wtorek, 30 grudnia 2025

Korespondencja (72)


Do „Hostelu” dotarły Chłodnie – nowy tom poetycki Macieja Meleckiego, w którym wiersze są czymś więcej niż metaforą. To model świata i języka: miejsca przechowywania, konserwowania, zatrzymywania procesów rozpadu.

Wciąga cię tęgi spoczynek bezpowrotnej dali i bezstronne przejścia prowadzące do
Końca danego zatrzymania stają się skrawkami pędzących kadłubów osmotycznej
Jawy, pochodzących z ogołoconych wnętrz, i jak pobocza danego odcinka, przecinają
Rozpościerające się wszerz nieużytki naszego trwania w energetycznym uwiądzie,
Odgałęzienia zmierzające zawsze poza swój grzbiet horyzontu, owego nagminnego
Położenia w przetłoczeniu ziarnistymi strumieniami wypełniającymi wysuszone zimnem
Koryta danej chwili, jaka staje się natychmiast przeszłym zaborem kolonizującym tkanki
Tej wietrzej szatkownicy, gdzie każdy trąca każdego, by, choć na krótko, porzucić

Swą jałową kwadraturę i rozprowadzać swoje kręgi zaniku po coraz lotniejszym szachu
Martwiejących dni, kiedy jesteś jednym z garstki siedzących na szczycie skarpy, którzy
Rytualnie żegnają się z tym, kogo już właśnie nie ma (…).

[„Bezmiejsca”]

  W utworach Meleckiego czuć obsesję kontroli – temperatury, ruchu, znaczenia. Poezja ta nie chce się podobać, nie chce też uwodzić obrazem. Podmiot liryczny jest zdystansowany, niemal bezosobowy. Człowiek pojawia się tu jako element procesu: biologicznego, technologicznego, językowego. Ciało bywa traktowane jak obiekt, materiał, czasem jak problem logistyczny. Emocje – jeśli się pojawiają – są zamrożone, zredukowane do śladu, do napięcia między wersami. Dominują tematy graniczne: zanik, przestrzeń pozorów świata, niestałość tożsamości i percepcji, chłód jako stan zarówno materialny, jak i metaforyczny.


Przygrobny mur dzieli utratę na dokonaną i wciąż jeszcze nie do końca odczuwaną,
Szczerzącą się z tych rozbieganych klepisk pospólnych utyskiwań i bieżących
Wzmożeń, rosłych jak pęk ostów ściętych kłodą dni, w omamie tłumu schodzącego
Z góry i idącego pod nią, jakby nigdy nie mógł się zatrzymać w swej chromej luce,
Czeznąc nieustannie na wszelkie zawołanie osowiałego echa, zbłąkanego w rombie
Samoistnej zatraty. Meandrujemy między płaskością pospolitych części domkniętego
Systemu naszych zstąpień w coraz bardziej czelustny ugór, a pofalowanym ujściem
W rozchybotaną toń krzepliwych uchybień, tworząc nowy przybój szczepów
Konkretnych zniknięć, jako dowodów na kolejne nieistnienie w tej zenitalnej
Zadyszce losu, kiedy nawarstwione deski układają się w spadziste koryta dalszego

Pobywania w oddzieleniu, spoza tych pował przybywają bowiem do nas rojne
Zamachy młyńskiego koła tej i tamtej nocy, dzięki czemu kolczasty krąg sumy
Wszystkich wtrąceń zaciska się po każdym dokręceniu gwintu śruby, na skutek czego
Bezruch staje się poziomą marą dalszych bezcelowych poczynań. Straty są tylko
Zdławieniami próśb o milimetr przerwy, zaś komunikacyjne pasma morowym
Zagonem kolejnych prześlepień kościejących wyrw na tym odludnym przęśle
Naszego zawieszenia w próżniowym stanie dalszego rozwłóknienia, które chciwie
Się rozkorzenia w każdej stopie ucieczki poza dookolną bandę, wieńcząca ten
Płochy zryw (…).

[„Części strat”]

 Chłodnie mówią o świecie, w którym wszystko musi zostać nazwane, sklasyfikowane i skodyfikowane – również to, co wymyka się językowi: śmierć, pamięć, relacja z drugim człowiekiem. Chłód nie jest tu brakiem wrażliwości, lecz strategią przetrwania. Najważniejszym bohaterem „Chłodni” jest wspomniany już język – ale język nieufny wobec samego siebie. Melecki rozmontowuje frazy, urywa składnię, zagęszcza metafory, doprowadza sens do punktu, w którym zaczyna on drżeć i tracić stabilność. Wiersz nie jest tu zapisem przeżycia, lecz procesem myślenia, często surowym, momentami niemal laboratoryjnym. Czytelnik ma wrażenie, że obcuje z notatkami z eksperymentu, w którym badane są granice mowy i percepcji.

  Istotne jest również to, że „Chłodnie” unikają narracyjności. Nie ma tu historii, które można by streścić, ani obrazów, które łatwo zapamiętać. Zamiast tego pojawia się seria napięć: między materią a pojęciem, między ciałem a językiem, między obecnością a zanikiem. Świat przedstawiony jest jakby już po wydarzeniu - pozostały po nim jedynie ślady, resztki, echo. Poezja ta mówi więc nie o tym, co jest, ale o tym, co się oddala.

                                               (…) Przenoszę tylko grudki błota z wnętrza mieszkania
Do wnętrza innej komory, deregulowany niskimi okapami martwych punktów na
Mapie rozlicznych usterek pobywania w jednej i tej samej trasie, przecinany i szatkowany,
W cuglu szczelnego przywarcia do samobieżnej mierzwy. Marne mary dookolnego
Zwidmowienia poszerzają jego zakres oddziaływania na najmniejsze ogniwo pospólnej
Manipulacji, na którą każdy jest bezwiednie skazany w swym studziennym przepadaniu
Po zamurowaniu odmową dalszej rozmowy, żyjąc w dwu równolegle osobnych zaświatach
Swego urzeczowienia, przyspieszając prędkość ślepego losu, pogrążywszy się w
Poszczególnych rozszczepieniach niekrzepliwych już faz osiadłych na suchych krańcach
Mrozu (…).

[„Zwidmowienia”]

 Czytanie tego tomu wymaga uwagi i cierpliwości. Poeta nie podaje sensów wprost, nie buduje narracyjnych podpórek. To książka, która działa powoli, często z opóźnieniem. Zostawia po sobie wrażenie obcowania z czymś szczelnym, domkniętym, ale jednocześnie pełnym mikropęknięć, przez które sączy się znaczenie. Mamy do czynienia z poetyką nieustannego przenikania się form i sensów, gdzie znaczenie może się rozproszyć w samym doświadczeniu czytania.

  Chłodnie to propozycja dla czytelników, którzy nie oczekują od poezji pocieszenia ani ekspresji emocji, lecz precyzji i konsekwencji. To tom wymagający, ale bardzo świadomy – pokazujący, że poezja może być Wielkim Projektem, a przy tym narzędziem analizy świata, nawet jeśli odbywa się ona w temperaturze bliskiej zeru.

Maciej Melecki, Chłodnie. Fundacja Kultury „Afront”, Bukowno 2025

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz