niedziela, 22 lipca 2012

Elbląg, Elbląg!


Wydana jako 11 tom Biblioteki „Arterii” książka poetycka Marcina Jurzysty pt. „Ciuciubabka” została wybrana w ramach X edycji Konkursu Literackiego Fundacji Elbląg, Elbląską Książką Roku 2011! To bardzo miła informacja – wszak w tej samej Bibliotece wydałem „Hostel” i „Zwłokę”, ale co w tym tak naprawdę istotne – już od prawie pięciu lat Kwartalnik Artystyczno-Literacki „Arterie” i seria poetycka, w ramach której ukazała się „Ciubabka”, jest dla mnie ważnym środowiskowym punktem odniesienia. Poza tym Marcin Jurzysta to przesympatyczny poeta, z którym Gawin, Robert i ja, włóczyliśmy się w pewną mroźną styczniową noc po Mikołowie szukając zagubionej drogi do motelu, a kiedy w końcu lekko przemarznięci dotarliśmy do ogrzanego pokoju na nocleg, zapomnieliśmy zamknąć otwartego na chwilę okna. Nie wiem jak Marcin, ale ja nad ranem aż do śniadania z gorącą kawą nie czułem nic niby martwy Walt Disney w komorze kriogenicznej. Teraz zaś czuję niekłamaną radość, zarówno z sukcesu poezji Marcina Jurzysty jak również z tego, że na mapie Polski pomimo wszelkich niegodności, wśród których prym wiedzie ultraliberalny stosunek do człowieka w rzeczywistości, która przestała zabiegać o zadowolenie i wygodę większości własnego społeczeństwa, istnieją enklawy gdzie dostrzega się coś tak nieproduktywnego jak poezja. Serdeczne gratulacje!

sobota, 21 lipca 2012

Siedem grzechów głównych (4)

Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale „wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…

Piotr Gajda: Jaki masz stosunek do własnego debiutu? Jakbyś scharakteryzował instytucję debiutu w ogóle?

Maciej Robert: Nie lubię swojego debiutu. Ocaliłbym z niego może 10% tekstów. Za szybko, za szybko! Zaproponowano mi, a ja głupi – jak mucha na lep. Trzeba było poczekać. Teraz łatwo tak powiedzieć. Jeśli ktoś jest dobrym poetą, to debiut jest fantastyczną sprawą, kopniakiem, którym się otwiera drzwi. Jeśli natomiast jest się kiepskim poetą, debiut jest mordęgą. Powinno się od razu zaczynać od drugiej książki…

PG: Czy Twoim zdaniem możemy jeszcze w Polsce mówić o ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz, że ostatnia dekada w polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby śladowego omówienia?

MR: Jest tak mało krytyków i czytelników, że wszyscy właściwie taplamy się w jednym bajorku. Problem polega na tym, że autorów jest więcej od odbiorców. To sytuacja kuriozalna. Jak to ogarnąć? Nie da się przecież czytać wszystkiego. A krytycy, niestety, bardzo często są klakierami, pracującymi na rzecz pewnych wydawnictw. Jest niewielu piszących o poezji, których niezależny głos wybijałby się ponad krytyczną „urawniłowkę”. Każdy, kto wydaje sąd odbiegający od odgórnych założeń, zostaje zadziobany. Dlatego nikt się nie wychyla. A nie sądzę, że w tym kraju nie ma nikogo, kto twierdziłby, że np. Miłobędzka to nie jest, mówiąc oględnie, genialna poetka.

Tak, ostatnia dekada doczekała się śladowego omówienia. Śladowego. Pewnie więcej tekstów pojawi się za jakiś czas, kiedy poezja początku XXI wieku okrzepnie i z czasowego dystansu stanie się lepiej widoczna. Na razie mamy do czynienia z pojedynczymi głosami na temat pojedynczych książek. Lub z absurdalnymi tezami usiłującymi wepchnąć różne nazwiska do szufladek z dziwnymi (choć modnymi i chwytliwymi) nazwami.

PG: Czy w naszym kraju istnieje wyraźny podział na środowiska poetyckie, czy raczej mamy do czynienia z pojedynczymi nazwiskami rozrzuconymi po kraju –  kojarzonymi wyłącznie geograficznie?

MR: O, właśnie o tym pisałem. Widzę raczej zbiór nazwisk. Zastanawia mnie, że tak wiele osób lansuje jakąś geograficzną wizję poezji. Co ma piernik?! Jeżeli by się uprzeć i szukać jakichś wspólnych mianowników, będą one raczej związane z oficynami wydawniczymi. To są niejednokrotnie bardzo od siebie oddalone i maksymalnie różne środowiska. I za różnicami tymi nie stoi wyłącznie poetycka odmienność. 

PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie literackie? Czy jest uprawnione, aby ich werdykty umownie nazywać „środowiskowymi”?

MR:Poniekąd postrzeganie nagród według klucza środowiskowego jest uprawnione. Zwłaszcza niektóre nagrody (spójrzmy choćby na jurorskie kapituły i ich wybory) są tego doskonałym przykładem. Wierzę jednak, że mamy nagrody literackie pozostające poza układami. Dlatego jestem zwolennikiem zwiększenia liczby przyznawanych nagród. Zobaczmy, ile jest ich we Francji czy w Niemczech! To stymuluje rynek. I autorów…

PG: Którzy poeci nadają ton współczesnej poezji? Czy w ostatnim czasie dołączyły do nich kolejne nowe nazwiska?

MR: Współczesnej, czyli jakiej? Będą to autorzy debiutujący po 1945, po 1989 czy po 2000 roku? Dla mnie, jako czytelnika, najważniejsza była dekada 1990-1999. Na debiutujących wówczas poetach się wychowałem. Nie chcę szafować nazwiskami, bo musiałbym wymienić ich naprawdę dużo. Ograniczę się do jednego, które – moim zdaniem – nie zostało w pełni docenione. To Dariusz Sośnicki. „Marlewo”, „Ikarus”, „Symetria”, „Skandynawskie lato” i „Państwo P.” to mój Pięcioksiąg. Proszę natychmiast nagrodzić Sośnickiego. Za całokształt!

PG: Portale poetyckie – jaką pełnią rolę?

MR: Nie wiem, nie czytam. 

PG: Jaka według Ciebie jest przyszłość poezji? 

MR: Wciąż taka sama. 

* Maciej Robert (1977) - poeta, dziennikarz, krytyk literacki i filmowy. Wydał książki poetyckie „Pora deszczu” (2003), „Puste pola” (2008), „Collegium Anatomicum” (2011), za którą otrzymał Nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (2012). Laureat wielu ogólnopolskich konkursów literackich. Publikował m.in. w „Opcjach”, „Studium", „Frazie”, „Tyglu Kultury”, „Ha!arcie”, „Toposie” i „Gazecie Wyborczej”. Jego wiersze były tłumaczone na język angielski, chorwacki i serbski. Stypendysta Ministra Kultury. Mieszka w Łodzi.

czwartek, 19 lipca 2012

Zadzwoń!


Jaka idea towarzyszy wydawaniu przez zespoły rockowe tzw. „epek”? Wydaje się, że w sposób oczywisty chodzi tu o zarejestrowanie i wydanie trzech, czterech utworów na płycie, która w przyszłości muzykom konkretnej grupy ułatwi start, przysłuży się ich promocji oraz spowoduje, że być może zaczną więcej koncertować. Poza tym EP-ka to poniekąd znak firmowy: „taki jest nasz styl, takie są nasze możliwości”. Czasem bywa i tak, że to jedyny ślad działalności wydawniczej, kiedy indziej, że to dopiero początek prawdziwej kariery. W każdym razie warto posiadać na swoim koncie tego typu muzyczną wizytówkę zamiast tej zwykłej papierowej, z numerem telefonu do często początkującego i póki co nieco zagubionego w meandrach rockowego „szowbizu” kolegi-managera. 

Rust „…Is Calling” to standardowo jak na Ep-kę przystało, trzy utwory. Warto wspomnieć, że Rust to laureat wielu nagród na rockowych festiwalach takich jak m.in. „Łódźstock” i „Open Air Rock Festival” w Siedlcach. Zespół ma już na swoim koncie nagrany w roku 2009 album, ale obecne oblicze grupy jest zupełnie odmienne od tego, które zaprezentował przed dwoma laty na „Rust’n’roll”. Dzisiaj muzycy jeszcze chętniej sięgają do rockowej klasyki, a w swoim koncertowym repertuarze mają nawet „Imigrant Song”. Na „…Is Calling” niewątpliwie to słychać, zwłaszcza w „Show Me”, w którym gitary „rzężą” jak w najlepszych czasach kruczowłosego Page’a. Warto również wspomnieć o „Going Down”, hardrockowym samograju, który z powodzeniem dałby sobie radę na radiowej liście przebojów, ale raczej takiej z niszowej stacji (czytaj: rockowej). Cóż, takie czasy! Czasy popeliny i świecidełek. Tymczasem na „…Is Calling” mocny, wysoko „postawiony” wokal Michała Przybylskiego oraz ciężko brzmiące gitary duetu Szymon Szymkowiak i Piotr Trybusz, wspomaganego przez „pulsującą” sekcję rytmiczną: Paweł Malinowski (bas) i Łukasz Czechyra (perkusja) tworzą „ścianę dźwięku”, na której opierają się filary muzycznego pomostu rozpartego pomiędzy klasyką hard rocka a dzisiejszym ciężkim brzmieniem w stylu pochodzącego z Antypodów Wolfmother (na przykład).

Sickroom to moi niedalecy sąsiedzi z miasta Łowicza. Ich historia sięga roku 2007, kiedy to zeszły się drogi perkusisty Roberta Zaczkowskiego i gitarzysty Piotra Sawickiego, do których wkrótce dołączyli: drugi gitarzysta Maciej Sadokierski i wokalista Kamil Szkup. Ostateczny skład wyklarował się, gdy do zespołu przyszedł Tomasz Malowaniec. Gościnnie Sickroom wspomaga wokalnie Emilia Meckier. Największym dotychczasowym sukcesem zespołu było supportowanie na „Ursynaliach 2011” samego Korna. Ich Ep-ka zatytułowana „147” zawiera podobnie jak w przypadku Rust – trzy utwory. To jednak zupełnie wystarczy, żeby poznać się na łowickim zespole. Od razu wiadomo jedno: muzycy nie mają nic wspólnego z folklorem, a na swoich koncertach nie występują w łowickich sukmanach. W takich utworach jak „Przemiana”, „Prawo życia” i „Cicha furia”, mamy do czynienia z ciężkim metalem z elementami hardcore’u i nu metalu. Nisko nastrojone gitary, częste zmiany tempa i zróżnicowane wokale to cechy charakterystyczne muzyki zarejestrowanej na „147”. Ponieważ, jak sami napisali na swojej stronie internetowej „unikają porównań  i wchodzenia w podgatunki”, nie będzie odniesień do żadnej ze znanych grup. Niemniej ich muzyka, to nie jest propozycja dla mięczaków…

Dwie Ep-ki, sześć utworów. Wcale nie za mało, żeby zatelefonować i umówić się na zorganizowanie koncertu. O wiele za dużo, jeśli zarejestrowana na nich muzyka się nam nie spodoba i nigdzie nie zadzwonimy…

Rust, “…Is Calling”. CDSP; Sickroom, “147”. Wydanie własne

poniedziałek, 16 lipca 2012

„Arterie" po raz dwunasty

Kolejny, 12 (1/2012) numer Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie” pod hasłem przewodnim „Razem i osobno”, jak zwykle opóźniony (datowany na marzec br.), ale nadal dostępny i ukazujący się; ukaże się w czasowej cezurze najbliższych 2 tygodni oraz jak zwykle będzie osiągalny najpierw pod adresem mailowym arterie.spp@gmai.com, a potem także w wybranych empikach. Do numeru została dołączona debiutancka książka Urszuli Kulbackiej – laureatki ubiegłorocznego OKP im. Jacka Bierezina, która tradycyjnie już wychodzi w serii Biblioteki „Arterii”. Promocję numeru połączoną z promocją książki przewidziano na wrzesień. 

OSOBNO, ALE RAZEM

Tym razem bez udziwnień, więc nazwy działów wystąpią bez pseudonimów, a spis treści nie będzie zagmatwaną legendą tekstualnego terytorium ani typograficznym zagajnikiem, w którym tak przyjemnie gubiło nam się czytelników. Proza to proza, eseje to eseje, przekłady to… tłumaczenia od południa na północ. Ot, prościutko do celu, za hasłem numeru, który tworzyliśmy indywidualnie skoncentrowani na zespołowych zadaniach, by osiągnąć wspólny efekt interferencji pojedynczych tekstów i doprowadzić do harmonii, gdzie w grupie tematycznej każdy autor odnajdzie swoją pisarską odrębność. To jedno skrzydło, drugie stworzyły pióra fińskiej młodej literatury, które z przyjemnością wypuszczamy w polskie powietrze. Jak to zwykle bywa, są w tym stadzie oderwane dźwięki i wspólne echa.

Zapraszamy do stałych głosów w gromadnych sprawach. Kto chciałby nakłuć sobie uszy, odnajdzie Nóż w płycie, będzie to ostrze iście rzeźnickie. Kto siebie ma zadość, niech przymierzy Maseczki i rozejrzy się, czy w natłoku wersów Jeszcze zdarzają się wiersze. Osobni w dialogu, często zgodni w opiniach wypowiedzą się Co do joty dwaj myśliciele literatury. Niektórych wzięła na cel muszka Recenzji, lecz kto ucieka na peryferia szukać niespodzianki, tego dopadnie (A)tak na marginesie. Może mu wystarczy zwyczajna Piosenka, co wystawia noty na jedną nutę? Zamykamy numer wrotami z żelaznego mazurskiego lasu, w którym Rdzenni Mieszkańcy Urszuli Kulbackiej wiodą fantomowy żywot – oto debiut uhonorowany nagrodą im. Jacka Bierezina w roku poetyckim 2011. Zatem po fińsku życzymy: poczujta się jak u siebie i czytajta, jak chceta.
                                                                  Redakcja „Arterii”.
W 12 numerze „Arterii” między innymi:

Poezja – Ewa Włodarska-Lorek, Dominik Piotr Żyburtowicz, Weronika Aleksandra Kosmala, Kajetan Herdyński, Klaudia Raczek, Tadeusz Zawadowski, Hanna Dikta, Justyna Fruzińska, Przemysław Witkowski, Mariusz Partyka, Anna A. Tomaszewska, Grzegorz Jędrek, Ewa Olejarz, Urszula Kulbacka, Marek Pacukiewicz, Rafał Krause, Jarosław Moser, Damian Kowal, Katariina Vuorinen (przekład).

Proza – Marek K. E. Baczewski, Paweł Rutkiewicz, Łukasz Gamrot, Grzegorz Janusz, Jadwiga Grabarz, Laura Lindstedt, Mario Farneti, Aina Bergroth, Jarkko Tontti, Katja Kettu (przekłady).

Eseje, felietony – Łukasz Jan Berezowski, Przemysław Owczarek, Marta Zdanowska, Maciej Topolski.

Ponadto – rysunki Piotra Pasiewicza, grafiki komputerowe Daniela Zagórskiego, reportaże Tadeusza Zawadowskiego i Magdaleny Pawlak, wywiady Przemysława Owczarka z Markiem Bieńczykiem i Łukasza Jana Berezowskiego z Mario Farneti.

Stałe rubryki – Co do joty (Jerzy Jarniewicz i Zdzisław Jaskuła), Maseczki (Paulina Ilska), Nóż w płycie (Piotr Gajda), Jeszcze zdarzają się wiersze (Robert Rutkowski), (A) tak na marginesie (Krzysztof Kleszcz), Piosenka (Andrzej Strąk), Łódź Konkretna, Prowincja Oświecona.

Recenzje autorstwa – Katarzyny Knapik-Gawin, Anny Czubrowskiej, Karoliny Van Laere, Magdaleny Nowickiej, Pauliny Ilskiej, Macieja Gierszewskiego.

piątek, 13 lipca 2012

Siedem grzechów głównych (3)

Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale „wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…

Piotr Gajda: Jaki masz stosunek do własnego debiutu? Jakbyś scharakteryzował instytucję debiutu w ogóle?

Artur Fryz: Lubię swój debiut. Oczywiście, jeśli idzie o poetycki debiut książkowy. Inne debiuty, poza seksualnym, niespecjalnie pamiętam. Z debiutem w moim przypadku było tak, że z racji jego specyfiki i tego, że byłem już człowiekiem w pewnym wieku zupełnie nie liczyło się dla mnie to, że to pierwsza moja książka. Ważna była sama książka: „miasto nad bitwą. 24 sonety municypalne”. To co w niej jest. Nie brała udziału w żadnych konkursach. Nikt jej jako debiutu nie omawiał. Jednak doczekała się recenzji na łamach prasy ogólnopolskiej a co ważniejsze dorobiła się drugiego wydania, co w przypadku książek poetyckich dzisiaj nieczęste. Kiedy wymyślałem konkurs na poetycki debiut książkowy roku w Kutnie (był rok 2004), sytuacja była dla debiutantów trudna, a konkursów tego typu było niewiele. Dzisiaj jest ich znacznie więcej i myślę sobie, że teraz jest deficyt inicjatyw wspierających kolejne książki poetyckie danego autora. Skoro rynek nie ułatwia poetom wydawania książek, niech się to dzieje przez różne społeczne i państwowe inicjatywy. Nagradzajmy za drugą, trzecią i może piątą książkę. Zachęcam.

PG: Czy Twoim zdaniem możemy jeszcze w Polsce mówić o ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz, że ostatnia dekada w polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby śladowego omówienia?

AF: Myślę, że nie możemy mówić o takim ogólnopolskim obiegu, ale ja z tego powodu nie płaczę. Uważam, że to naturalne. To, co nazywamy kulturą starożytnych Aten adresowane było wówczas, kiedy powstawało do najwyżej kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Całe Ateny liczyły około 150 tysięcy mieszkańców. To taka liczba, jaka dzisiaj zamieszkuje w Polsce obszar powiatu. A żywimy się tą kulturą już dwa tysiące lat. Nie jest wykluczone, że to, co rodzi się w literaturze, dajmy na to w powiecie tomaszowskim czy kutnowskim, jest równie ważne jak zjawiska opisywane w tzw. mediach centralnych. Ta atomizacja życia literackiego nie wydaje mi się czymś złym. Co nie znaczy, że nie istnieje potrzeba spojrzenia całościowego. Cenię takie próby ogarnięcia przynajmniej ważniejszych aktualnych zjawisk literackich. Nie do przecenienia w dziedzinie poezji jest tu np. aktywność Karola Maliszewskiego. Jeśli można mówić o przynajmniej śladowym omówieniu ostatniej dekady, to chyba w jego przypadku. Ale oczywiście rzecz wciąż jest do opisania. Ważne to dla mni także z egoistycznego punktu widzenia, bo wszak w ostatniej dekadzie ukazały się niemal wszystkie moje dotychczas wydane tomiki.

PG: Czy w naszym kraju istnieje wyraźny podział na środowiska poetyckie, czy raczej mamy do czynienia z pojedynczymi nazwiskami rozrzuconymi po kraju –  kojarzonymi wyłącznie geograficznie?

AF: Są chyba jakieś nie tyle środowiska, co przyjaźnie poetyckie. Geografia odgrywa tu dużą rolę, wzmocniona przez pisma literackie. Wyraźnie widać mocne ośrodki, wokół których krystalizuje się jakaś wizja poezji. Tak jest w przypadku Wrocławia z Portem Literackim. Coraz silniejszą rolę odgrywa Sopot i środowisko „Toposu”, bo o takim można już mówić. Charakterystyczne, że wśród pięciu książek, wydanych w roku 2011, nominowanych do nowej poetyckiej nagrody „Orfeusza” znalazły się trzy wydane przez Towarzystwo Przyjaciół Sopotu i dwie Portu Literackiego. Wybrzeże i Śląsk rządzą chyba dziś geograficznie w poezji. Goni te ośrodki Łódź wraz z okolicami, nieco pola ustępują ostatnio Warszawa i Kraków. Warto jednak podkreślić, że wymienione ośrodki przygarniają poetów z różnych okolic Polski. Wszak nagrodzony Silesiusem we Wrocławiu debiutant Tomasz Bąk jest mieszkańcem Tomaszowa Mazowieckiego, zaś nominowana do Orfeusza książka Wojciecha Kudyby wydana w Sopocie, napisana została przez poetę mieszkającego na stałe w Nowym Sączu.

PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie literackie? Czy jest uprawnione, aby ich werdykty umownie nazywać „środowiskowymi”?

AF: Myślę, że w wielu przypadkach dostrzec można pewną „środowiskowość” tych nagród. Jednak, jak już wspomniałem, nie płaczę wcale po stracie ogólnopolskiego, uniwersalnego obiegu literatury i nie cierpię z powodu braku niepodważalnego obiektywizmu werdyktów różnych konkursowych gremiów. Chcę wierzyć, że sporo jest jurorów dobrej woli. A że dziś nie sposób objąć całości zjawisk, to jest przekleństwo, ale i nieodparty urok wielości. Nie boli mnie to, bo wszak nie w nagrodach leży siła literatury. Ostatnio wielkim odkryciem była dla mnie lektura tomiku Olgi Kubińskiej „Zaduszki”. Nie znalazła się ta książka wśród dwudziestki nominowanych do Orfeusza, choć z kuluarowyh opowieści wiem, że niektórzy z jurorów zwrócili na nią uwagę. Ale ja, jej anonimowy czytelnik, byłem wyjątkowo obdarowany. Przez kilka dni życie smakowało mi inaczej. To jest sens wydawania poetyckich książek. Jeśli taka lektura poetycka mi się zdarza, a zdarza mi się co jakiś czas, mogę mieć werdykty wszystkich szacownych gremiów w głębokim poważaniu. Zarazem jednak nawołuję: fundujcie poetom nagrody! Niech i oni, choć przez parę dni pławią się w luksusie i atmosferze sukcesu. Nie żałujmy im tego doświadczenia. Jak są mistrzami pióra, to i z tego jakoś się wywiną, jak nie są – to może zainwestują w naszą gospodarkę.

PG: Którzy poeci nadają ton współczesnej poezji? Czy w ostatnim czasie dołączyły do nich kolejne nowe nazwiska?

AF: Nigdy jakoś nie naśladowałem współczesnych świadomie, więc nie wiem, którzy z nich ton współczesności nadają. Ci, których podpatrywałem, już odeszli w krainę cieni: Psalmista, Villon, Sęp-Szarzyński, Czechowicz, Białoszewski, Brodski, Herbert, Norwid, Stachura, Baudeleaire, Rilke, Eliot, Pound, Mandelsztam, Kawafis. Mam jednak jakieś swoje hierarchie. I pierwszą dwunastkę Żywych Poetów pewnie ułożyłbym tak: Tadeusz Różewicz, Jarosław Marek Rymkiewicz, Bohdan Zadura, Ewa Lipska, Krzysztof Karasek, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Janusz Styczeń, Janusz Szuber, Piotr Sommer, Marcin Świetlicki, Wojciech Kass i Wojciech Wencel. Oni pewnie nadają ton. Jeśli chodzi o tych, którzy debiutowali w ostatniej dekadzie, to wielkie wrażenie zrobili na mnie Krzysztof Bieleń, Mariusz Więcek i Anna Wieser. Z tych starszych, ale godnych uwagi, warto pamiętać o Sławku Matuszu i Jurku Suchanku. Oni jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa, ale ostatnio wydane wybory ich wierszy pokazują, że zrobili już naprawdę sporo. I jeszcze, choć nie wiem, gdzie ją chronologicznie umieścić, bo debiutowała w latach 90-tych, to czuję, że nie mogę tego nazwiska opuścić: Marta Podgórnik. I… mógłbym wymieniać więcej, bo czytam dużo wierszy i uważam, że choć przemysł wydobywczy w Polsce znajduje się w kryzysie, to z wydobywaniem z siebie niebanalnego słowa nie jest w naszym kraju najgorzej.

PG: Portale poetyckie – jaką pełnią rolę?

AF: Myślę, że bardzo ważną. Zwłaszcza młodzi ludzie, którzy już rzeczywistość wirtualną traktują już jak bardzo ważny składnik rzeczywistości w ogóle, mogą znaleźć tam przestrzeń dla siebie. Mniej tu nacisków pieniądza i władzy, trochę większa ulotność i niepewność kryteriów. Ja uwielbiam przedmioty, które niosą słowo w sposób nieco bardziej trwały niż internet: książki, czasopisma. Przeraża mnie nieco ulotność słowa w internecie. Ale to świetne narzędzie, choćby w przypadku imprez literackich. Dzięki internetowi o „Złotym Środku Poezji” w Kutnie mogą się dowiedzieć Polacy na całym świecie i nie muszę w tym celu całować w dupę dziennikarzy z ogólnopolskich mediów na przykład lub płacić za promocję wierszy jak za reklamę piwa.

PG: Jaka według Ciebie jest przyszłość poezji?

AF: Poezja, jak wszystko, nie ma tu przyszłości. No Future. Tylko cudownie ponure, co rusz się przejaśniające TERAZ.

* Artur Fryz – urodzony w 1963 roku w Ostrowie Wielkopolskim. Ukończył filologię polską na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 2005 roku organizuje Festiwal „Złoty Środek poezji”. Mieszka w Kutnie. Wydał tomy poetyckie: miasto nad bitwą. 24 sonety municypalne (2001), przed zamknięciem (2002), wspólne miejsca (2007) i czytanie z księgi świętego kłapouchego (2010).

poniedziałek, 9 lipca 2012

Kup Pan Audi!

Nie trzeba od razu posiadać licencjatu, by wiedzieć jak istotne w marketingu są logo, marka. Na co więc liczy zespół, który nazywa siebie Quattro (Audi Quattro?), a do tego posługuje się nieczytelnym znakiem graficznym wyglądającym jak „QU4TTRO”? No i ten pretensjonalny tytuł debiutu wyposażony we wręcz porażającą inwersję: „Słowa nieistotne są”…

Słowem, zielonogórscy muzycy zrobili wiele, żeby się anty-reklamować lub reklamować dosyć niszowo niby jacyś zielonoświątkowcy. A może czterech tworzących grupę gości (Pusz, Antonik, Markiewicz i Frydrych) mają marketing tak naprawdę w głębokim poważaniu, bo próbowali zdać z niego egzamin, ale dostali się jedynie na pedagogikę? Dosyć, żarty na bok! Muzycy mogą mieć naprawdę w dupie wszelkie kampanie i techniki ich wdrażania, ponieważ to ARTYŚCI, a nie komiwojażerzy. Żadna słowna retoryka rodem z poradnika przedstawiciela handlowego nie jest im potrzebna. Żadne tam: „jeśli kupi Pan nasz produkt, drugi dodajemy gratis”. Panowie nagrali naprawdę dobrą płytę, której i tak nie będzie się puszczać w żadnej stacji, bo cały radiowy eter nastawiony jest na produkcję papki, a Kuba Wojewódzki nie zaprosi ich do swojego programu, bo są z Zielonej Góry (żeby choć z Ukrainy!). Mają chłopaki szczęście, prawda? Nie dany im jest z Gałczyńskiego „sen wariata śniony nieprzytomnie”. Pozostaną sobą, choć biedni, nieznani i kompletnie niesprzedawalni.

Poniekąd w zgodzie z tytułem, album „Słowa nieistotne są” otwiera instrumentalne intro w klimacie trip-hopowym. Zaraz po nim sprawy się jednak porządkują; następuje kaskada riffów, wśród których na plan pierwszy wysuwa się głos wokalisty, który kojarzy się z brzmieniowymi dokonaniami spod znaku grunge i punk-rocka. „Wojna”, bo o tym utworze mowa, całkiem udanie wprowadza słuchacza w klimat tej muzyki. Niezwykle melodyjnej, ciekawej kompozycyjnie, po prostu wyróżniającej się od samego początku. „Białe noce”, „Nieważne” to utwory wyposażone w ciężkie riffy i dobre melodie. Ten drugi spokojnie mógłby konkurować z nagraniami łódzkiej Comy, a wokalista z talentem wokalnym i interpretacyjnym Piotra Roguckiego. Łatwy do zapamiętania refren, trochę kombinowania i moc to główne atuty tej kompozycji. Podobnie w „Słowach”, które dzięki „zduszonej” stonowanej linii melodycznej brzmią niezwykle klimatycznie. Jest  melodyjnie, niemal przebojowo, przy czym muzycy od czasu do czasu chętnie zapuszczają się w okolice bardziej „minorowych” klimatów. Oczywiście, nie mówimy tutaj o łatwych przebojach…

Chętnie napisałbym, że ballada „Ona” to coś w stylu radomskiego Carrion, gdyby akurat przywoływany przeze mnie zespół posiadał odrobinę więcej tej autentyczności, którą niewątpliwie posiada o wiele mniej znane Quattro. W piosence „SQra” zespół gładko wchodzi zarówno w estetykę metalową, jak i grunge’ową. Na szczęście nie jest to kompozycja w rodzaju pretensjonalnej pioseneczki zespołu Aya RL, która ku zdziwieniu samych jej autorów stała się wielkim („kultowym”) przebojem lat osiemdziesiątych.

To łatwizna (odkąd polski parlament ma tyle wspólnego z codziennym życiem Polaków, co kaszanka z kawiorem) atakować nieuczciwych parlamentarzystów („Świnie”). Ale ten utwór to zarazem dobry przykład odmiennego, hardcorowego oblicza zespołu. Na koniec niespodzianka – dziewiąta kompozycja, która nie jest zaznaczona na okładce – kolejny (po trip-hopowym intro) eksperyment; elektroniczny mix „SQry”. „Podskórnie” słychać tu idee bliskie Prodigy, co pokazuje, że muzycy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa o kierunku własnych poszukiwań.

Nie pozostaje mi nic innego jak doradzać zielonogórskim grajkom, żeby szukali dalej, lecz w żadnym wypadku na uczelniach oferujących magisterium z zarządzania i marketingu. Konieczność reklamowania dotyczy przeważnie szajsu. Dobry produkt obroni się sam.

QU4TTRO, „Słowa Nieistotne Są”. Wydanie własne

niedziela, 8 lipca 2012

Karasek z Orfeuszem


Krzysztof Karasek został laureatem pierwszej edycji Nagrody Poetyckiej Orfeusz im. K. I. Gałczyńskiego za najlepszy tom poetycki roku 2011. Poeta odebrał nagrodę z rąk Ewy Lipskiej, która ogłosiła werdykt podczas Gali odbywającej się w dniu 7 lipca 2012 roku w leśniczówce Pranie. Nagroda została utworzona w ubiegłym roku przez Wojciecha Kassa, dyrektora Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu, w celu uhonorowania wybitnych osiągnięć współczesnej polskiej liryki. Przyznawana jest twórcom żyjącym, autorom najlepszych książek poetyckich napisanych i wydanych po polsku w roku poprzednim. Krzysztof Karasek Orfeusza otrzymał za tom „Wiatrołomy” wydany przez Towarzystwo Przyjaciół Sopotu (Sopot 2011). O nagrodzonej książce pisał Jarosław Markiewicz: „Jest tu cały Karasek, ze swoim charakterystycznym stylem polegającym na kompulsywnym zagęszczaniu obrazów, ze swoimi tropami śledzenia istnienia z rozmachem i osobiście, jakby trochę się nie dowierzało innym świadkom – i jest w tym zbiorze coś, co wystaje ponad Karaska, coś transpersonalnie (ponadosobowo, nadczłowieczo?) nawiązującego kontakt z innymi formami bytu. Wyższymi?”.

sobota, 7 lipca 2012

Siedem grzechów głównych (2)

Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale „wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…

Piotr Gajda: Jaki masz stosunek do własnego debiutu? Jakbyś scharakteryzowała instytucję debiutu w ogóle?

Monika Mosiewicz: Myślę, że można mieć do debiutu stosunek trojaki: wyparcie, duma, obojętność. Myślę, że obojętność ,być może podszyta pewnym sentymentem, w końcu zawsze przychodzi, że bez tej pewnej obojętności nie da się napisać kolejnej książki. Nie wydaje mi się, żeby debiut był instytucją, nie można wydać książki od razu „niedebiutanckiej”, czyli drugiej, tu istnieje pewna techniczna niemożliwość, związana, tak myślę, z tą kwestią, że czas ciągle chce biec do przodu, a nie wstecz.  Oczywiście, że wydanie debiutanckiej książki ma coś z balu debiutantek: nikt cię nie zna, ludzie patrzą, ale nie wiadomo czy ktoś cię poprosi do tańca.

PG: Czy Twoim zdaniem możemy jeszcze w Polsce mówić o ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz, że ostatnia dekada w polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby śladowego omówienia?

MM: Obieg oczywiście istnieje i myślę, że jest ogólnopolski, ale nie zmienia to faktu, że odbywa się opłotkami. To co trafia na temat literatury do gazet codziennych czy ogólnopolskich tygodników, to raczej blurby albo felietony tak osadzone w endemiczności środowiska, że przeciętny człowiek jedynie zrozumie, że gdzieś na dalekim Madagaskarze kilka salano weszło na terytorium latających lisów i teraz walczą o dominację.  Nie wydaje mi się, że w ogóle potrzeba omawiać dekady. Moim zdaniem potrzeba uczyć ludzi frajdy z czytania poezji, czyli dzielić się zachwytami. Zwłaszcza nie potrzeba robić rankingów, namaszczeń na epigonów etc. Nie po to poezja jest pisana, żeby była omawiana, ale żeby była czytana i używana. Używana do tego, żeby ludzie mówili doskonalej do siebie, z czym oczywiście pewnie wielu się nie zgodzi.

PG: Czy w naszym kraju istnieje wyraźny podział na środowiska poetyckie, czy raczej mamy do czynienia z pojedynczymi nazwiskami rozrzuconymi po kraju – kojarzonymi wyłącznie geograficznie?

MM: Jak sądzę są i salano i listy latające, a oprócz tego wielkie baobaby widoczne z oddali. Oczywiście na tej wyspie oddzielonej od stałego lądu.

PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie literackie? Czy jest uprawnione, aby ich werdykty umownie nazywać „środowiskowymi”?

MM: Są jak prom kursujący raz do roku między wysepką a kontynentem, z ograniczoną liczbą miejsc, którego wypłynięcie czasami ktoś sfotografuje.

PG: Którzy poeci nadają ton współczesnej poezji? Czy w ostatnim czasie dołączyły do nich kolejne nowe nazwiska?

MM: Kochanowski, Mickiewicz, Słowacki, Staff. Ostatnio chyba dołączyli Szymborska, Herbert, Różewicz, ale to będzie pewne za jakieś 50 lat.

PG: Portale poetyckie – jaką pełnią rolę?

MM: Jak sądzę każdemu inną. Jeśli dla kogoś bywają inspiracją do czytania poezji z frajdą, to spełniają tę dobrą rolę.

PG: Jaka według Ciebie jest przyszłość poezji?

MM: Przez kolejne 50 lat będzie rozwijać się endemicznie jak dotąd, a dalej to moja szklana kula nie sięga.

* Monika Mosiewicz - (ur. 1975 r.) Drukowała między innymi w „Toposie", „Nowej Okolicy Poetów", „Odrze", „Kursywie", „Ricie Baum". Debiutowała tomem „Cosinus salsa", (Wydawnictwo Zielona Sowa, 2008), nominowanym do Literackiej Nagrody Gdynia i Nagrody Silesius w kategorii debiut. Związana z serwisem poetyckim nieszuflada.pl, współzałożycielka poewiki.org., adwokat, mieszka w Pabianicach.

środa, 4 lipca 2012

Echo


Nadzwyczaj udane okazały się cztery wieczory autorskie, zarówno te z bezpośrednim udziałem członków GPP, z których na plan pierwszy wysunięto Jarosława Trześniewskiego-Kwietnia i Sławomira Płatka, jak i gości specjalnych; w tej roli pojawili się w Borach; ks. Jerzy Hajduga z Drezdenka i Piotr Gajda z Tomaszowa Mazowieckiego, a scenerią rozmowy o istocie ich poezji okazała się przyklasztorna kaplica. Rolę gospodarzy w obydwu przypadkach wzięli na siebie niezawodni krakowianie Jacek Sojan i Grzegorz Wołoszyn” – pisze o zjeździe „Poetów Po Godzinach” na łamach toruńskiego Miesięcznika Kulturalno-Naukowego „Faust” Kazimierz Rink.

Jakże to czerwcowe, upalne popołudnie w Bysławku, które upłynęło mi na czytaniu wierszy skupionemu czytelnikowi powraca do mnie rozmaitym echem…Całość tekstu o poezji goszczącej w Borach Tucholskich można przeczytać tutaj.

niedziela, 1 lipca 2012

Siedem grzechów głównych (1)

Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale „wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…

Piotr Gajda: Jaki masz stosunek do własnego debiutu? Jakbyś scharakteryzował instytucję debiutu w ogóle?

Artur Nowaczewski: Debiutowałem książkowo mając lat 27. Po siedmiu latach te wiersze nadal są pamiętane i jakoś jestem z nimi kojarzony. Lubię swoją debiutancką książkę, ale dzisiaj ja to już ktoś inny. Debiut naznacza autora. Mam do tej „instytucji” stosunek ambiwalentny. To paradoks, ale łatwiej zaistnieć z pierwszą książką niż z drugą, trzecią, piątą. Chodzi o recepcję, recenzje. Debiut łatwiej dostrzec przy okazji konkursów takich jak Silesius, Złoty Środek, Iłłakowiczówna itp. Autor drugiej, trzeciej, piątej książki tracony jest z oczu, nie ma okazji aby o nim pisać, nawet jeśli ciekawie się rozwija. 

PG: Czy Twoim zdaniem możemy jeszcze w Polsce mówić o ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz, że ostatnia dekada w polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby śladowego omówienia?

AN: Nie ma czegoś takiego jak ogólnopolski obieg krytyczno-literacki. Nie ma warunków dla rozwoju krytyki literackiej. Akademicy dystansują się od bieżącej działalności krytycznej jako niepoważnego zajęcia, a w dużych mediach krytyków zmarginalizowano, zrobiono z nich podwykonawców w machinie wydawniczej i promocyjnej. Nie mylmy też krytyka z recenzentem, ten drugi to często przypadkowa figura wyrabiająca wierszówkę. Zastąpiliśmy krytyków literackich przez nagrody literackie. Nagrodami zastąpiliśmy dyskusje, debaty, polemiczne starcia. Wpływowi krytycy wypowiadają się z pozycji siły, za pośrednictwem nagród i nominacji. „Wpływowość” polega dziś właśnie na posiadaniu instrumentów instytucjonalnych, a nie przekonywaniu do swoich racji za pośrednictwem tekstów krytycznych.

PG: Czy w naszym kraju istnieje wyraźny podział na środowiska poetyckie, czy raczej mamy do czynienia z pojedynczymi nazwiskami rozrzuconymi po kraju –  kojarzonymi wyłącznie geograficznie?

AN: Środowiska są i będą. Często nawzajem się ignorują. Powszechne jest etykietowanie. Jak w środowiskach „kibicowskich”, są nieformalne zgody, kosy, układy. Ale na szczęście to sprawia, że w cenie jest bezinteresowność. Spotkałem poetów bezinteresownych w różnych środowiskach. Miłość do poezji jest bezinteresowna. Jest kilka wysp w Polsce, gdzie mimo braku fleszy robi się dla polskiej poezji bardzo wiele, dla poezji, która nie jest utożsamiana tylko z własnym środowiskiem. 

PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie literackie? Czy jest uprawnione, aby ich werdykty umownie nazywać „środowiskowymi”?

AN: Patrz punkt drugi.

PG: Którzy poeci nadają ton współczesnej poezji? Czy w ostatnim czasie dołączyły do nich kolejne nowe nazwiska?

AN: Ton nadają Tobie, ci, którzy są dla Ciebie ważni. Ci poeci żywi i umarli, których czytasz. Ci, z którymi rozmawiasz albo ci, z którymi się spierasz. To bardzo indywidualna sprawa. Jeśli kogoś zajmuje pozycja nazwisk na giełdzie, jaki poeta akurat jest w modzie, to jest konsumentem życia literackiego a nie czytelnikiem poezji.

PG: Portale poetyckie – jaką pełnią rolę?

AN: Poligonu dla piszących. Namiastkę kontaktu z odbiorcą. Zwłaszcza dla twórców z mniejszych miejscowości.

PG: Jaka według Ciebie jest przyszłość poezji?

AN: Przetrwa.

* Artur Nowaczewski - ur. 10 X 1978 roku w Gdańsku. Poeta, krytyk literacki, podróżnik, członek zespołu muzycznego Kutabuk, z którym wykonuje swoje utwory poetyckie. Doktor nauk humanistycznych, pracuje jako adiunkt w Katedrze Teorii Literatury i Krytyki Artystycznej na UG. W okresie studiów współtworzył serwis „Teczka" i kwartalnik „Przesuw". Od kilku lat współpracuje z sopockim „Toposem", stały współpracownik Magazynu Apokaliptycznego „44". Wiersze, recenzje, szkice krytyczne publikował także m.in. we „Frondzie", „Przeglądzie Politycznym", „Arcanach", Magazynie polsko-niemieckim „Dialog", „30 Dniach", „Gościu Niedzielnym", „Lampie", „Studium", „Ha!arcie". Wydał arkusz poetycki Wyrywki (2002), tomiki wierszy Commodore 64 (2005) i Elegia dla Iana Curtisa (2010), książki historyczno-literackie Trzy miasta, trzy pokolenia (2006), Szlifibruki i flaneurzy (2011). Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Ks. Janusza St. Pasierba (2008), Złotego Środka Poezji w Kutnie (2006).Tłumaczony na język angielski, czeski i niemiecki. Mieszka w Gdyni.