy plan wysuwa się tu językowa wyobraźnia, która zdaje się podkreślać niemożność poznania świata z powodu jego powiązania z językiem. Największą wartość poezji Gajdy stanowi efemeryczność obrazu poetyckiego, jego stałe uleganie przekształceniom.
„Karmieni zbiorowością // jak gęsi tuczone na foie gras?” – czytamy w wierszu zamykającym tomik, którego tytuł posłużył także za nazwę całego zbioru. Lęk przed społeczeństwem, przytłaczającą masą, dążącą do zabicia podmiotowości, zdaje się dominujący, wysuwa się na pierwszy plan i ma stanowić pewnego rodzaju ostrzeżenie dla czytelnika. Człowiek zostaje porównany do gęsi karmionej na foie gras – nie dostrzega zagrożenia, godzi się na bycie wtłoczonym w kapitalistyczny świat, nie zauważa, że celem „żywiciela” jest jedynie uzyskanie z „żywionego” jak największej ilości surowca, zgromadzenia kapitału kosztem drugiego człowieka. Gajda zostawia nas z wizją świata, w którym godzimy się na wykorzystywanie przez najbardziej ekspansywny z istniejących systemów – kapitalizm. Poeta zauważa, że stajemy się częścią rozbudowanej machiny. Więcej: jesteśmy zadowoleni z naszego położenia.
Wiązania wodorowe to zbiór wierszy zasługujących na uwagę. Cech ą charakterystyczną dobrej poezji jest możliwość jej pogłębionej i zawsze narażonej na podważenie interpretacji. W przypadku Gajdy, próba stworzenia wiodącej linii interpretacyjnej zawsze skazana będzie na niepowodzenie, ponieważ obcujemy ze sztuką skoncentrowaną wokół zagadnień tożsamościowych i filozoficznych. Jednocześnie jednostronne odczytanie Wiązań…., zostaje uniemożliwione poprzez językowe eksperymenty autora. Poezja ta bowiem jest reszyfrowanym obrazem świata, który dociera do czytelnika jedynie w formie poetyckiego powidoku, dzięki czemu pozostawia mu możliwość dostrzeżenia tego, co zwykle bywa pomijane podczas bezpośredniej obserwacji.
_
Marcin Zegadło
KSIĘGOZBIRY [https://www.facebook.com/1878388729117230/posts/3187545024868254/]
Ta poezja rozpościera się w przestrzeni, którą Gajda określa w pierwszym, otwierającym tom wierszu zatytułowanym "Majorom wolności".
"od form do platform. Do Wieży Babel,/ w którą
wierzy słownikowe hasło (...)
Jak u mężczyzny uwięzionego w rebusie (macho à
rebours),/ od lat związanego z więziennictwem -/ nieważne, po której stronie
krat."
Aluzja mocna i wymowna. Myślę, że major Służby
Więziennej, poeta polski, do którego Piotr Gajda zwraca się za pośrednictwem
tego tekstu szybko zorientuje się, że książka Gajdy podejmuje istotną polemikę
z naszym miejscem na mapie przyzwoitości, uczciwości wobec naszej
współczesności i wyborów, które podpowiada nam próżność.
Czy nowy tom wierszy Gajdy to akt oskarżenia
zredagowany przeciwko nam wszytkim uwikłanym w zmiany, które przyszły do nas po
roku 2015, kiedy władze w Polsce przejęła faszyzujaca prawica?
Czy należy te wiersze odczytywać politycznie? Trudno
mi przed tym uciec, kiedy czytam w "Muzeum dusz czyśćcowych":
"Wyzwalaliśmy miasta, żeby je okupować./(...)
Badaliśmy rany ofiar, wydłubując z nich ołowiane/
nasiona do obsadzenia pól grzybnią min?/ Co żyło
ustawialiśmy pod ścianą; po salwie przyglądaliśmy się/
powstałemu graffiti jak nieznanej pracy Banksy'ego/ Nasze podobizny zawieszono
w galerii zbrodniarzy,/ gdzie można nas odwiedzać całymi rodzinami."
Mocna dykcja. Liczba mnoga nie pozostawia złudzeń.
Wszyscy bierzemy w czymś udział. Czym jest to "coś"? Czy wie to
rzeczony major Służby Więziennej, poeta polski, który wpada w sidła próżności?
Czy wiem to ja - czytelnik tomu "O włos?"
Zresztą Gajda będzie mówił językiem ostrym jak
brzytwa, bo jak pisze w wierszu "Cultus agri"
"Włóż palec między drzwi,/ możliwy dialog to ten
prowadzony sopranem koloraturowym/ Inaczej nie będziesz wart nawet złamanego
paznokcia/ ani ziemi pod nim."
Jest w wierszach Gajdy apokaliptyczne napięcie. Tutaj
wydarza się coś złego, ale to się staje w bawełnie codzienności, w otulinie
naszego dobrego samopoczucia, w otępieniu usprawiedliwień i relatywizowań.
Jeżeli szukasz u Gajdy zrozumienia dla tego stanu
rzeczy odnajdziesz jedynie kolejne ukłucia bezlitosnych obserwacji. To lustro,
którym w swoich wierszach posługuje się Piotr Gajda jest lustrem, które
niestety nie wyszczupla, nie przekłamuje obrazu. Gajda podsuwa nam to
zwierciadło pod nos mówiąc: Tak właśnie wyglądamy. I jak się z tym czujecie,
kochani?
Bo ostatecznie wciąż mamy wybór:
"Jednych ma się/ towarzyszy - towarzyszy broni.
Kto nam broni dobierać/ pozostałych na zasadzie negatywnej selekcji?"
(Rozbiór)
I wreszcie język. Gajda żongluje znaczeniami. Korzysta
z wieloznaczności. Montuje z nich sensy, ale robi to w sposób, który wciąż nie
przenosi tych wierszy w obszar językowych eksperymentów. To, o czym pisze Piotr
Gajda wciąż pozostaje czytelnym komunikatem. Komunikatem otwartym i odważnym,
bo dostrzegam w tych tesktch deklaracje postawy uczciwej i bezkompromisowej. To
świat, w którym major Służby Więziennej musiałby dokonać wyboru. Nie ma w tym
świecie miejsca na kręgosłup gumowy jak milicyjna pałka. Prawda jest prawdą, a
kłamstwo pozostaje kłamstwem. Chociaż jakaś część z nas może wierzyć, że:
"Słowo wiersz najładniej brzmi w języku polskim,/
szeleszcząc w uszach jak przeliczane banknoty."
(Grający na gajdach)
Jest w tych tekstach również ujmujący dystans i
poczucie humoru. Jest w nich inteligencja i błyskotliwość. Są przeróżne próby
pojednania:
"Wybaczcie mi/ bracia! typy 50+, których męskość
obwisła/ jak porzucony płaszcz w Doomu Literatury"
(Pański płaszcz)
Są u Gajdy złośliwe parafrazy, którym nie sposób
odmówić słuszności. Bo czymże jest wezwanie z wiersza "Odwrócona
hipoteka", które brzmi:
"Spieszmy się nienawidzieć ludzkości,/ zanim
dokona w nas nieodwracalnych spustoszeń."
Możnaby zapytać: W takim razie jak to się skończy?
Otóż:
"Nadchodzi taka chwila, że bęben maszyny/
losującej jest pusty"
- pisze Gajda w wierszu "Człowiek z blizną"
A życie? Życie to
"zbiór notatek spisanych na męczących
zakupach"
(Paragon)
Tak że prawdopodobnie to nie skończy się dobrze.
Tymczasem "O włos" to Piotr Gajda w
absolutnie szczytowej formie. Niczego tym wierszom nie brakuje. Przede
wszystkim nie brakuje im odwagi i celności. Nie brakuje w nich mądrości
doświadczenia i uważności w przyglądaniu się nam wszystkim miotającym się
pomiędzy oportunizmem, a przyzwoitością.
"Boże coś Polskę uczynił ojczyzna poetów/ z
rządem dusz na uchodźstwie, rozmów się z nami" - woła autor w wierszu
"Rząd londyński".
Gajda daje czytelnikowi wiersze, które z prywatności
mocno wchodzą w zaangażowanie. W tym zaangażowaniu widzę rodzaj troski. Gajdzie
zależy na tym, żebyśmy pozostali przyzwoici. Może to naiwne, ale z całą
pewnością nic w tym złego. Szczególnie wobec faktów, które dowiodły jak niska
jest cena, którą muszą za część z nas zapłacić ci, którzy potrzebują "majorów
Służby Więziennej" lub dusz twórców i nietworców, żeby legitymizować swoje
pełzające dyktaturki.
Widzę w tym świetnie napisanym tomie wierszy próbę
połączenia deklaracji światopogladowo-politycznej z opowieścią prywatną. Tym
samym wydaje mi się, że Piotr Gajda tomem "O włos" odpowiada na
pytanie o funkcję poezji w naszej współczesności. Jeżeli w ogóle taka funkcja
istnieje.
Doskonale zrobiona książka. Mam nadzieję, że zostanie
zauważona przez grona jurorskie i przez czytelników. Polecam.
___________________________________________
"O włos" Piotr Gajda, Dom Literatury w Łodzi, SPP Oddział w Łodzi, Łódź 2022.
Kinga Młynarska Piotr Gajda - "O włos"
dajprzeczytac.blogspot.com
[https://dajprzeczytac.blogspot.com/2022/08/o-wos-piotr-gajda.html?fbclid=IwAR0ufEtHnO6_nyHaYBtpwNHjhEoyJHKiMn1X3eepPq2TTREcQjUg8ovImFE]
Ależ przyjemnie jest rozgościć się w przestrzeni wierszy Piotra Gajdy! Właściwie to te miniatury poetyckie są jak labirynty (i to piętrowe!). Jedno wyrażenie przywodzi na myśl inne, buduje się siatka skojarzeń i zależności, do tego autor dorzuca rozmaite zabawy słowem (znaczeniem, brzemieniem, wieloznacznością). To, co dzieje się w konkretnym tekście to jedynie zalążek. Prawdziwa uczta rozpoczyna się dopiero na poziomie odczytywania i układania lirycznych puzzli.
Celną i ostrą ironią włada podmiot w O włos. Ma duże poczucie humoru, na ogół jest bytem dość zdystansowanym. Raczej chłodnym okiem patrzy na siebie i innych, na świat w ogóle. Ale ma też w sobie lekkość oraz odwagę – mówi po prostu o tym, co mu doskwiera, co go dziwi, wkurza czy fascynuje. Czasem może nawet wszystkie te odczucia dzieją się jednocześnie. Znajdziemy tu także tzw. puszczanie oczka, rozmaite aluzje i nawiązania, które wzbogacają treść i sprawiają mnóstwo frajdy czytelnikowi.
Gajda nie tworzy poematów, nie buduje scenografii w wierszu, nie upycha weń niepotrzebnych rekwizytów. Przenosi czytelnika do tu i teraz konkretnego zagadnienia, na jakie chce nam zwrócić uwagę. Podmiot już jest w centrum i właśnie coś nam pokazuje – bywa świadkiem, ale przede wszystkim jest uczestnikiem. Przybiera zatem różne postaci, mówi wieloma głosami. Ale odszyfrowanie lirycznej tożsamości podmiotu w ujęciu całościowym nie ma znaczenia. Tu żyje się bowiem od wiersza do wiersza.
Świat poetycki Gajdy jest taki nasz. Z łatwością odnajdujemy się między stronami tej książki. A to za sprawą choćby takich tekstów jak Paragon, opisujących doświadczenia wielu z nas. To buduje więź, a ta już rodzi emocje.
W O włos niesamowite jest uniwersalne ujęcie ważnych spraw, o filozoficznej proweniencji, za pomocą obrazów z dnia powszedniego. Zadrukowany świstek papieru, pojęcie z jakiejś branży, „ciepłe mleko z kożuchem na wierzchu” itp. Gajda wiele mówi o nas oraz świecie, jaki tworzymy. I nie ma litości. Bo przecież mieć nie może. „Człowiek to wypełniony czymś nieludzkim akwalung”, a swoje prawdziwe oblicze ukazuje w traktowaniu innych stworzeń – kotów, „psów łańcuchowych”, bydła w ubojniach czy choćby tych „dziewięćdziesięciu dwóch tysięcy zwierząt”, które „utknęły na statkach w Kanale Sueskim”.
Odbija się tu więc, niczym w krzywym zwierciadle, ta nasza dumna i butna, ale też – momentami – radosna i fascynująca, współczesność. Śmiejemy się i kpimy, litujemy i rozbawiamy, czasem może coś nas zmierzi czy zasmuci. I zwykle w palcem wskazującym na „tego”, „tamtego”, „kogoś”. A poezja Gajdy uświadamia (albo przypomina, jeśli komuś umknęło), że sami jesteśmy od tego wszystkiego zaledwie „o włos”.
_
Kinga Młynarska „Goliat zwycięzca” to intertekstualna uczta!
[https://dajprzeczytac.blogspot.com/2023/08/goliat-zwyciezca-piotr-gajda.html]
Świat poetycki najnowszego tomu Piotra Gajdy zbudowany jest ze skrawków… wszystkiego! Z tego, co nas otacza, czym się karmimy (świadomie lub nie), na co nie pozostajemy obojętni i z tego, co nas wprost zalewa (krew – to jasne, ale przede wszystkim to wszelkie nachalne reklamy i próby szeroko pojętej indoktrynacji).
Piotr Gajda, z charakterystycznymi dla siebie erudycją i błyskotliwością, rozprawia się z rozmaitymi schematami, stereotypami, głupotami i banialukami, a także z tym co trzeba, co wypada i co ludzie powiedzą.
Czujny czytelnik wyłapie mnóstwo odwołań, m.in. do literatury (np. Staff, Mickiewicz, Słowacki, Verne, Defoe), filmu (np. ), nauki i sztuki, popkultury, jak piosenki (np. Kultu czy Budki Suflera), do historii i polityki (np. sławetna miska ryżu), religii, sportu i hobby itd. Ale przede wszystkim Gajda odnosi nas do języka. Zwraca uwagę, jak się do nas mówi (w książkach, mediach itp.) i co z tego wynika.
Mało kto potrafi tak słuchać jak Gajda! Jednak wyłapywać to wszystko z otoczenia to jedno. Trzeba to jeszcze w odpowiednich okolicznościach dopasować do siebie. I tu autor tomu „O włos” nie ma sobie równych! Swobodnie wplata we własną opowieść wszelkie cytaty, fragmenty wypowiedzi, piosenek, kwestii filmowych oraz przysłowia, powiedzenia i frazeologizmy. Ale i to wydaje się ograniczające, toteż autor śmiało sobie z nimi poczyna, niekiedy zachowując jedynie szkielet wyrażenia, łącząc ze sobą dwa różne człony albo tworząc jeszcze inne kombinacje, jak np. „jak cię widzą, tak cię spiszą na straty”, „kto w piekielnych kotłach pali węglem, od węgla ginie”. Nie bez powodu pojawia się też kilka francuskich lub francusko brzmiących wyrazów. Gajda buduje bowiem pewne znaczenia także w oparciu o brzmienia.
Bardzo mi się podoba ta mieszanka intertekstualna. Przy czym należy zaznaczyć, że Gajda w swoich nawiązaniach nie zawsze odsyła nas do źródła. Owszem, czasem, jak np. w wierszu niżej („Plaga Omaha”), kontekst przyniesie sporo informacji i ułatwi zrozumienie pewnych kwestii, ale często jednak te odwołania (najczęściej w formie kryptocytatów) podkreślają sensy, charakteryzują zjawiska, czasem są elementem scenografii (atmosfery wiersza), kiedy indziej mają rozbawić czy dać poczucie czegoś znajomego. Najczęściej Gajda realizuje oba te założenia w jednym tekście, co obserwujemy m.in. w „Zimnym popiele”:
Nie będą palić węglem, bo go nie mają,
ale drewnem, które kupili za ostatni
grosz. Wyjątkowo zimny wrzesień,
jakby nadchodziła kieszonkowa epoka
lodowcowa, sunął lądolód, a sfrezowana
Ziemia robiła się płaska, by na horyzoncie
pozbawionym drzew lepiej było widać,
jak każdego dnia przypalają ryż. Już nie za jedną
miseczkę pracują, ale za obietnice popiołów;
zapłatę za międzyludzki chłód, nasz cywilizacyjny
wkład w walkę z globalnym ociepleniem.
Cóż, nie ma się co oszukiwać, że to język stwarza rzeczywistość poetycką u Gajdy. I to jemu należy się większość uwagi. Odkrywanie, strona po stronie, ba! wers po wersie! tych smaczków językowych to największa frajda. Dopiero po zebraniu tego, co udało nam się odkryć przychodzi czas na refleksję o tym, co podmiot chciał nam przez to powiedzieć.
Dość więc powiedzieć, że poziom żonglerki słownej w „Goliacie zwycięzcy” osiągnął poziom arcymistrzowski. Jestem pod wrażeniem sprawności językowej Gajdy i swego rodzaju lekkości z jaką tworzy on te poetyckie przestrzenie. (Nie wiem, jak z tą lekkością w procesie twórczym, ale w efekcie finalnym jest odczuwalna).
„Goliat zwycięzca” to zbiór miniatur poetyckich. I mimo lapidarnego charakteru zbioru, autor snuje przed czytelnikiem całe liryczne opowieści! Podziwiam również umiejętność doboru właściwych słów. To bardzo ważne w przypadku tak krótkiej formy – zauważmy jak poeta selekcjonuje słowa i jakie ostatecznie wybiera:
(…) Nie mogę rzucać
mięsem, bo nie powrócą bezmięsne poniedziałki.
Za późno, by deliberować,
dlaczego tylko bogatym wolno objeść system.
Za wcześnie, by triumfalnie
ogłaszać Nowy Porządek. Zwłaszcza,
że to już koniec dystrybucji światowych dóbr
za banknotów pulpę.
Tak kończy się „Człowiek z paper maché”. Czy można było użyć lepszych wyrazów niż „objeść” lub „pulpa”? Wydaje mi się, że te są najbardziej precyzyjne i jednocześnie otwierające pole interpretacyjne, prowokujące skojarzenia. Fascynuje mnie to, jak bardzo poeci widzą więcej!
Uwielbiam Piotra Gajdę też za wszechobecny humor, najczęściej występujący w najbardziej kąśliwym wydaniu, jak choćby w wierszu:
PLAGA OMAHA
Do dziesięciu plag egipskich powinno się
dopisać jedenastą: kilkumiesięczne opady
koktajli Mołotowa. Do samego jądra ziemi
należy wypalić stary porządek, skoro ogień
i pożoga to muzyka dla męskich nasieniowodów.
Męskie, kurwa, granie! Wóda na Marsie,
browar w Warsie. I dokąd tu się ewakuować?
Jeden tylko Bóg przemyka między wojnami,
ale nikogo nie zabiera na stopa. Pokazuję
i objaśniam, co nas jeszcze czeka: zmiana
wody Nilu w krew, wszechobecność żab,
inwazja komarów i much na domostwa Egipcjan,
pomór bydła, wrzody, grad, szarańcza,
wszechogarniająca ciemność i śmierć pierworodnych.
Zbieleją nasze kości w domach niespokojnej starości.
Ileż się dzieje w przestrzeni tak krótkiego wiersza! Gajda jest mistrzem łączenia tak wielu tematów z różnych dziedzin w jedną, spójną opowieść poetycką. I to przecież tylko w obrębie jednego utworu. Dołóżmy do tego więc pozostałe teksty, które w jakim stopniu ze sobą korespondują i są doczepione do tej samej osi konstrukcyjnej. Robi wrażenie.
Pod warstwą tych znakomitych gier(ek) słownych znajdują się treści zabawne, ale tylko na pozór. W swoim głębokim przesłaniu to dość przytłaczające refleksje o człowieku uwikłanym we… współczesność. „Goliat zwycięzca” jest opowieścią „o długo skrywanej katastrofie”, to liryczne wyznania przedstawiciela „siły roboczej”, który ma już dość. Głos mówiący to uciekający „z wyspy dobrobytu z powrotem do buszu (…) pięćdziesięcioletni Piętaszek”.
Podmiot dostrzega każdą z warstw, jaka oblepia ludzi. Przywiera do nas mnóstwo śmieci, których nawet nie dostrzegamy. To zaczyna się już na poziomie komunikacji. Dajemy się otulać więc wszelkim mamidłom, obietnicom, „mądrościom”. I w tych swoistych kokonach nie jesteśmy w stanie już zauważać, co dzieje się naprawdę, m.in. tego, że to „ogon merda psem” („Merde!”)!
„Goliat zwycięzca” to jeden z najlepszych tomów poetyckich tego roku! To pociecha w tym absurdalnym świecie, książka łącząca nas w tym codziennym chaosie i polskim surrealizmie. Nie tylko dla miłośników grzebania we wnętrznościach słów! Ale – nie ukrywajmy – to im właśnie sprawi najwięcej radości!
Czytać, czytać, czytać! I podziwiać!
_
Grzegorz Wróblewski „Puchate poliestry” [w:] ”biLioteka” 12.09.23 (cykl Matrix”)
Piotr Gajda, Goliat zwycięzca, SPP Odział w Łodzi/Dom Literatury
w Łodzi, 2023. Piotr Gajda to wytrwały poeta-zawodnik. Działa trochę w ukryciu,
ale chyba wszyscy poważni krytycy w Polsce doskonale znają jego książki. Są
bardzo rozpoznawalne. Goliat zwycięzca trochę się jednak od
poprzednich różni. Autorowi udała się w niej rzecz raczej rzadko spotykana.
Jest nią, bardzo dobre, połączenie powagi i humoru. Humoru z kategorii niekiedy
tych heavy, ale oryginalnego, niepodrabialnego. I nie jest to zrealizowane w
jakiś nadęty, pretensjonalny sposób. Zawodowy mix. Coś jak współczesny Doktor Strangelove (zawsze
miałem słabość do tej wczesnej produkcji Kubricka). Lektura, pozornie szybka,
zostaje jednak na dłużej w głowie i b. chętnie się do niej powraca. Ma
przeróżne otwarcia, rozdroża i tunele. Można byłoby skonstruować z nich ciekawą
audycję radiową albo pokazać na jakiejś teatralnej scenie. Kilka osób czytałoby
np. po jednym wierszu. Transmisja z Ziemi dla kryształowych obłoków. Piotr
Gajda bacznie obserwuje otaczające nas społeczne, egzystencjalne paradoksy.
Wszechświat, J-23, Polska, która jeszcze nie umarła. Marzenia & mity
humanoida. Cyborgi, larwy, Lord Vader. Czyli wszystkie znane nam dobrze tzw.
atrybuty, sygnalizacje. Szalony i nie wiadomo, gdzie zmierzający grajdołek.
Raczej właśnie w kierunku cierpliwej/bezwzględnej larwy. Małpa podskakuje i
szumi, a larwa szczęśliwa & przyczajona. Naszemu autorowi z miejsca
dedykowałbym utwór Jonathana Swifta „A Quiet Life and a Good Name”, dobrze
znany z klasyki światowej poezji. Moim ulubionym wierszem zbioru Goliat zwycięzca jest
ten oto kawałek, będzie kiedyś na bank klasykierem (przypomina mi w pewnym
sensie niektóre ścieżki wczesnych wierszy Krzysztofa Jaworskiego):
Sposób łączenia miękkich
materiałów
Maksymilian Truteń "O włos" [w:] Kwartalnik Artystyczno-Literacki AFRONT nr 1-2 (18-19) 2023.
Różewicz miał rację, gdy twierdził, że nigdy nie mamy do czynienia z całością, bo jest tylko fragment i to w nienarzucającym się w oczy szarym kolorze. Ma też rację Piotr Gajda, gdy udowadnia, że zawsze jesteśmy o włos – od tragedii, od szczęścia, od uzmysłowienia sobie, że nie ma sensu się tak napinać, bo to niczego nie zmieni – włos pozostanie, jak głos wołającego na puszczy. Trzydzieści dwa wiersze, które niczego nie robią na siłę, nie roszczą sobie praw – a jednak pozostają w nas jak haczyk w mięsistej wardze ryby, która zerwała żyłkę. Może to jest poezja dla 50+, ale niekoniecznie adresat jest tą osobą, do której powinna trafić przesyłka. Tak sobie myślę, że młodzi poeci, którym się jeszcze wąs nie sypnął, ale którzy już dawno zjedli wszystkie rozumy, mogliby się nauczyć z tych wierszy pięknej powściągliwości. Do tego chyba trzeba mieć dużo lat i doświadczenia podpowiadającego, że czasem lepiej wyrzucić, niż trzymać w nieskończoność, tym bardziej, że nie ma czegoś takiego jak nieskończoność – poza może Wszechświatem i głupotą ludzką, cała reszta jest skończona, zaksięgowana i odłożona ad acta. My też jesteśmy skończeni, poeta Gajda – ma się rozumieć również – ale w jego wydaniu to piękny koniec, jak ten z katastrofy instalacji wyciągowej w Greku Zorbie. Aż chce się zatańczyć – najchętniej na własnym grobie. Rządy przejdą przez kryzys suchą stopą – pisze z przekonaniem Gajda, i w tym ma doświadczenie, w wieszczeniu i obwieszczaniu, bo przeszedł już wszystko: stan wojenny, powojenny, inny stan skupienia, kryzys wieku średniego i kryzys zaufania do siebie, i wyszedł z tego galimatiasu nieszczęść i potknięć wzmocniony, z pewną ręką, która go nie zawodzi. Gdybym potrafił jeszcze zazdrościć, to bym mu tej predylekcji do eleganckiego pesymizmu zazdrościł – tak, ten facet wie, o co w tym wszystkim chodzi: kupujemy i dajemy się kupić. A życie? No cóż, życie – zbiór notatek spisanych na męczących zakupach niech się toczy sobie a muzom. _
Mieczysław Orski, miesięcznik „Odra” nr 11 (LXIV)/2024
Piotr Gajda: Małpa apokalipsa. Fundacja Kultury AFRONT, Bukowno 2024, s. 36.
Nie takich treści, jak zamieszczone w tym tomiku Piotra Gajdy, dziesiątym już w dorobku znanego poety, autora ostatnio wydanego Goliata zwycięzcy, mogą się spodziewać czytelnicy liczący dziś na konkurujące z innymi lirycznymi odkryciami prawdy o świecie i piękne metafory – co zapowiada już jego tytuł, premiujący na domyślnego bohatera tomu małpę (po której to człowiek uzbrojony w kamień wymyślił potem także procę i Boga), a na swoje Bla, bla, bla w poezji, która jest najwyższą formą mowy wiązanej – Apokalipsę. Co do tej zagrażającej nam w naszej cywilizacji ostatecznej katastrofy, którą zwiastują: samochody na baterie, sztuczna inteligencja, lecz także: legendy o smoku i prawda o smogu, czwarta wojna światowa na pałki i kamienie, etc., jedyne, co nam pozostaje, to kolejna wskazówka zaczerpnięta z legendy: szukajcie igły w stogu Wszechświata… Wtedy: może uda się wam znaleźć winnego, który rozdał małpom brzytwy. Tyle o małpie, a co do zacytowanego wyżej Boga, to możliwość bliższego z ni kontaktu zbada ewentualnie – istota żywa udająca się w stworzonej przez siebie nocie lirycznej na wyprawę podniebną. Mianowicie samolotem, a jakim – o tym dowiadujemy się w utworze zatytułowanym Życie z Bogiem – Migiem, Iłem, Boeingiem. Potwierdzenie, że to rosyjski (pewnie już Putinowski?) MIG, odszukamy w innych kolejnych analizach bytowania istoty jeszcze na tej planecie prowadzonych przez żywą istotę, która rozwiewając nasze ewentualne wątpliwości i niepewne pytania co do przyszłego bytu w takich warunkach, we wstępnym podejściu do tematu zatytułowanym Klawiatura numeryczna przedstawia się bezpośrednio jako pomiot liryczny. Tenże pomiot zapewnia, że unikając jakichkolwiek aportów w stylu tradycyjnego podmiotu lirycznego współczesnej poezji i rozważając wspólną z nami ucieczkę przed zagrożeniem rozpadu atomowego, powinniśmy sięgnąć po najnowocześniejsze cywilizacyjne narzędzia i na wiadomej leżącej przed nami klawiaturze nacisnąć odpowiedni przycisk, przy czym: Jeśli chcesz zgłosić usterkę, wybierz „jeden” (…) jeśli pragniesz skontaktować się z operatorem, wybierz „cztery”. Ale lepiej wróć do „dwa”, odwlekając swój kontakt z operatorem – chyba że czekasz na Apokalipsę. I najlepiej wybierz „jeden” – jak czyni to demonstracyjnie, kolizyjnie, sprawnie lirycznie, w swoim nowym, nieunikającym wyzwań mowy publicystycznej i sztucznej, wartym niepobieżnej lektury Piotr Gajda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz