czwartek, 29 sierpnia 2024

Rajd rowerowo-literacki z Jakubem Kornhauserem

Dom Literatury zaprasza na rajd rowerowo-literacki z Jakubem Kornhauserem, poetą, eseistą, tłumaczem, literaturoznawcą, ale również zapalonym cyklistą, autorem książki „Premie górskie najwyższej kategorii” (wydawnictwo Książkowe Klimaty).

8 września (niedziela), godzina 11:00.

Miejsce zbiórki: Stary Rynek. 

Na wydarzenie obowiązują zapisy: zapisy@dom-literatury.pl

Do uczestnictwa w wydarzeniu DL zaprasza osoby powyżej 16 roku życia.

Jakub Kornhauser zabierze uczestników wydarzenia na rowerową wyprawę po obrzeżach Łodzi, aby zarówno pokazać, jak i opowiedzieć o tym jak wygląda świat znad kierownicy typu „baran”. Wycieczka będzie składać się z przejazdu wyznaczoną przez autora trasą. W trakcie postojów o książce „Premie górskie najwyższej kategorii” z autorem rozmawiać będzie Paulina Frankiewicz.

Tytułowe „premie górskie najwyższej kategorii” są znane miłośnikom kolarstwa: to mety najtrudniejszych podjazdów, owiane legendą przełęcze i szczyty, strome zbocza, po których wspinają się najwytrwalsi. W książce autor zabiera czytelnika na jedyną w swoim rodzaju rowerową wyprawę po premiach górskich na rogatkach Krakowa. Punkty te są usytuowane w najbardziej tajemniczych zakątkach miasta, wśród starych chat i zagajników, między zapomnianymi kapliczkami a ruinami fabryk i magazynów.

Skrzypienie rowerów wyznacza rytm opowieści, łączących baśniową gawędę z przewodnikiem krajoznawczym, eseistyczną swobodę z precyzją kronikarza.

Książka „Premie górskie najwyższej kategorii” Jakuba Kornhausera uhonorowana została Nagrodą Literacką "Znaczenia" oraz zdobyła nominację do Nagrody Literackiej GDYNIA w kategorii „Esej”.


Jakub Kornhauser (ur. 1984 w Krakowie) - poeta, eseista, tłumacz, literaturoznawca, redaktor, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Opublikował cztery tomy poetyckie, m.in. „Drożdżownię" (2015), za którą otrzymał Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej, „Dziewięć dni w ścianie" (2019), a także zbiory esejów „Wolność krzepi" (2018) i „Preteksty, posłowia. Małe kanony literatury światowej" (2019). Tłumaczył książki Gherasima Luki, Dumitru Crudu (wraz z Joanną Kornaś-Warwas), Gellu Nauma oraz Miroljuba Todorovicia (wraz z Kingą Siewior). Obecnie pełni funkcję redaktora serii wydawniczych „awangarda/rewizje” (Wydawnictwo UJ), „Rumunia Dzisiaj” (Universitas) i „wunderkamera” (Instytut Mikołowski), współpracuje również z portalem Małopolska To Go, na którego łamach opisuje wyznaczone przez siebie trasy rowerowe. 

wtorek, 27 sierpnia 2024

Poezja queerowa w łódzkim DL

Już 28 sierpnia o godzinie 18 Dom Literatury w Łodzi razem z Fabryką Równości zaprasza na V Kącik Poezji Queerowej!

To niepowtarzalna okazja, by stanąć na scenie i podzielić się swoją twórczością w atmosferze pełnej akceptacji i otwartości.

Masz w sobie poetycką duszę? A może chcesz po prostu posłuchać i zanurzyć się w literackim świecie pełnym oryginalnych głosów i interpretacji? Niezależnie od tego, czy jesteś osobą autorską czy miłośnikiem_czką poezji, ten wieczór jest właśnie dla Ciebie.

Bądź na nim z organizatorami wydarzenia i celebruj różnorodność poprzez poezję!

sobota, 24 sierpnia 2024

Premiera Literacka Domu Literatury – książka Jacka „Budynia” Szymkiewicza

 

Nakładem Domu Literatury w Łodzi ukazała się książka Jacka „Budynia” Szymkiewicza czarna porzeczka jak jest czerwona to jest zielona (DL, Łodź 2024). Pozycja ukazała się w serii Biblioteka Domu Literatury, tom 9.










czwartek, 22 sierpnia 2024

Pożegnaliśmy Andrzeja…

Andrzej Strąk zmarł 15 sierpnia, dwa dni po swoich urodzinach. Długo i ciężko chorował, ostatnie miesiące przed śmiercią spędził w hospicjum. Podobno do końca nie stracił swojego kosmicznego humoru. Trzynastego sierpnia przez kilka godzin próbowałem się do niego dodzwonić, ale jego telefon przy każdej próbie odpowiadał już tylko sygnałem zajętości. Kiedy dowiedziałem się, że zmarł, z żalem skonstatowałem, że nie ma już łódzkich  jaszczurów – Ździnia i Andrzejka. Bo nie ma i już nigdy takich jak oni – kolorowych ptaków Łodzi – nie będzie.

Andrzeja poznałem w Poleskim Ośrodku Kultury w 2007 roku. Obaj ze Zdzisławem Jaskułą zwołali w to miejsce poetycką Łódź, żeby zmontować nowe pismo literackie i stworzyć środowisko. Byli otwarci również na ludzi spoza Łodzi, z regionu. Pod ich życzliwym patronatem powstał Kwartalnik Literacko-Artystyczny „Arterie” i Koło Młodych Pisarzy „mŁódź literacka”. W międzyczasie z inicjatywy Andrzeja Śródmiejskie Forum Kultury zostało przekształcone w Dom Literatury. Doskonale pamiętam finały konkursu Bierezina, które odbywały się jeszcze w Poleskim Ośrodku Sztuki. Dzięki temu, że były prowadzone przez Andrzeja i Zdzisława nabierały literackiego sznytu, ich surrealno-alkoholowy klimat jest dziś nie do odtworzenia. Z wielką stratą dla nas wszystkich. Dla literatury również. Nazywaliśmy ich obu łódzkimi jaszczurami, protoplastami nas „młodych” poetów. Opiekowali się nami jak literaccy ojcowie, animowali środowisko. Po śmierci Zdzisława Andrzej stracił krótkotrwałą przychylność tzw. panującej władzy i musiał odejść ze stanowiska. To dla łódzkiego środowiska cezura, moment, od którego rozpoczął się jego powolny rozpad. Pamiętam, że to za czasów Zdzisława i Andrzeja odbyła się w Łodzi jedyna wspólna środowiskowa Wigilia. Potem już ani razu. To w okresie dyrektorowania Andrzeja zrobiliśmy w Tomaszowie cztery udane edycje Pulsu Literatury w Regionie. W pamięci mam zwłaszcza jedną, w Ośrodku Kultury „Tkacz” zimą, kiedy spadł naprawdę duży śniegi, na zewnątrz panował siarczysty mróz. A jednak ludzie przyszli. Po imprezie był poczęstunek i poncz. Nigdy nie zapomnę rozczarowanej miny Andrzeja, ponieważ trunek posiadał w swoim składzie niewielki procent alkoholu. Kiedy Andrzej piastował funkcję dyrektora Domu Literatury czułem się tam jak w domu. Potem podobne odczucia towarzyszyły mi jeszcze za Owczarka, ale to jest w końcu mój kumpel. Nie można zapomnieć, że Andrzej pomagał poetom, jako dyrektor zatrudniał ich u siebie, w Domu Literatury. Ogromnie mnie to cieszyło, było znakiem, że łódzcy literaci mogą liczyć na instytucjonalne wsparcie. Sam był poetą, którego dwa tomy regularnie czytam. „Co się zdarzyło Sejmurowi” i „Mars wita nas” stoją u mnie na półce niemal na wyciągnięcie ręki. No i ten Andrzeja humor. Kosmiczny, odjechany, oparty na intelektualnym podglebiu. Kiedy przyjmował do „Tygla Kultury” moją recenzję płyty Marii Peszek, powiedział: „Być może przyjmiemy, a może i nawet zapłacimy”. Wiadomo było, że przyjmie i zapłaci. Kiedy mnie tylko zobaczył (a wzrok rzeczywiście miał słaby) zawsze trochę udawał, że nie pamięta, skąd jestem. „Ty jesteś z tego, no, Tomaszowa?”. Tak właśnie informował, że zwraca na kogoś uwagę. Kogoś lubi. Przed jedną ze wspomnianych edycji Pulsu Literatury w Regionie złożył wizytę ówczesnej dyrektorce tomaszowskiej biblioteki w celu omówienia przeniesienia tego wydarzenia z domu kultury do siedziby książnicy.  Musiałem potem wyprowadzać ją z szoku. Andrzej zasypał ją taką liczbą anegdot i wizji, że jeszcze długo dochodziła do siebie. Jego świat nie mieścił się w ramach szarej prowincji. Świat bez niego nie będzie już taki sam.

Dziś, 22 sierpnia pożegnaliśmy Andrzeja Strąka na cmentarzu komunalnym Doły w Łodzi. Niech Spoczywa w Pokoju. Cześć Jego Pamięci!

środa, 21 sierpnia 2024

Nigdy nie myśl jak inni


W dyskografii Black Sabbath „Never Say Die!” opisywana jest przeważnie jako ich najsłabsza płyta nagrana w pierwotnym składzie z Ozzym Osbournem. Ozzy po odejściu z grupy w roku 1977 powrócił do niej na początku następnego roku, po niedanej, kuriozalnej próbie wcielenia do składu Dave’a Walkera (Savoy Brown, Fletwood Mac), wokalisty kompletnie nieprzystającego do stylu Sabs (Sabbath zdążył wystąpić z Walkerem w programie telewizyjnym „Look! Hear! w BBC Midlans, prezentując wczesną wersję „Junior's Eyes”). Po powrocie Osbourne’a, Geezer Butler przerobił tekst utworu, który po zmianie poświęcony został niedawno zmarłemu ojcu wokalisty. Po powrocie Ozzy nie chciał zaśpiewać w „Swinging the Chain”, dlatego wokalistą jest w tym utworze perkusista Bill Ward. Z kolei „Breaktrought” nagrali z orkiestrą detą. W ogóle na „Never Say Die!” Ward robi kapitalną robotę. To zawsze był perkusista z jazzowym szwungiem. Ale w „Air Dance” (utwór opowiada o starzejącej się baletnicy, która wspomina swoje najlepsze lata) swinguje jak klasyczny jazzman. Pierwsza strona to dla mnie kapitalne „Johnny Blade” (znów ciekawostka – utwór traktuje o bracie Billa Warda zafascynowanym podobnie jak basista grupy i autor tekstu nożami sprężynowymi), „Junior’s Eyes”, druga to „Air Dance”, „Shock Wave” i „Over to You”. Razem to pięć „demonicznych” kawałków, z których każdy jest jednym z najlepszych w historii grupy. O wiele bardziej chwalona przez krytyków „Technical Ecstazy” to przy „Never Say Die!” zbiór jakichś odrzutów. Warto też zwrócić na formę wokalną Osbourne’a, na ten niepowtarzalny wokal, tu świetnie wyeksponowany przez członków zespołu, którzy zajęli się jego produkcją. Śmiem twierdzić, że Ozzy nigdy później lepiej już nie zaśpiewał. Następną płytę z Iommim i Butlerem nagrał dopiero po trzydziestu pięciu latach (i z całym szacunkiem, ale „13” to są popłuczyny po dawnej świetności obarczone nienaprawialną wadą; nie gra na niej Bill Ward). A „Never Say Die!” na winylu brzmi ze szczególną mocą. No i ta okładka, na której znalazła się dwójka pilotów bojowych samolotów odrzutowych w kombinezonach i „ptasich” hełmofonach. Dla mnie odjazd. Reszta jest już tylko milczeniem, łabędzim śpiewem Black Sabbath, który poprzedziła nieudana trasa promująca płytę z supportem w postaci Van Halen wnoszącego się na rockowe wyżyny na plecach Iommi’ego i spółki. Album kompletnie przepadł w USA, ale w UK radził sobie nawet nieźle. Poznałem go jakieś piętnaście lat po premierze z taśmy szpulowej zakupionej w pewnym tomaszowskim sklepie muzycznym-spelunie. Chociaż pierwsza strona taśmy nagrana była w mono (a raczej z powodu jej fatalnej jakości jeden kanał stereo „zdechł”) przeżyłem estetyczny wstrząs. Począwszy od rozpędzonego, motorycznego „Never Say Die!”, aż po bluesowo-jazz rockowe i surowe „Swinging the Chain”, nie mogę się do dziś od tej muzyki oderwać. Obudźcie mnie o drugiej w nocy, a bez problemu wymienię wszystkie zalety tej wspaniałej płyty: wysoki rejestr wokalu Ozzy’ego w refrenie „Johnny Blade”, motoryczny werbel Warda na początku tego utworu oraz perkusyjne kroczenie za solówką Iommiego w jego końcówce. Elektroniczny, syntezatorowy wstęp Dona Aireya (gościnnie), którym się rozpoczyna. Melodię w „Junior;s Eyes”, której wreszcie nie zakłóca wysilony głos Walkera. Przenikliwa solówkę gitarzysty i motoryczne bębny Warda. Riff  flamenco, tak, tak! Riff Iommiego otwierający „Shock Wave” wzmocniony rytmem perkusji i wokalnym staccato Osbourne’a. Co za otwarcie, a zaraz po nim melodyczna zmiana, zakończona zapętloną codą i kolejną zmianą melodyczną. Rozwibrowana solówka na tle pierwotnego riffu, improwizowane środkowe intro, a potem powtórzony riff otwarcia i niesamowicie klimatyczny chórek („łuu, łuu”). Jaki flow! Przy „Air Dance” rzeczywiście chce się tańczyć. Przy jazzującym pianinie, przy łagodnym wokalu, który brzmi jakby został żywcem wyciągnięty ze „Spiral Architect” z płyty „Sabbath Bloody Sabbath” (albo z któregoś demo grupy Yes). A potem już Ward prowadzi grupę przez swing, w który kongenialnie wpisuje się solo Tony’ego i elektroniczna wstawka Dona. I „Over to You”, porażający melodycznie wokal i znów jazzujące piano w otulinie gitarowego riffu. Wiele bym dał, żeby głos Ozzy’ego brzmiał tak do tej pory. Wiele bym stracił, gdybym przed wielu laty tego wszystkiego nie usłyszał z potwornej, stilonowskiej taśmy. 

poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Port Poetycki coraz bliżej


Co roku na Porcie Poetyckim w ramach Targów Książki Poetyckiej odbywają się spotkania z poetami i poetkami związanymi z różnymi oficynami. Także w tym roku będzie można posłuchać aż 12 głosów związanych ze: Stowarzyszeniem Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Wydawnictwem j, Fundacją Kultury Afront i KIT Stowarzyszeniem Żywych Poetów.


21 września od godz. 11.00.

A oto lista autorów i autorek, których/które spotkacie:

Łukasz Jarosz
Piotr Gajda
Olgerd Dziechciarz
Aneta Kamińska

Ka Klakla
Karolina Kułakowska

Katarzyna Zwolska-Płusa

Olga Juskowiak
Joanna Paula Oklińska

Jacek Bierut
Dominik Bielicki
Grzegorz Hetman

niedziela, 18 sierpnia 2024

Życie wewnętrzne (38)

„Piszę fragment długiego poematu. To eksperyment: kiedy ukończę jedną pieśń, będę mógł wybrać metodę integracji wzorców typowych dla wszystkich rodzajów sztuki. Posługuję się sześcioma współczesnymi i czterema starożytnymi językami wyrażającymi większość ważnych wizji rzeczywistości znanych ludzkiej cywilizacji. Każdy z nich pozwala na inne odcienie znaczeniowe oraz środki poetyckie. Niektóre zestawienia są zachwycające. Każda linijka poematu zawiera neologizmy stworzone dzięki przepuszczeniu słów przez wzorce odmiany innego języka. Jeśli kiedykolwiek skończę poemat, będzie on jak Finneganów tren pomnożony przez Pieśni Ezry Pounda”.

Ted Chiang Historia twojego życia. Zysk i S-ka Wydawnictwo. Poznań 2016.

piątek, 16 sierpnia 2024

Andrzej Strąk nie żyje


 Andrzej Strąk, poeta (13.08.1952 - 15.08.2024). Niech Spoczywa w Pokoju.

Chichot (z) poezji

Pewien zaprzyjaźniony poeta opowiadał mi niedawno, jak nasz wspólny znajomy prosił go o pomoc we „wciskaniu na spotkania autorskie”. Mówiąc bardziej po ludzku – o załatwienie mu kilku spotkań, ponieważ czuje się sekowany przez środowisko. Nie wiem, co w tej sprawie zrobi mój przyjaciel, ale gdybym miał mu doradzać powiedziałbym tak: „Załatw mu tyle spotkań, ile on załatwił tobie, ile napisał recenzji twoich wierszy i ile wydał twoich książek. Dokładnie tyle, ani jednego więcej”. W każdym z tych przypadków ich liczba musiałaby wynieść okrągłe łyse zero.

wtorek, 13 sierpnia 2024

Zielono mi

Będziemy czytać wiersze na plażach, na lotniskach, na polach, na ulicach, będziemy czytać wiersze na wzgórzach; nigdy się nie poddamy…Tymczasem działo się to 13 sierpnia w Łodzi, gdzie w Parku Staromiejskim Adam Wrzesiński w ramach akcji Parkowe czytanie z Zieloną Łodzią czytał książkę Agnieszki Frączek „Rany Julek! O tym, jak Julian Tuwim został poetą", a potem „wiersze łódzkich osób poetyckich młodszego pokolenia” (ha!), w tym wiersze z „Goliata zwycięzcy”.

poniedziałek, 12 sierpnia 2024

Korespondencja (59)


Do „Hostelu” dotarł nowy tom wierszy Łukasza Jarosza „Wietrzna pamiątka” (Fundacja Kultury „Afront”, 2024). Jarosz to poeta znany i uznany. Laureat Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2013 r.). Poeta o frazie czystej i klarownej.

Taka też ona jest w „Wietrznej pamiątce”, tomie o symptomatycznym tytule, który de facto jest oksymoronem. Jak możemy cokolwiek zachować „na pamiątkę”, w dodatku na „wietrzność”? Charakterystyczną cechą wierszy Jarosza jest ich uniwersalność. Bo choć nie znajdziemy w nich odniesień do złożonych problemów cywilizacyjnych, przeważają tu egzystencjalne tematy, to jednak poeta podaje je w taki sposób, że „wychodzą z ram”, zmierzając w kierunku świata wokół. W wierszach Jarosza znajduje się przede wszystkim naturę oraz ten rodzaj obecności Boga (koniecznie z dużej litery), który jest najprawdziwszy – żywioł życia i śmierci.

(…) Już dobrze. Na zewnątrz i ja oddycham. / Rozbroiłem w sobie Boga, podniosłem Go / i przeniosłem w bezpieczne miejsce.

„Wietrzna pamiątka” to wiosna, lato, jesień i zima „leśnych ludzi”, naturalistyczna opowieść poparta wiedzą i mądrością o tym, że nasza egzystencja skazana jest na określoną kolej rzeczy: byliśmy przyszłością, jesteśmy, będziemy przeszłością. U Jarosza śmierć nie jest wyrokiem, fatum, jest naturalną konsekwencją życia, która pewnego dnia wkroczy na nasze prywatne terytorium.

(…) Śmierć to tylko opinia / Boga, utrata wspomnień – wytresowanej przeszłości. / A życie – mrowisko chwil w chwili od narodzin do zgonu - / jedyne przeznaczenie.

Autor „Liczby Pi” ma w sobie tę empatię do świata, której ja nie posiadam. Dlatego jest w nim zanurzony o wiele głębiej, jak nasiono, które sadzi się w polu, żeby zebrać plon. Tymczasem ja jestem dronem, który przelatując koszącym lotem nad ziemią rejestruje liryczne dane. To są dwie szkoły, które niekoniecznie muszą się wykluczać.  

Jej wąskie palce, oczy koloru rzeki. / To, jak podlewałem wodą ze szlaufa / świeżo wylany beton, a ona na kocu / ścierała rękawem kurz z twarzy lalki. / Zamykałem wtedy oczy, / by nie umrzeć z czułości. (…)

Obie niosą ze sobą określoną transcendencję; widmo utraty i unicestwienia, które rozprasza nasza własna egzystencja póki ona trwa i dopóki będziemy w stanie ją opisywać. Jednym słowem Łukasz Jarosz to poeta, który żyje i pisze pomimo świadomości apokaliptycznej grozy, kiedy inni ją zaledwie wieszczą.

Dokładam do ognia ośnieżone / kawałki buka. Na korze ostra / politura księżyca. Para, oddech / są najlepszym sposobem opisania / tego świata. Popiołu, którego / nie da się spalić. Bezszelestnie / płynie krew. W nadal żywym ciele, / wciąż pamiętającym.

piątek, 9 sierpnia 2024

Z Archiwum P. (53)


 

VIII Festiwal „Złoty Środek Poezji”, rok 2012 (fot. 1). Moja ostatnia wizyta w Kutnie to rok 2017 (fot. 2). Smutne, nostalgiczne pożegnanie. Bo potem los już nie wygenerował okazji. Bo nie było osobistej potrzeby i chęci może dlatego, że kutnowski dworzec już nie ten. Bo w poddanym rewitalizacji dworcowym budynku nie ma już widoków na to, żeby pękły mi oczy.

środa, 7 sierpnia 2024

Nic o Taylor Swift


Peter Steele z Type O Negative (właściwie Petrus T. Ratajczyk) zmarł 14 kwietnia 2010 r. w wieku 48 lat. Podobnie jak w przypadku Led Zeppelin, który rozwiązał się po śmierci Johna Bonhama, to był koniec zespołu, który w swojej karierze nagrał tak fenomenalnie dołujące kawałki jak m.in. „Love To You Death” i „Evereything Dies”. Jak również kilka niezłych płyt. Ale ja nie o tym. W tej tragicznej historii fascynują mnie dwie rzeczy. Jedną z nich jest wątpliwość, która towarzyszyła liderowi i wokaliście Type O Negative podczas jego kariery muzycznej. Otóż zdarzało mu się żałować (szczególnie kiedy rozpoczynał koncertową trasę), że dla rockowej sławy porzucił posadę w Wydziale Parków i Rekreacji. Zdaje się, że to zajęcie przynosiło mu w przeszłości satysfakcję. Być może nawet większą niż spowodowana sukcesem albumu „Bloody Kisses” sesja zdjęciowa w magazynie „Playgirl”, która objawiła światu pikantną informację: rozmiar członka wokalisty był wprost proporcjonalny do jego wzrostu (Peter Steele mierzył 201 cm). Drugą sprawą jest przyjaźń i lojalność żyjących członków zespołu, silniejsza od pokus show-biznesu. Żaden z nich nie wyobrażał sobie kontynuowania działalności z innym wokalistą. Najbardziej związanym ze Steelem był klawiszowiec John Silver, przyjaźniący się z nim od dzieciństwa (tak jak i on polskiego pochodzenia, ale to akurat nie ma tu nic do rzeczy). Po śmierci Petera Silver porzucił branżę muzyczną, ściął swoją imponującą fryzurę i w 2010 roku został sanitariuszem – ratownikiem medycznym. Rozpoczął pracę w Nowym Yorku i pracował na pierwszej linii frontu podczas pandemii COVID-19. Do dziś odmawia wszelkich wywiadów i pytań o Type O Negative.

