Na
blogu LIBERTÉ! Rafał Gawin pod przykrywką Pierwszego Ogólnopolskiego Konkursu
na Krytyka Towarzyszącego przemyca kilka zdań o łódzkiej poezji. Rzecz dzieje się teraz, na dniach, aby za
chwilę zniknąć w nieograniczonej przestrzeni Internetu. Dlatego warto ją
podkreślić, zaanonsować, jeśli Rafał nieco ironicznie i trochę na zasadzie
zbliżonej do idei Widmowej biblioteki czyli
Książek urojonych Dunina-Wąsowicza (o nigdy nienapisanych recenzjach będzie
można długo wspominać w innych tekstach) wymyśla konkurs, który z wielką dozą
prawdopodobieństwa zaistnieje jedynie w jego głowie, niemniej podnosi temat
niezwykle ważny – dzisiejsza krytyka to niemal wyłącznie „krytyka towarzysząca”,
trzymająca się kurczowo własnego (wybranego dla siebie i przez siebie) środowiska,
obojętna na jakiekolwiek głosy z zewnątrz, która nigdy nie pokusi się o objęcie
swoim zapleczem większej całości. Stąd, z mitem dotyczącym rzekomego istnienia tzw.
„dykcji łódzkiej” rozprawić się musi poeta, którego ów mit dotyczy, ponieważ w
innym wypadku nigdy nie doczekalibyśmy się na ten temat żadnej sensownej
konstatacji: „(…) do poezji autorów związanych z Łodzią przylgnęło
kilka łatek, stereotypów i wspólnych mianowników typu „dykcja łódzka”,
rozumiana zwykle jako lokalna, silnie zakorzeniona w mieście poetyka,
zanurzająca się w nurcie „ośmielonej wyobraźni”. A to z racji sukcesów
Przemysława Owczarka, którego redagował (bierezinowska Rdza) i uczył w ujotowskim SLA Roman Honet, a to z powodu
gęstych, że aż wybuchających metafor somatycznych w debiucie Izabeli
Kawczyńskiej (Luna, pies i
solarna soldateska), wreszcie w
kontekście mylenia patronatów: podstawiania wspomnianego Honeta (lub Majzla):
za Edwarda Pasewicza czy Adama Wiedemanna w przypadku debiutu Michała
Murowanieckiego (Punctum) czy za Rafała Wojaczka i poetów „nowej prywatności”
w związku z drugą książką nestora młodoliterackiego środowiska województwa –
Piotra Gajdy (Zwłoka). Nadużywając sztucznego pojęcia „dykcji łódzkiej”,
wiele uproszczeń i szkód spowodował też najbardziej spektakularny konkursowicz
z Łodzi, Robert Miniak. Jak wielu zwolenników szybkich i łatwych połączeń i
syntez, chciał dobrze, i chwała mu za samą próbę pogodzenia tak odmiennych
(przynajmniej na pierwszy rzut oka) poetyk i programów poetyckich (w przypadku
okołołódzkich pisarzy możemy już śmiało używać podobnych terminów). Jednak, w
wyniku braku elementu racjonalizującego w postaci krytyka towarzyszącego, nie
było komu odnieść się do tych śmiałych i – z perspektywy czasu – naciąganych
uproszczeń (…)”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz