Historia związana z albumem Long Road
(a właściwie prehistoria) rozpoczęła się niemal trzydzieści lat temu, we
wrześniu 1969 w Londynie, z chwilą wydania debiutanckiej płyty grupy Quatermass
zatytułowanej po prostu Quatermass (zespół
zaczerpnął nazwę od nazwiska fikcyjnego naukowca, który był bohaterem trzech
seriali science fiction wyprodukowanych przez BBC Television w 1950 roku).
Album Quatermass został nagrany przez byłych muzyków
pop-rockowej grupy Episode Six. Co ciekawe, losy formacji w ciągu wszystkich
lat jej działalności, nieustannie przeplatały się z dziejami o wiele bardziej
znanego i utytułowanego Deep Purple. Po raz pierwszy ścieżki perkusisty Micka
Underwooda i basisty oraz wokalisty Johna Gustafsona, przecięły się z muzyczną
karierą Rogera Glovera i Iana Gillana (którzy również zanotowali swój
personalny udział w Episode Six), już w końcówce lat sześćdziesiątych XX w. Także
Ritchie Blackmore posiada własny epizod związany z twórczością Gustafsona i
spółki. Otóż, jednym z powodów odejścia kapryśnego gitarzysty z Deep Purple,
było odrzucenie przez Gillana, Glovera, Paice’a i Lorda pomysłu nagrania
przeróbki Black Sheep of the Family
grupy Quatermass. Postawiony przed odmową Blackmore postanowił nagrać ją jako
solowy singiel, w czym mieli mu pomóc członkowie zespołu Elf z Jamesem Ronem
Dio przy mikrofonie, który w tamtym czasie
supportował Deep Purple na trasie. Singiel nigdy się nie ukazał,
niemniej Blackmore i Dio założyli Rainbow, a cover Black Sheep of the Family ukazał się na debiucie tej nowej supergrupy.
To jednak jeszcze nie koniec związków Quatermass i Deep Purple, ale o tym
później…
Wróćmy do
debiutu Quatermass z 1970 roku. Progresywno-hardrockowa muzyka londyńskiej
grupy miała wówczas w sobie coś z klimatu pierwszych płyt Deep Purple z lat1967-1969,
kiedy w składzie tego zespołu znajdowali się Nick Simper (bas) oraz Rod Evans
(voc.). Wyeksponowane na pierwszy plan partie organów w stylu Emerson Lake and
Palmer były zasługą Johna
Petera Robinsona (wywodzącego się z Royal Academy of Music), kolejnego obok Underwooda i Gustafsona muzyka tworzącego trio
Quatermass, doskonale radzącego sobie w następnych latach w m.in. w powołanym do życia przez Philla Collinsa
jazz-rockowym Brand X. Progresywno-symfoniczna estetyka, mocna gra sekcji oraz
energetyczny, głośny wokal, stanowiły podstawowe cechy tej muzyki. O złożoności
kompozycyjnej nagranych utworów świadczy chociażby utwór Laughin Trackle, na którym nagrano ścieżki 16 skrzypiec, 6 altówek,
6 wiolonczel i 3 kontrabasów (znalazło się też miejsce dla basowego pochodu, otwierającego
utwór oraz dla perkusyjnego solo)! Największy komercyjny sukces w czasie krótkiej kariery Quatermass, odniosła
stosunkowo prosta i nieco psychodeliczna piosenka promująca debiutancką płytę, wydana
na stronie A singla Black Sheep of the Family / Good Lord Knows (1970); motoryczny hardrockowy utwór z elementami progresywnymi. Zespół
nie potrafił później powtórzyć popularności Black
Sheep of the Family (przebój został ponownie wydany jako strona B singla Gemini / Black Sheep of the Family - 1971),
a sama grupa w jakiś czas potem ostatecznie się rozwiązała.
Dwadzieścia
sześć lat po powyższych wydarzeniach, historię Quatermass zaczęli na nowo współtworzyć
kolejni (w tamtym czasie już byli, albo dopiero przyszli) członkowie Deep Purple;
basista Nick Simper i klawiszowiec Don Airey, którzy wraz z Underwoodem,
Gustafsonem oraz gitarzystami Garym Davisem i Bartem Foleyem (pełniącym również
na albumie rolę wokalisty) uczestniczyli w studyjnym projekcie pod nazwą
Quatermass II. Efektem tej współpracy była płyta z 1997 roku zatytułowana Long Road. Tak więc historia zatoczyła
koło, nawet jeśli muzyczna inicjatywa członków dawnego Quatermass nigdy nie
wyszła z szufladki, w której umieszcza się muzykę spod znaku AOR (album-oriented radio). Album Long Road, cieszący się w tamtym okresie
umiarkowanym zainteresowaniem skierowano do dorosłego słuchacza, który w ramach
indywidualnych muzycznych zainteresowań ignorował modne podówczas trendy (inny
skrót AOR to właśnie adult-oriented rock).
Płyta zawierała pakiet przebojowej hardrockowej muzyki, w której nie było tym
razem elementów psychodelii, ani rocka progresywnego (Don Airey zatrudniony do gry na instrumentach klawiszowych w
odróżnieniu od Robinsona, skupiał się wyłącznie na generowaniu nośnych melodycznie podkładów). Na
tle rozmaitych podobnych przedsięwzięć w rodzaju: King Cobra, Asia oraz solowe
dokonania Tonny’ego Iommiego z wokalistą Glennem Hughesem (ze względów
komercyjnych sygnowane legendarną nazwą Black Sabbath), ta muzyka nie tylko swoim
poziomem nie odstaje od wspomnianych projektów, ale w dodatku znacznie przewyższa ówczesne dokonania tzw. kapel „hair-metalowych”.
Płytę
otwiera Prayer for the Dying, niemal
od razu ustawiając bardzo wysoko poprzeczkę. To utwór w stylu Whitesnake
z końcówki lat osiemdziesiątych XX w. Niezwykle melodyjny jak wszystkie niemal
utwory z Long Road. Z dyskretnym
solem gitarowym, ale przede wszystkim z rewelacyjnym wokalem Barta Foleya. Good Day to Die to kolejny popis. Ciężki,
gitarowy riff, mocny beat perkusji i nieco „zamerykanizowany” wokal (z okolic Bon
Jovi z okresu ich debiutanckiej płyty) powodują, że mamy do czynienia z prawdziwym
konglomeratem melodyjnego hardrocka. Nieco inaczej sprawy się mają w Wild Wedding, skocznej piosence z lekkim nalotem południa Stanów. Na szczęście to tylko krótki epizod; Quatermass
II natychmiast się rehabilituje utworem Suicide
Blonde, wypasionym radiowym przebojem, w którym Foley momentami zaciąga
trochę jak Glenn Hughes (w pewnym momencie własnej kariery zasilający szeregi Deep
Purple). Piękne gitarowe solo, przebojowa linia melodyczna, klasyczny rockowy refren,
to główne wyznaczniki tej bezsprzecznie najlepszej na Long Road kompozycji. Niewiele ustępuje jej utwór River, który brzmi jak rzecz nagrana przez Gary’ego Moore’a w okresie Wild
Frontier, a nawet w czasach Colosseum II. To absolutny „pewniak” w każdym
podsumowaniu na 100 najlepszych utworów hard i heavy metalowych.
Tytułowa
ballada mogłaby spokojnie znaleźć się w repertuarze Rainbow z Joe Lynn Turnerem
(zdumiewająca jest ta rozwibrowana, różnorodna barwa głosu Foleya). Woman In Love, to kolejna ballada na
albumie, poniekąd lekko kojarząca się z utworem No Stranger to Love z płyty Seventh
Star Black Sabbath featuring Tony Iommi (Foley znowu wokalnie
przypomina tu Hughesa). Hit and Run
po tej dawce lirycznego rocka, brzmi jak petarda z konfekcjonowaną siłą
ładunku; standardowy, szybki numerek do radia. Słucha się go dobrze, lecz nie zostaje na dłużej w pamięci. Inaczej niż Daylight Robbery, rozpoczynający
się jak kompozycja Judas Priest. Rob Halford ma chyba jednak odrobinę
ostrzejszy głos niż wokalista Quatermass II, a także bazuje na zdecydowanie
heavy metalowym stylu. Kolejny na track-liście Coming Home to utwór soft-rockowy (dobrze obrazujący różnice
występujące między graniem hard, a
heavy), i zarazem kolejna miła dla ucha melodia, czego nie można powiedzieć o Circus, typowo hair-metalowej „łupance” w stylu Motley Crue. Płytę Long Road kończy nagrana „na żywo”
kompozycja Undercarriage, bez
studyjnej obróbki brzmiąca jak demo pochodzące gdzieś z angielskich przedmieść,
po których za młodu wałęsali się tacy muzycy jak choćby Osbourne, Marsden, Way
i Quinn.
Album Long Way miał niezłe recenzje. Cóż z tego, skoro muzyka zarejestrowana na płycie w tamtejszym czasie
była stylistycznie spóźniona o mniej więcej dwie dekady. Co znamienne; krążek
został początkowo wydany wyłącznie w Japonii i w Europie, tak jakby wiara w
gusta Amerykanów od samego początku została przez wydawców poddana w
wątpliwość. A przecież to oni głównie jeżdżą drogami
przebiegającymi przez osiem stanów jako kierowcy american truck, słuchając
Kansas, Styx, Reo Speedwagon i 38 Special.
Quatermass
II, „Long Road”. RockHead Records, 1997
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz