Nie
milkną echa awantury związanej z wpisem pisarki Kai Malanowskiej umieszczonym
na facebooku: „6800 złotych. Tyle za 16
miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, ze w*****ające jest wylewanie frustracji
na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. (…) pozdrawiam rynek czytelniczy”.
Dla jasności dodam, iż autorka powyższego postu ma na swoim koncie m.in. nominowaną
do Paszportu Polityki i Nike powieść „Patrz na mnie, Klaro”. Na ciężkie
pieniądze zarobione na literaturze raczej niewielu twórców może liczyć, za to dla
niepomiernej rzeszy bywa ona aż po kres ich życia zajęciem non profit (ale
błagam, nie mówmy o nim jako o hobby, ponieważ choćby tylko ze względu na specyfikę
procesu twórczego taka opinia jest kompletnie nietrafiona!). W kraju, w
którym czterech na dziesięciu Polaków
nie przeczytało ani jednej książki w roku, a połowa nie sięgnęła nawet po tekst
dłuższy niż trzy strony, trudno budować karierę i zasobność własnego portfela w
oparciu o zawód literata. Ale też nie ma o co kruszyć kopii gdy naszym udziałem
są trwałe zdobycze polityczno-społecznej ewolucji: demokracja oraz wolny rynek,
co w sumie powinno przekładać się bezpośrednio na nasze wybory – czytanie
książek to przecież zupełna dobrowolność. Jeśli ktoś czyta pasjami, kupuje
książki, nic nie oderwie go od lektury. Jeżeli instytucja biblioteki lub pomieszczenie
księgarni wywołują w nim alergię, nic go nie przekona do wertowania zapisanych
drobnym drukiem kartek. Żadna kampania w rodzaju „Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka”, której twarzą jest np.
Kazimiera Szczuka. Dlatego autorzy, którym nigdy nie uda się spłodzić
bestsellera powinni zacząć pilnie studiować oferty pracy i ustawę o opiece
społecznej (jeżeli przez chwilę myśleli o literaturze jako o swoim zawodzie, w
związku z czym spotkał ich spory zawód) niż raporty o sprzedaży swoich dzieł
oraz wydruki ze stanem konta.
Autorce
kontrowersyjnego wpisu na FB od razu pod nim (ewentualnie na łamach prasy) właściwy sposób na wyjście z finansowego impasu zaraz też
doradzili koledzy po piórze; ci którym udało się w miarę gładko przeskoczyć z
literackiej niszy do mainstreamu (a zatem frustracja z powodu uprawiania
zajęcia, którego muzami są Kaliope, Erato i Euterpe, dziś jest im już zupełnie obca)
prawiąc słusznie, ale trochę w myśl powiedzenia, iż syty nigdy nie zrozumie
głodnego, by już lepiej „zamiast publicznie się mazgaić, ta zabrała się za jakąś
inną robotę”. Co prawda o pracę trudno, ale za najniższą krajową na umowie
śmieciowej zawsze coś tam się w końcu znajdzie. Prędzej tam w Warszawie, bo na
przykład tu gdzie mieszkam, osobie zainteresowanej jakąkolwiek posadą może to sprawić
już całkiem spory kłopot. Przypuszczam, że Kaja Malanowska mimo wszystko wolałaby
przez dłuższy czas nie martwić o własną przyszłość w związku z wypłaconym honorarium
za wydanie nominowanej do ważnej nagrody powieści, aniżeli zdobyć upragnione
pół etatu w korporacji reprezentującej „branżę kreatywną”, która zajmuje się
namawianiem klientów do kupna jakiegoś wyprodukowanego w Chinach gówna.
Gdyby
w rzeczywistości towarzyszącej funkcjonowaniu środowiska literackiego wszystko
zależało wyłącznie od talentu i jakości dzieła, moje powyższe rozważania można
by skwitować krótko: „kto nie ma miedzi (czyt: „iskry bożej”), ten na d***e
siedzi!”. Lecz sprawy odnoszące się do budowania hierarchii wśród czynnych
literatów bywają przecież tak samo skomplikowane jak procesy pozwalające płytom
tektonicznym zachodzić na siebie.
A jak „narzekania” autorki „Imigracji” mają się do narzekań poetów? W tym przypadku przechodzimy na skali trudności od razu o kilka stopni wyżej; do sparafrazowanego hasła umieszczonego na „fejsbukowym” zdjęciu pisarki (na którym trzyma w ręku tablicę z odręcznym napisem: „Jestem pisarką to nie znaczy, że pracuję za darmo”). W ich wykonaniu hasło to brzmiałoby następująco: „Jestem poetą i zazwyczaj robię za darmochę”.
A jak „narzekania” autorki „Imigracji” mają się do narzekań poetów? W tym przypadku przechodzimy na skali trudności od razu o kilka stopni wyżej; do sparafrazowanego hasła umieszczonego na „fejsbukowym” zdjęciu pisarki (na którym trzyma w ręku tablicę z odręcznym napisem: „Jestem pisarką to nie znaczy, że pracuję za darmo”). W ich wykonaniu hasło to brzmiałoby następująco: „Jestem poetą i zazwyczaj robię za darmochę”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz