Informacja o zakończeniu działalności zespołu The Mars Volta
sprawiła mi dużą przykrość, ponieważ była to jedna z nielicznych współcześnie
działających formacji wnosząca świeży powiew do dusznego hostelu, w którym od
dłuższego już czasu zamieszkiwał rock progresywny, zamknięty w ciasnym pokoju
pełnym kurzu i zagraconym podróbkami starych mebli oraz bibelotów wypożyczonych
z magazynów z tzw. „neoprogresją”. Dzisiaj już wiem, że Omar Rodriguez-Lopez oraz
Cedric Blixer-Zaval, którzy wynajmowali nowoczesny apartamentowiec,
potrzebowali kolejnej zmiany – prestiżowego lokum zlokalizowanego tym razem w budynku
drapacza chmur. Przeprowadzając się z sutereny (At the Drive-In) na artystowsko-designerskie
salony (The Mars Volta), a następnie na 148 piętro wieżowca (Antemasque), nowi
wizjonerzy progresywnego grania zaplanowali równocześnie kolejną stylistyczną
woltę, zmierzającą do całkowitej swobody artystycznej, nawet jeśli będzie ona
odtąd kojarzona z twórczością o wiele bardziej przystępną (nie mniej ambitną,
ale czy wciąż tak fascynującą?). Nowy projekt Antemasque, do którego muzycy
dokooptowali samego Fleę z Red Hot Chili Peppers oraz Davida Elitcha znanego z udziału w nagraniu płyty Octahedron, to w największym
możliwym skrócie bardziej piosenkowa wersja muzyki TMV.
O ile skład nieodżałowanej The Mars Volty liczył aż dziewięć
osób, na Antemasque został zredukowany do klasycznego rockowego kwartetu –
tylko gitara, bas, perkusja i wokal. I taką też muzykę ów skład obecnie
proponuje; na wskroś melodyjną porcję dynamicznego rocka opartą na prostym schemacie
zwrotka-refren. Niewiele w niej kompozycyjnych zawijasów, kiedyś wszechobecnych
na takich albumach jak Frances the
Mute, czy Noctourniquet. Na
szczęście to wciąż nie jest muzyka dla gówniarzy. Fani 30 Seconds to Mars,
niewiele na Antemasque dla siebie odnajdą.
Otwierający płytę, nerwowy 4AM
stanowi wyjątkowo dobrą wizytówkę całości: sekcja gra tu w punkowym stylu, a
Cedric skanduje wpadające w ucho refreny na tle pulsującej gitary. I Got No Remorse to już wyłącznie
surowizna. Powiedzmy, że estetycznie to taka Nirvana pozbawiona grunge’owego nalotu. Na Antemasque
Zavala posługuje się zupełnie innym głosem, rezygnując z eksponowania charakterystycznego
falsetu na rzecz rockowego, zaprawionego lekką chrypką wokalu (może własnie z
tego powodu Ride Like The Devil’s Son,
wyposażone w stadionowy refren, może niektórym kojarzyć się z Green Day?).
Rozpędzony In the Lurch
brzmi jak utwór TMV skomponowany pod kątem list przebojów (ze względu na swoją
nieoczywistą melodyjność, zająłby na nich miejsce dopiero w trzeciej
dziesiątce). 50,000 Kilowatts to
prawie pop rock (skoro wspomniany Green Day mógł okupować wszelkiego rodzaju
listy popularności, to samo może przecież spotkać i Antemasque). Momento Mori niczego
szczególnego nie wnosi do dotychczasowych rozpoznań związanych z płytą Antemasque, ale już takie Drown
All Your Witches może zaskoczyć nieco spokojniejszymi, lekko folkowymi
motywami, które spokojnie mogłyby znaleźć sobie miejsce na przykład na III Led Zeppelin. Z zastrzeżeniem, iż świetny, efekciarski refren przenosi nas zdecydowanie w XXI wiek. Co prawda,
nad mocno klimatycznym (zwłaszcza wokalnie) Providence duch Led Zeppelin nadal się unosi, lecz tym razem wywodzi się on z późniejszego okresu; powiedzmy, że z czasów Presence. Najlepszy refren na płycie Omar i Cedric ukryli w People Forget, ale po za nim nie ma w tym utworze nic z łatwej przebojowości. Wbrew
przeciwnie - to nerwowa ścieżka dźwiękowa naszych wściekłych czasów. Antemasque kończy piosenka Rome Armed to the Teeth, która
przypomina trochę The Clash, co uważam za o wiele lepszą muzyczną wróżbę na przyszłość
niż wcześniejsze porównania z Green Day. Ale czy warto było w jej imię
rozwiązywać TMV? Absolutnie, nie. Antemasque mógł stać się projektem
pobocznym, działającym obok tamtego intrygującego zespołu. Znam o wiele ciekawsze płyty nagrane w podobnym stylu (ognistym, punkowym rytmie, bezczelnie melodyjnym, acz
nie prostackim akompaniamencie z zadziornym, rockowym wokalem), których
wydanie było dla mnie mnie o wiele bardziej uzasadnione (dobry przykład –
Sparta Porcelain). Niemniej żadnej
tragedii z Antemasque nie ma (I hope that
nothing's going wrong – śpiewa w 4AM Cedric). Szkoda tylko, że
Rodriguez-Lopez wraz z Blixer-Zavalą uparli się, aby koniecznie zbudować ten projekt
na gruzach The Mars Volty.
Antemasque, „Antemasque”. Nadie, 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz