Z Instytutu Mikołowskiego Poczta Polska dostarczyła do „Hostelu” książkę Olgerda Dziechciarza Wmartwychwstąpienie.
Tego właśnie po Olgierdzie się spodziewałem
– wierszy przemyślanych, dojrzałych, emocjonalnie i egzystencjalnie przepracowanych.
Zebrane w jednym zbiorze tworzą blok podszyty stoicyzmem, ale i wciąż nie do
końca przebrzmiałym no future. Tak, rozczulają mnie nieśmiertelni The
Damned, którzy wciąż grają rock’n’rolla na przekór wielu milionom ludzi, którzy
już całe wieki temu go sobie odpuścili. Dlatego do spodu biorą mnie wiersze
Dziechciarza, ponieważ w poezji szukam przede wszystkim prawdy, o wiele mniej
interesuje mnie przybrana poza lub rola: te wszystkie lansiarskie zabiegi,
sprokurowane znajomości, których rolą nie jest budowanie przyjaźni, relacji,
ale lokowanie produktu. Szybko to wyjaśnię: wspólna fotka młodych poetek i
poetów jest obrazem środowiska, ta sama fotografia ich starszych koleżanek i
kolegów jest dla tych pierwszych wyrazem niemodnego kombatanctwa.
Wmartwychwstąpienie
jest jakby odwróconą hipoteką Zmartwychwstawania, a to niesie ze sobą
określone konotacje. Na przykład takie, że wszyscy jesteśmy barbarzyńcami,
żyjemy brzydko, umieramy nieestetycznie, a cały ten cywilizacyjny entourage to tylko udawany ład i porządek.
Poeta-człowiek, poeta-idiom jest jak bóg (ma na to papiery, jest przecież „na
podobieństwo Boga”), i jak bóg (ten „pierwszy z brzegu”), czyni wiele mało szlachetnych
uczynków i gestów. Bo, bracia i siostry, jesteśmy teraz w strefie spadkowej (to
tytuł jednego z wierszy Dzierchciarza), a nasz decydujący mecz sędziuje
sędzia-łapówkarz. Bowiem jesteśmy „Podmiotami domyślnymi, które nie domyślają
się, że są podmiotami”. Tak właśnie redukuje nas codzienność, i nie potrzebuje
na to aż tak dużo czasu. Względem wieczności to nawet nie nanosekunda.
Pierwsze,
lekturowe wrażenie jest takie, że to książka o „przegrywie”. Nic z tych
rzeczy. Nawet jeśli tytuł wiersza otwierającego tom brzmi „kryzys wieków
średnich”, a jego wersy zdają się to potwierdzać. To tylko zagrywka, kamuflaż
przybrany przez poetę, wykrzywione w symbolicznym grymasie usta z żarzącym się
papierosem w ich kąciku. W końcu „bilans jest na zero” – pisze Olgerd
Dziechciarz – a więc co prawda nie wygraliśmy, ale też nie ponieśliśmy porażki.
Ta pozostaje domeną „ludzi banalnych, którzy jeśli dobrze się im przyjrzeć,
mają splątane nogi”. Wygląda więc na to, że oni w odróżnieniu od podmiotu
lirycznego Wmartwychwstąpienia nigdy nie próbowali się z życiem kopać. Nie było im
dane ani razu wyprowadzić mae geri, ani mawashi geri. Skuleni w sobie, bez protestu przyjmowali
darowane im łaskawie przez egzystencję ciosy.
Ale to
nie jest tom o „przegrywie”. Raczej o wyłączeniu się z balzakowskiej La Comédie
Humaine; o opuszczeniu zaludniających ją postaci, których siłą
napędową jest dążenie do kariery i zdobycia pieniędzy. Nie taka jest natura
tych wierszy. To książka o kryzysach, którymi się zarządza. To medytacja o pogodzeniu
się z samym sobą w nieakceptowalnym świecie. To wiersze o osobistym vibrato. To
historia zjawiska, z którym mierzy się większość społeczeństwa, z wyjątkiem
optymistów-idiotów i cynicznych polityków, wmawiających mu, że będzie lepiej.
Lepiej już było, taki jest naturalny rozwój ludzkości. „Chcieliśmy
szczęścia i pomyślności, a dostaliśmy to, na co zasłużyliśmy / Wiadomo,
poszliśmy na łatwiznę, a do tego drogą na skróty / Dość krępująca / sytuacja /
Ale chyba lepiej się zgubić /niż znaleźć na czarnej liście”. No właśnie.
Gubienie się jest nierozłącznie związane z odnajdywaniem, poszukiwaniem drogi
ze świadomością, że coś po drodze zgubiliśmy (utraciliśmy) i teraz usiłujemy to
odzyskać. Czynimy więc wysiłki. A skoro tak, na razie wciąż jeszcze trwa rozgrywka
(„Póki my żyjemy”).
Do dokonania
myślowego, symbolicznego skrótu Wmartwychwstąpienia przydaje mi się kultowa scena z filmu „Popiół i diament”, w
której Maciek Chełmicki podpala kieliszki ze spirytusem, zamieniając je w
znicze. Ostatnie dwa gasi jego dowódca, Andrzej: - „My żyjemy!”. Maćka ogarnia
szaleńczy, pusty śmiech. Otóż właśnie to! Bo, drodzy przyjaciele, znajomi,
sąsiedzi, koledzy i koleżanki, każde pokolenie ma swoją prawdę. Nasze (Olgerda
i moje), kurwa, też.