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Chichot (z) poezji

Chętnie i bez goryczy nazywam siebie pokątnym poetą. Z moim ego wszystko jest w porządku. Mam w sobie pokorę. Jak również poczucie, że rynek/system, w którym, funkcjonują podobni mnie twórcy jest do szpiku kości chory. Krótko mówiąc, zajmuję się pisaniem wierszy, nie interesuje mnie budowanie medialnej pozycji, czy podpieranie się jakąkolwiek „strefą wpływów”. Rzeki mainstreamu niech płyną dalej z prądem. Od zawsze byłem za to piewcą rozmaitych odpływów. Z tym mi do twarzy. Zaświadczyć może o tym cała seria „literackich przygód”. Jak ta, gdy w wieku czterdziestu dwóch lat dołączyłem do Koła Młodych Pisarzy – „mŁodzi Literackiej” i zostałem młodym poetą. Jak ta, gdy lata temu wygrałem pewien konkurs poetycki i zostałem przez jego organizatora obdarowany pucharem z żenującym napisem „Mistrz Polskiej Poezji” (sam tego chciałem wysyłając wiersze), zupą pomidorową w przydrożnym barze oraz bezpośrednim kontaktem z grafomanem w sile wieku, recytującym barytonem swoje „dzieła” napisane w pomieszanej konwencji wiejskiej sielanki i patriotycznego manifestu. Jak ta, gdy pewien inny „młody” poeta samozwańczo ochrzcił się mianem „twórcy dykcji łódzkiej”, która to „dykcja” na kilka ładnych lat przykleiła się do mojego buta (i butów kilku innych szacownych kolegów po piórze), lecz nie ma żadnych dowodów na to, że kiedykolwiek istniała (choć miała swoich zapalonych krytyków-piewców). Jak ta, gdy w 2010 roku ówczesny sekretarz Nagrody Literackiej Nike zadzwonił do wydawcy mojego debiutu w sprawie jego nominacji, z tym tylko, że spóźniony o rok. Jak ta, gdy dwa lata później kontaktował się tym razem ktoś z kapituły Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (w sprawie mojej drugiej książki) i podobno mocno się zawiódł, że nie była ona debiutem. Potem już nikt nigdy nie dzwonił, bo śp. Jerzy Suchanek o tym, że zamierza mi wręczyć ustanowioną przez siebie Nagrodę Otoczka powiedział mi na ucho przed Restauracją „Rajski Ptak” w Mikołowie, mniej więcej o godzinie 23. Jak ta, że jakimś cudem udało mi się w tym roku wydać jedenastą książkę z wierszami. Nawet nie wiecie, ile mnie to kosztowało. Nie przypuszczacie również jakie mam szczęście, gdy czytam jej opis umieszczony na stronach internetowych księgarń, że stanowi ona tom „apokaliptycznych wierszy wybitnego poety średniego pokolenia”. Bo zawsze mogli napisać, że to tom „apokaliptycznych wierszy średniego poety z wybitnego pokolenia”.

piątek, 2 sierpnia 2024

Korespondencja (58)

Do „Hostelu” z Biblioteki Śląskiej dotarła książka Joanny Lech zatytułowana Nocne i niecne. Od razu przypomniał mi się opublikowany przed laty na portalu „Nieszuflada” tekst Rafała Wawrzyńczyka, w którym poezję Joanny Lech krytyk nazwał „somatyczną”. Nie byłoby w tym określeniu niczego szczególnego, gdyby nie zostało użyte w znaczeniu pejoratywnym. A przecież nie można od tego pojęcia uciec, i to nie tylko w przypadku autorki Zapaści. Somatyczne wnętrze to tego rodzaju fenomen, z którego bezpośrednio wynika metafizyka wiersza, która bezspornie podległa jest życiu i śmierci. Nasze ciała są somatycznie konsekwentne, obumierają, a wraz z nimi umierają nasze światy. Dość, że w Nocnych i niecnych nadal mamy do czynienia z metarefleksją poetycką, a ściślej z określonym stanem skupienia, któremu towarzyszy wyraziste obrazowanie. Poezja Lech to multimedialny kokon; słowo, obraz, dźwięk, terytoria. Ta ostatnia kategoria to soma-korzeń, z którego wyrastają liczne odnogi wgryzające się w podglebie rzeczywistości zbudowanej głównie z przeszłości i teraźniejszości. Temu wrastaniu towarzyszy „ścieżka dźwiękowa” (druga kategoria), na którą składają się smutne piosenki o życiu, które „patronują” zawartym w tomie wierszom. Joanna Lech - podobnie jak Marta Podgórnik, autorka jednego z blurbów do książki - jest poetką miłości, nie wojny (choć jest na nią gotowa). To znaczący wyróżnik. W tym kontekście somatyczność u Lech stanowi łącznik pomiędzy ciałem a tożsamością. Soma dla Joanny Lech, tak samo jak w najsłynniejszej powieści Huxleya, „Nowym wspaniałym świecie” jest „emulsją”, specyfikiem, który zapewnia iluzję, ale tym razem jest to iluzja zdolności przepracowania utraconej miłości, czy w szerszym znaczeniu – zdolności rozłożenia na czynniki pierwsze toposu miłości.

W Nocnych i niecnych poetka własną cielesność ujmuje w ramy materialne i dyskursywne (materii i słowa). To werbalne utensylia niezbędne do zachowania uczuciowej intymności („nocnej”) oraz do zrównoważenia koniecznego dla powstania książki ekshibicjonizmu („niecnego”). Dookolna rzeczywistość, „cielesne” odczuwanie świata przyjmuje tutaj skonkretyzowaną postać: „dygotania w słońcu”, „szmeru tłumu”, „skrzenia”, „ciszy wibrującej w krtani”, „gorzkiego szeleszczenia wezbranej rzeki”. A wszystko to w ramie chłodu, poczucia zimna, które wzmagają: „mgła mleczna jak psalm i puch znad wrzosowisk”, „śnieg, który o świcie skrzypi i stęka w podeszwach”, „wytapiające się z mgły szare ściany domów”, „chrzęszczące przekleństwa”. U Lech tylko miłość jest ogniem, sensem, życiem.

„Gdybyś kochał, hej! (…). Gdybyś kochał, jak nie kochasz”, posiłkując się cytatem pochodzącym z dawnego przeboju grupy Breakout, poetka zwraca się bezpośrednio do tego, któremu w znacznej mierze poświęcone są wiersze: z Nocnych i niecnych:

„ (…) to bym nie stała w nocy

w tej ulewie, jak jakaś głupia,

pod sklepem, nie czekałabym

na nic, to bym se poszła do domu,

zjadła coś, wyspałabym się wreszcie

i buty by mi nie zmokły

 

chociaż raz, ty chuju”.

Odnajduję w tym wulgarnym epitecie odnoszącym się do osobnika heteroseksualnego płci męskiej, mimo wszystko jakąś ogromną czułość. I  jest mi po lekturze Nocnych i niecnych jednocześnie gorzko i ciepło.

Joanna Lech, Nocne i niecne. Biblioteka Śląska, Katowice 2024