piątek, 22 czerwca 2018

„To bruk” drukiem


„To bruk”, moja szósta książka z wierszami ukaże się drukiem nakładem łódzkiego Domu Literatury (przede wszystkim dzięki wysiłkowi redakcyjno-organizacyjnemu Rafała Gawina). Ponieważ ten sam Rafał Gawin zanim jeszcze z drukarni wyszedł pierwszy komplementarny egzemplarz tomu już zapowiada go w mediach elektronicznych, mnie jako skromnemu autorowi tych równie ascetycznych wierszy nie pozostaje nic innego jak łatwe odwołanie się do źródeł wspomnianych anonsów:

W tym roku mija dziesięć lat od debiutu Piotra Gajdy. <<Hostel>> ukazał się nakładem Poleskiego Ośrodka Sztuki i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi i robił furorę. Tytuł horrorystycznie nawiązywał do miejsca noclegu, jakie większą grupą autorów łódzkich i podłódzkich dzieliliśmy podczas Manifestacji Poetyckich w Warszawie (2007). Z racji dynamiki poetyki i osobowości Gajda (ur. 1966) był zaliczany do grona roczników 70. czy nawet 80. (pamiętacie choćby mapę w <<Ricie Baum>>?). Najważniejszy telefon w sprawie <<Hostelu>> odebraliśmy jednak rok później - członek jednej z kapituł nagród literackich ubolewał, że bardzo chciał książkę nominować, ale zauważył, że ukazała się rok wcześniej i tyle przeleżała nietknięta (sytuacja powtórzy się z wydaną rok później <<Zwłoką>>, która miałaby w kieszeni jedną z ważnych nagród za debiut, gdyby debiutem była). W zaistniałych okolicznościach Gajda zajął zaszczytne miejsce wśród autorów niedocenianych, czekających na odkrycie, choć będących nawet bardziej niż na wyciągnięcie ręki (tudzież innej części ciała, którą można autora lansować) - regularnie wydaje porządne książki poetyckie (po dwóch wyżej wymienionych światło dzienne ujrzały <<Demoludy>>, <<Golem>> i <<Śruba Archimedesa>>), jest obecny na różnych imprezach literackich i prowadzi bloga, na którym reklamuje i rzewnie wspomina, dając mi pretekst do tego krótkiego wstępu. Wstępu do zapowiedzi najnowszej książki poetyckiej Gajdy pod wiele mówiącym (a jeszcze więcej przemilczającym) tytułem <<To bruk>>, która w wersji papierowej będzie dostępna najpóźniej w lipcu. Czytajcie Gajdę i pytajcie o jego książki! Wkrótce więcej szczegółów, również intymnych”.

oraz

Piotr Gajda wydaje <<To bruk>>, a okładka książki, którą zaprojektował (według pomysłu autora) Grzegorz Fijas, wygląda tak. Szykujcie się na całość prawdopodobnie jeszcze w czerwcu”.

środa, 13 czerwca 2018

Z Archiwum P. (8)

Promocja „Hostelu w czytelni MBP w Tomaszowie Mazowieckim. Tom miał swoją premierę zaledwie kilka dni wcześniej w Poleskim Ośrodku Sztuki w Łodzi (przy tej okazji promowaliśmy również drugi numer „Arterii” - pierwszy „pełnoprawny”). Na tomaszowskie spotkanie promocyjne przyszło ponad sześćdziesiąt osób, wśród nich ówczesny wiceprezydent odpowiedzialny za miejską kulturę. 


środa, 6 czerwca 2018

T. Bąk, A. Fiałkowska i R. Rutkowski w IM


Instytut Mikołowski zaprasza na spotkanie z cyklu Seryjni poeci  związanie z promocją najnowszych tomów wierszy: Tomasz Bąk Utylizacja. Pęta miast (Wydawnictwo WBPICAK Poznań 2018),  Anna Fiałkowska lalka bellmera (Wydawnictwo WBPICAK Poznań 2018), Rafał Rutkowski Wywołuję siebie z ruin (Wydawnictwo WBPICAK Poznań 2018).

15.06.2018, godz. 18


Tomasz Bąk
(ur. 1991 w Tomaszowie Mazowieckim) - poeta, autor dwóch książek z wierszami. Laureat Nagrody Poetyckiej Silesius w kategorii debiut za tom Kanada, za tom [beep] Generation nominowany do nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Mieszka w Łodzi.

Anna Fiałkowska
(ur. w 1994 roku), debiutantka. Niedawno w serii Biblioteki Poezji Współczesnej Wydawnictwa WBPiCAK ukazał się jej debiutancki tom poezji lalka bellmera. W 2017 roku regularnie publikowała felietony na stronie Korporacji Ha!art. Napisała tekst o języku przemocy, który ukazał się w zinie towarzyszącym poznańskiej Manifie '17, a później na stronie Krytyki Politycznej. Jej najnowsze wiersze ukazały się w magazynach KONTENT i Helikopter. Ma dwa kaktusy. Tworzy filmy na Youtubie pod pseudonimem Annie Warhol. Mieszka w Poznaniu.

Rafał Rutkowski 
(ur. w 1988 r.). Absolwent filologii polskiej i kulturoznawstwa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Laureat projektu Połów 2014. Wiersze publikował w „Odrze”, „Ricie Baum”, „Art Papierze”, „Zeszytach Poetyckich”, „Opcjach”, „Wakacie”, „Dwutygodniku”, „Helikopterze”. Autor książki poetyckiej Chodzę spać do rzeki (2015), za którą otrzymał wyróżnienie w XII Konkursie Literackim „Złoty Środek Poezji” na najlepszy debiut poetycki roku. Laureat lubelskiej nagrody kulturalnej „Żurawie”, stypendysta Wydziału Kultury Urzędu Miasta Lublin. Organizuje cykl spotkań poetyckich „Przystanek poetów” w Centrum Kultury w Lublinie.

Instytut Mikołowski
ul. Jana Pawła II 8/ 5
43-190 Mikołów

poniedziałek, 4 czerwca 2018

„Afront”, a w „Afroncie” recenzja BCC


W numerze 1 (4) 2018 Kwartalnika literacko-artystycznego „Afront” uważny czytelnik przeczyta recenzję płyty supergrupy Black Country Communion BCCIV, której wyimek prezentuję poniżej:

Jeśli szukasz folkowego albumu, to źle trafiłeś. W ten oto sposób najnowsze dzieło supergrupy Black Country Communion zapowiadał jeszcze przed premierą jeden z jej członków, legendarny wokalista i basista, Glenn „Nadal wśród żywych” Hughes. Chłopiec z przeszłością, który został gwiazdą i zaczął nadużywać alkoholu i narkotyków, jak również obficie korzystał z zainteresowania płci pięknej, aż w końcu upadł na samo dno. Wynika z tego, że kwalifikacje do tworzenia pełnokrwistego rocka są, skoro w przeszłości we krwi wokalisty płynęły z prądem odpowiednie bąbelki. Dzisiaj zupełnie już czysty, „resuscytowany” muzycznie przez podobnie doświadczanych kolegów w składzie: Jason Bonham, Derek Sherinian oraz Joe Bonamassa, skutecznie „rzeźbi” w rocku z przydomkiem „hard”. Zresztą, czy posiadając w składzie personalnym BCC ludzi z takim pochodzeniem brałby udział w soft rockowej popelinie? W końcu Jason Bonham to nieodrodny syn „Bozo” Bonhama, gwałtownego perkusisty Led Zeppelin, wirtuoz bluesowej gitary Bonamassa rozpoczynał karierę w grupie Bloodline, założonej wspólnie z Berrym Oakleyem Juniorem, potomkiem basisty The Allman Brothers Band i innymi jeszcze „spadkobiercami” blues-jazz-rockowego sznytu: Erikiem Davisem (synem Milesa, tego Milesa) i Waylonem Kriegerem, którego ojcu na imię było Robbie, co nie przeszkodziło mu otworzyć na oścież „drzwi percepcji”. Z kolei za Sheridanem stoi współpraca z szalonym Alice Cooperem, a to tak, jakby Edgara Allana Poego umówić na nocną randkę z własną córką na kompletnym pustkowiu. Muzycznie nie mogło się więc nie udać, chociaż powinno się uczciwie przyznać, że jeśli chodzi o tytuły poszczególnych płyt, wszystkie (za wyjątkiem przedostatniej, Afterglow) są „syfiaste”. Ten ostatni też – BCCIV (…)”.

Ponadto w numerze: link

piątek, 1 czerwca 2018

Życie wewnętrzne (18)


„(…) Do tych, którzy byli świadkami jego umierania w tej fazie, kiedy zapewne jeszcze można je było zahamować, Ratoń wołał: <<zatrzymajcie mnie na drodze do śmierci>>. Niestety, nie dał sobie pomóc, choć istniała taka możliwość. Nawet jeśli przyjmiemy jako pewnik, że los skazał go na krótkie życie, to jego wkład we własną śmierć był bardzo duży. Wódka, leki psychotropowe, narkotyki pogłębiały tylko degradację fizyczną i psychiczną Ratonia. Więc rys osobowości samobójczej jest u niego ewidentny, bo poeta świadomie przecież rujnował swój organizm. Uważano, że pijąc i narkotyzując się uśmierza ból, że to najprostsza ucieczka od cierpienia. W tej fazie zaawansowania gruźlicy mózgu, w której się znajdował, gdy go poznałem w 1979 roku, nie miał zapewne innego wyjścia, żeby nie oszaleć ale był czas, kiedy mógł się leczyć i byli ludzie, którzy chcieli mu pomóc.

Można by więc zaryzykować stwierdzenie, że odrzucając pomoc, nie chcąc się leczyć ani z gruźlicy, ani z alkoholizmu, sam wychodził na spotkanie śmierci (…)”

„(…) Choroba wyniszczała organizm z natury wątłego i mizernej postury Ratonia. Miary postępującego coraz szybciej spustoszenia fizycznego dopełniały leki psychotropowe popijane denaturatem lub wodą brzozową, bo na piwo czy wódkę poecie najzwyczajniej nie starczało pieniędzy. Był nędzarzem, ale za jego nędzę nie można nikogo winić, bo Ratoniowi nie sposób było pomóc, należał do tych ludzi, wobec których bezsilna jest każda filantropia i opieka społeczna. Bo przecież poza chorobą, która skazała go na cierpienie i śmierć, również niemały wkład we własną śmierć miał – jak wspomniałem – on sam. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, choć sądzić go i potępiać nie sposób. Istnieje bowiem granica cierpienia, poza którą nasza rutynowa moralność jest bezużyteczna.

Nierozstrzygalna jest też kwestia, czy Ratoń sam skazał się na margines społeczeństwa, czy może my go skazaliśmy? Czy był kloszardem i abnegatem w sensie egzystencjalnego wyboru, czy też skazała go na to wbrew woli jego choroba? Czy gdyby się leczył, gdyby on sam lub ktoś zaprowadził w jego życiu jakiś ład, byłby tak zwanym człowiekiem normalnym, o ile w ogóle takie określenie ma jakikolwiek sens pozasloganowy?

Z Ratoniem mogło być podobnie jak z poetami, którzy znajdują upodobanie w literaturze i filozofii pesymistycznej. Też przecież rozczytywał się w Nietschem, Schopenhauerze, Kirkegaardzie, Dostojewskim, Kafce, Célinie, Camusie. Duży wpływ – i dostrzegalny później w jego wierszach – wywarły na nim poezje francuskich poétes maudits: Baudelaire’a, Rimbauda, Lautréamonta, a także teatr absurdu Becketta, Grochowiaka.

Dla niego, od jedenastego roku życia chorego na gruźlicę płuc, a później gruźlicę kości i mózgu, nękanego atakami epileptycznymi  i napadowymi bólami głowy, jak można się domyślać z jego zapisków i relacji, podobnymi do tych, które Aleksandra Wata doprowadziły do samobójstwa, ten kanon lektur był liturgią własnego cierpienia, bólu i absurdu istnienia, rozpaczy (…).”

Jan Marx, Legendarni i tragiczni, Wyd. ALFA, Warszawa 2000

---------------------------------------------------------------------------------

"Umarł w styczniu 1983 roku. Trudno jednak dokładnie określić dzień śmierci. Podaje się, iż stało się to 14 stycznia, ale równie dobrze mogła nastąpić trzy lub dwa dni wcześniej. Niektórzy mówią nawet o grudniu. Umierał samotnie, w samym centrum Warszawy, wśród butelek po wodzie brzozowej, odoru denaturatu, na posłanym szmatami tapczaniku. Poeta Kazimierz Ratoń." (B. Bocheński "Kloszard z Emilii Plater", Nowa Trybuna Opolska 1994 nr 12 s 11).

Kazimierz Ratoń (1942-1983), to chyba najbardziej dramatyczna z figur na biało-czarnej szachownicy „poetów przeklętych”. I nie myślę tu o symbolicznym miejscu śmierci (według jeszcze innej legendy dotyczącej jego zgonu poeta umarł na środku ulicy, w śnieżnej zaspie), ale raczej o chorobie, która stała się prawdziwym przekleństwem i determinantem zarówno całej twórczości jak i życiorysu poety. Ratoń chorował na najbardziej okrutną, śmiertelną postać gruźlicy pozapłucnej, bezlitośnie niszczącą ciało, kości i mózg. Ten typ tej strasznej choroby, odpowiednio wcześnie nie wykryty i nie leczony powoduje nieodwracalne zmiany neurologiczne i psychiczne. Może i chce „opętać” nie tylko ciało, ale i duszę. A duszę Ratonia dodatkowo w swoje „władanie” wziął także alkoholizm, który nie pozwalał mu na dokończenie żadnej terapii, i gnał od jednej warszawskiej meliny do drugiej.

Stąd twórczości Ratonia nie mogli zrozumieć ludzie zdrowi i silni, ponieważ opisywała proces gnilny, któremu towarzyszył smród i widok płynącej krwi i ropy. Poeta umierał żywcem, dosłownie „dekomponowany” przez postępujące objawy gruźlicy mózgu, odrażający i „widmowy”, niczym poszczerbiony tynk warszawskiej kamienicy w zapomnianych rejonach Pragi.

"W nocy którą znienawidziłem/ciało łamie się pęka i kiśnie/ zanieczyszcza powietrze śpiącym zwierzętom/urąga niebu swoją beznadziejnością/w nocy z której nie można wyjść/wyję duszony ciemnością/wyję jak kaleczony pies pozbawiony narkozy i zastrzyków/pozbawiony litości."

Nigdy się nie ożenił, rzadko widywano go z kobietami. Ze swoją matką i siostrą nie utrzymywał kontaktów. W jego poezji kobieta ze zrozumiałych, fizycznych powodów była tylko mitem, wciąż przekształcanym i rozbudowywanym jedynie w jego „nadpsutym” umyśle. W końcu, śmiertelnie zmęczonego walką z własnym organizmem, pochłonął go wir który sam wzniecał w ostatnich latach życia, popijając leki psychotropowe denaturatem bądź wodą brzozową, aż opadł na samo dno ludzkiej nędzy. „Nieprzysiadalny” do ówczesnej rzeczywistości, chamski, wulgarny i głodny, odtrącał od siebie wszystkich, jakby podjął decyzję, że chce umrzeć jak dzikie zwierze - w ustroniu i samotnie.

"Przeklinaj życie swoje które nie jest życiem/Tylko niedorzecznym skowytem ślepego psa/Prowadzonego bez litości na krótkim łańcuchu/Przeklinaj życie swoje które nie będzie życiem/Tylko konwulsyjną agonią topielca/Uduszonego w gnijącej ziemi/Przekleństwo wyzwoli cię z cierpienia".

Umarł jak chciał. Towarzyszyło mu ostatnie stadium choroby i wydawałoby się, że tylko chwilowa legenda „poety przeklętego”. Jego umęczone ciało pochowała opieka społeczna na dalekim Żoliborzu, w Wólce Węglowej.

Tomy poetyckie Kazimierza Ratonia:

„Pieśni północne” (1972),
„Gdziekolwiek pójdę…” (1974),
„Pieśni ocalone” (1990),
„Poezje” (2002).

Piotr Gajda [http://bialafabryka.blogspot.com/2009/11/smierc-ze-spata-rozpisana-na-raty_20.html]