Bez nadmiernego ryzyka można z góry stwierdzić, iż świeża ryba lepiej
smakuje niż ta głęboko zamrożona, przygotowywana do konsumpcji w skwierczącym
oleju wielokrotnego użycia (to w języku angielskim „axiom”, czyli pewnik). I spokojnie
„smażyć się” dalej w tego rodzaju porównaniach, aż do absolutnego przekonania
wyłożonego jak na tacy (w dodatku w „euklidesowej panierce”), że oto The
Australian Pink Floyd mają w sobie tyle z ducha legendarnego protoplasty, co śmierć polnej myszy upolowanej przez kota z radosnych przygód Myszki Miki. Inaczej:
skoro Brave, jednej z najlepszych
płyt Marillionu z Hoghartem towarzyszył przed laty film w reżyserii Richarda
Stanleya, tym samym ktoś uparty (albo lepiej – konsekwentny) mógłby doszukiwać
się w tym fakcie dodatkowego symbolu: płycie Axiom zespołu Archive, jednego
z najdoskonalszych współczesnych kontynuatorów muzycznych dokonań takich
wykonawców jak m.in. Pink Floyd (z The
Wall Alana Parkera na koncie) również towarzyszy obraz filmowy wyreżyserowany przez
Jesusa Hernandeza.
Darius Keeler, założyciel Archive, już przy okazji swoich poprzednich
przygód z kinem („Michel Vaillant”, „Sęp”) deklarował, że grupa „od dawna
chciała połączyć muzykę z procesem tworzenia obrazu. Kiedy nasze nowe albumy
wchodziły na rynek, zawsze pojawiał się ktoś, kto uważał iż nasza muzyka brzmi
jak ścieżka dźwiękowa do filmu, który jeszcze nie powstał. W taki sposób
narodził się pomysł na ten niepowtarzalny projekt”. Tytuł filmu i płyty pochodzi od nazwy odludnej wyspy otoczonej
stromymi klifami. Na wspomnianym skrawku lądu znajduje się tajemnicze podziemne
miasto, które funkcjonuje zgodnie z biciem wielkiego dzwonu. Archive wraz
ze swoim nowym, dziewiątym albumem nie musi schodzić do podziemia, stanowiąc
podzwonne dla mocno nieautentycznej estetyki nawet najdoskonalszych tribute,
czy też cover bandów.
W największym możliwym uproszczeniu skierowanym
do niezorientowanych – muzyka z Axiom to „krzyżówka” Pink Floyd z
Massive Attack. Ale to i tak niczego nie wyjaśnia. Bo jak w paru prostych słowach
opisać piękno Distorted Angels, utworu pełnego goryczy, pasji i smutku,
niezwykle wzniośle zinterpretowanego wokalnie przez Pollarda Berriera? Jak już
wcześniej zaznaczyłem, w wątku fabularnym Axiom jest podziemnym miastem
stworzonym po wojennym kataklizmie w wielkiej dziurze odnalezionej na
zapomnianej, trudno dostępnej wysepce. Miasto chronić ma przed złem wielki
dzwon. Wszyscy żyją i postępują w rytm jego uderzeń. Temu powstałemu z
konieczności surowemu światu (o którego równowagę dba represyjny system
policyjny), gdzie nie ma miejsca na indywidualizm i nieposłuszeństwo, ambicje
oraz zaspokajanie własnych przyjemności (wszystko to znajduje się pod stałą
kontrolą), przeciwstawiają się buntownicy przybierający postać Zdeformowanych
Aniołów. Aniołowie czekają na swojego wybawcę, którym nie jest założyciel Axiom,
bezwzględny przywódca John Preacher, ale mitologiczny Czarny Ikar.
Podporządkowany fabule, w całości instrumentalny
utwór tytułowy rozpoczyna się biciem dzwonów (z Greenwich), przywodząc przy
okazji na myśl muzykę z The Division Bell wiadomego zespołu. Czyż bunt
Disorted Angels wobec zastanego, utopijnego porządku nie przypomina trochę niepogodzenia
wypływającego z kompozycji High Hopes (tam wynikającego raczej z faktu
nieuchronnego przemijania i rozczarowania niespełnieniem młodzieńczych marzeń)?
W Axiom już od pierwszych taktów ujawnia się charakterystyczny motyw
przewodni (całość trwa ponad 10 minut), na który składa się niezwykle nośna melodia
(niezmiernie trudno jest ją potem wyrzucić z pamięci). Początkowe „plamy” instrumentów
klawiszowych, sekwencja, która powróci w Axiom (Reprise) – nieco
przy tym przypominając pamiętne otwarcie Tubullar Bells Oldfielda – oraz
niknący dźwięk dzwonów, ostatecznie przekształcają się tutaj w mocno
zrytmizowane, syntezatorowe linie melodyczne. Baptism wyróżnia wokal Dave’a Pena, momentami
do złudzenia upodabniający się do charakterystycznej barwy głosu znanego
„supertrampa”, Rogera Hodgsona. Mocno zapętlone, perkusyjno-loopowe klimaty z Baptism, Archive wykorzystuje ponownie w kompozycji
Transmission Data Terminate ze
świetną partią wokalną Holly Martin. Ta muzyka, tzw. „mroczny czynnik” ma
wpisany w zapis nutowy. Od strony instrumentalnej Transmission Data
Terminate to wyrazisty bas, bębny i sporo elektroniki. Słychać wyraźnie, że filary personalne Archive – Griffiths
i Keeler – uważnie śledzą to, co dzieje się w muzyce wykonawców w rodzaju The Orb. The Noise Of Flames
Crashing niemal w całości
wypełnia cudowny głos Marii Quintile, zarejestrowany na krążku w trip-hopowej osnowie, którą
uzupełnia akustyczny, fortepianowy akompaniament. Niby nic wielkiego, tym bardziej, że to
zaledwie preludium do Shiver, utworu mocno zbliżonego do ostatnich dokonań Anathemy. Niemniej miło się tego słucha (Maria Q. popisuje się jeszcze
„madrygałową” wokalizą we wcześniej omówionym, najbardziej piosenkowym na płycie Shiver). Całość niespełna
czterdziesto-minutowego projektu (to w sumie jego jedyna wada) zamyka Axiom
(Reprise) – skrócony powrót „przez
wszystko” z ponownie wyeksponowanym melodycznym motywem przewodnim albumu.
Przeciętna płyta świetnego zespołu, czy może dobra płyta
zespołu wciąż niedocenianego, która jednak pozostawia pewien niedosyt? Raczej
to drugie. Co prawda, wszystko to już było (w fabule na przykład Brazil, czy Equilibrium), ja jednak zawsze wolałem Marillion z Hoghartem, stronę A Foxtrot Genesis, Yesów na Fragile, Dramie i 90125 niż na Tales From Topographic Oceans, Floydów
nie z The Final Cut, ale raczej z Wish You Were Here i Animals. Nowy album Archive te moje wybory wspaniale zdaje
się potwierdzać.
Archive, „Axiom”. Dangervisit Records, 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz