Marek
K. E Baczewski Projekt „Orfeusz”
Tom
wierszy
Wyd.
Instytut Mikołowski, 2016
Format
a5
Str.
68
Oprawa:
miękka ze skrzydełkami
Marek Krystian
Emanuel Baczewski - Poeta, prozaik, eseista, publicysta, autor słuchowisk
radiowych. Stale współpracuje z katowickim dwumiesięcznikiem kulturalnym
„Opcje” oraz kwartalnikiem literackim „Fa-art”. Opublikował tomy wierszy: Fortepian
Baczewskiego i inne konstrukcje (1994), Taniec piórem (1998), Kasandra
idzie przypudrować nosek (1999), Wybór wierszy (2000), Antologia
wierszy nieśmiałych (2003), Pięć poematów, Morze i inne morza
(2006, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia) i Fortepian i jego cień –
wybór wierszy (2010). Laureat Nagrody im. R.M. Rilkego, Nagrody Nowej
Okolicy Poetów. Wydał także tomy opowiadań Dykteryjki o Bogu, przyjaźni i
wielbłądach (2009) i Bajki Baczewskiego (2012), zbiór esejów Była
sobie książka (2011) oraz zbiór artykułów publicystycznych Złote myśli
samobójcze (2014). Mieszka w Zawierciu.
Po
dziesięcioletniej przerwie, jaka minęła od opublikowania w 2006 r. swojej
poprzedniej książki poetyckiej Morza i
inne morza, Marek Krystian Emanuel Baczewski ogłasza swój nowy tom wierszy Projekt „Orfeusz”. Tytuł brzmi nieco
kryptologicznie, a zawartość tomu rozpisana jest – jak ma to miejsce w liryce
Baczewskiego – na wielogłosowy rejestr najróżniejszych zagadnień epistemologicznych.
Wiersz dla Baczewskiego jest szerokim polem podejrzeń wobec mistyfikacji
współczesnego świata i zdanego na niego życia, częstokroć ukazywanego –
autorskim pismem - poprzez pryzmat odniesień filozoficznych czy literackich.
Baczewski od samego początku dawał się poznać jako poeta sprzęgający narracje
intertekstualne z problematyką wyrażalności prawd nie do końca oczywistych,
skrywanych lub odrzucanych przez opresyjny tygiel kultury. W nowo wydanym tomie
dzieje się nie inaczej. Liczne nawiązania w początkowych partiach książki do
Kafki, Becketta czy Pessoi, kierunkują tropy odczytań, lecz charakter
kontynuacji dystynktywnych motywów tych pisarzy jest niekiedy mocno przewrotny
lub zaprawiony – wielce zbawienną – ironią. Daje to w sumie spore możliwości
odbierania dalszych wierszy z tej książki jako – właśnie – projektów,
fundowanych na prawie otwartości tekstu, w którym czynnik poetycki staje się
motorem napędowym, zaogniającym i problematyzującym kwestie przekazu treści.
Wedle Baczewskiego zmagamy się nieustannie z fałszywą natura samego słowa. Zawiera bowiem ona sensotwórczą
podwójność, zależną od przypisywanej słowu
intencji, która wytraca i rozszczepia przydane
mu pierwotne znaczenie, traktowane dotąd jako stabilne ogniwo w komunikacyjnym
łańcuchu. Stąd traktatowy model samy wierszy, wypełnionych różnymi rodzajami
krytycznej i cierpkiej medytacji nad dobywanymi zjawiskami historyczno -
filozoficznymi czy tekstologicznymi. Projekt
„Orfeusz” sięga bez mała do tradycji awangardowych, ma swoich patronów
(Wirpsza, Karpowicz, Borges), i ewidentnie ustawia się w kontrze wobec – tak
modnej ostatnio - poetyckiej
publicystyki, dając możliwość otchłannego wejrzenia we współczesne mitologie.
Maciej
Melecki
Wiersze
z tomu:
Przepaść
Przepaść,
czyli jama. Jama przepaści.
Luka
czeluści, skąd wziął się początek.
Więc
także wydrążenie, ale w wydrążeniu
lub
nawet w wydrążeniu wydrążonego.
Jama
przepaści, dziura pełna pustki.
Jej
czas nastąpi (jeśli wierzyć mitom)
wtedy,
gdy wyczerpią się surowce Piekła.
Ten,
co upadł, tam będzie mógł upadać dalej.
Ci,
co lekce ważą, odzyskają tam ciężar.
Jama
przepaści, dziura pełna pustki.
Przepis
na przepaść brzmi tak: zabrać coś, przestawić,
zerwać
plaster miejsca po zabranej rzeczy.
Jeśli
nie pomoże, powtórzyć. Zetrzeć miejsce
po
miejscu, zerwać plaster miejsca po miejscu
po
miejscu i tak dalej, i tak dalej. Aż do szczerej pustki.
Niezbędne
narzędzia to nożyczki sceptyka i pumeks
rozsądku
— bo przepaść przepada za naszą mądrością.
Jama
przepaści, dziura pełna pustki.
Spór
o dno przepaści jest natomiast odwieczny
i
tak głęboki, że dna w nim nie widać.
I
nie ma w tym jasności, w czym jest przepadanie,
w
kosmatym kosmosie, czy też w gruncie rzeczy.
Mistyk
Płynę
i płonę. Szybą, jestem szybą.
Jestem
materiałem. Miejscem, pustym miejscem.
Sposobem
istnienia wszystkich świętych rzeczy,
z
których nie wolno mieć żadnego pożytku.
Nazywam
się ogień. Jestem wodą, wodą.
Nocami,
w gęstym mroku, docieram do prawdy.
Ona
jest rozległa, miękka, słodka. Prawda
mówi
prawdę. Nie zna sofizmatów ni aporii.
Mówi
dziesięcioma tysiącami języków. Co mówi?
To
nie jest istotne. Po prostu mówi.
Jej
słowa są niewidoczne. Sen to wielkie oko.
Wielkie,
puste oko. Nocami, w gęstym mroku,
docieram
do prawdy. Wielkie, puste oko.
Ono
patrzy na mnie. Ono jest prawdą.
Rozległą,
miękką, słodką. Rodzę widma.
Potem
widma rodzą mnie. Jestem nikim.
Do
niczego się nie nadawałem, dlatego
bogowie
uczynili sobie ze mnie siedlisko.
Dajcie
sobie spokój z tą metafizyką!
Pierwszy
lepszy astronom widzi
więcej
dziur w niebie niż ja.
Sens
życia jest mi akurat tym,
czym
dla was bezsens: nieskończoną udręką.
Szukamy
piasku na pustyni.
Kropli
wody w morzu.
Wiatru,
wiatru w polu.
Mistyk
zasnął nad pustą kartką.
Zobaczył
świat w ziarenku piasku.
Obudził
się i nie pamiętał w którym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz