W kontekście niedawnego incydentu związanego z fizycznym
zaatakowaniem znanego dziennikarza komercyjnej stacji telewizyjnej przez
rzekomego przeciwnika politycznego (przez innych nazywanego po prostu
chuliganem) nasuwa się podstawowe pytanie: czy na festiwalu rockowym powinni
pojawiać się reprezentanci określonych poglądów politycznych? Przecież rock to
muzyka z gruntu antysystemowa, zbuntowana i barbarzyńska, to głos
nieograniczonej wolności, która nie może być definiowana przez taką lub inną
opcję polityczną. To, co robią niektórzy muzycy w naszym kraju opowiadając się
za określonymi partiami politycznymi przeciwko innym, jest nie tylko zdradą
niezależności ale też zrzeczeniem się swoistej funkcji kontrolnej nad
demokracją i pełnieniem demokratycznej władzy. To po skrajnie upolitycznionych
dziennikarzach pełniących rolę politycznych marchandów, kolejna grupa społeczna, której elity coraz bardziej przypominają
bezrefleksyjnych konformistów. Oczywiście, także i pamiętne festiwale w
Jarocinie, w pewnym okresie z gruntu antykonformistyczne i subkulturowe, również do
pewnego stopnia znajdowały się pod kontrolą oficjalnego obiegu – ich
organizatorami była Telewizja Polska, współorganizatorem Studio 2 – a one same
znajdowały się pod czujną opieką Służby Bezpieczeństwa, co zaowocowało tym, że
w roku 1983 w trakcie III Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie, teksty
wszystkich występujących w jego trakcie zespołów po raz pierwszy trafiły do
cenzury. Z tego, co się orientuję, dziś wszystkie duże festiwale organizowane
są pod egidą rozmaitych koncernów, ale też ich prezesi lub wyznaczeni przez
nich przedstawiciele nie żądają przecież tekstów do cenzurowania. Niemniej, to tylko
mniejsze zło: muzyka rockowa pod korporacyjnymi skrzydłami zamiast w służbie
polityki. W rzeczy samej nie pamiętam, aby kiedykolwiek na wspomnianym przeze
mnie jarocińskim festiwalu pojawiali się na głównej scenie przedstawiciele KC
PZPR lub którejś z jej przybudówek. Tymczasem od pewnego czasu na Przystanku
Woodstock występują osoby związane z szeroko rozumianym mainstreamem –
politycznym, światopoglądowym oraz gospodarczym; w Kostrzynie nad Odrą
pojawiali się politycy, publicyści, artyści i literaci reprezentujący
liberalno-lewicową stronę dyskursu w Polsce. Pomijam już, że rock w swojej
podstawowej definicji powinien być położony z daleka od wszelkiego
establishmentu, co jak uczy nas życie nie jest do końca możliwe do spełnienia,
niemniej powinien przynajmniej do pewnego stopnia trwać na pozycjach
niezależnych wobec aktualnie rządzących, albowiem zawsze bliżej mu było do
postaw anarchizujących i poglądów mieszczących się w obszarze kontestującej
opozycji. Tym samym Przystanek Woodstock wpisuje się w określoną opcję
polityczną, której medialne elity prezentują młodym ludziom na umowach
śmieciowych lub na bezrobociu poglądy o tym, że Polska to kraj mlekiem i miodem
płynący. Ponadto kwestie kierowane do obecnych na festiwalu wciąż starają się
umocnić obecny stan zapaści w imię zachowania status quo grupy uprzywilejowanych.
Najgorsze jest to, że tego rodzaju retoryka w dużym stopniu dociera do ludzi
dotąd nieuformowanych, niejako podatnych na indoktrynację – przyjmują ją jako
własną lub pozycjonują niby oczywistą alternatywę dla innego głosu, tym razem
rozbrzmiewającego ze strony prawicowej, która również posiada miejsca i
instrumenty służące propagowaniu swoich idei. Aż strach pomyśleć, dokąd
doszliby ci, którym udałoby się wymazać ze zbiorowej pamięci Jarocin oraz przekonać
naród za pomocą festiwali w Kołobrzegu i Zielonej Górze, że taka właśnie jest
lukrowana rzeczywistość – co stałoby się gdyby George W. Bush przekonał
większość amerykańskich muzyków rockowych, że jego polityka zagraniczna jest
jak najbardziej słuszna? Podobno w USA, najgorszymi korporacyjnymi rekinami i
zarazem pracodawcami są dawni uczestnicy pierwszego festiwalu w Woodstock,
niegdysiejsi przedstawiciele kontrkulturowej rewolucji, którzy uwierzyli,
że nie warto się buntować, myśleć samodzielnie próbując przy tym zachować
przynajmniej nikłą część własnych ideałów. To prawda, że całą resztę wykończyły
używki i Państwo, które przeważnie bywa mocniejsze niż ci, którzy próbują je
zmienić bądź zreorganizować, dlatego pozostali aby przetrwać idealnie wtopili
się w tak kontestowany przez nich w przeszłości system klasowy. Ciekawe, co na
powyższe dictum odpowiedzieliby muzycy zespołów, przed którymi lub obok których
na scenie występowali politycy, populiści i medialni celebryci? Że polityka ich
nie obchodzi, że brzydzą się zasadami panującymi w mainstreamie? Wolałbym, żeby
z ich strony padała wyłącznie zachęta do generowania samodzielnych poglądów,
których model nie powstaje przy pomocy zawodowych pijarowców lub specjalistów
od kampanii wyborczych. Chciałbym, żeby powrócili do tego, w czym bywają
najlepsi – do śpiewania o tym, co najważniejsze – o trudnej prawdzie. Wówczas
nie będzie dochodziło do takich wynaturzeń, w których jedyny jej opis oparty o
zasadę wyłączności, będzie pochodził ze złotoustych ust różnego asortymentu systemowych
beneficjentów lub aktualnych pretendentów do przejęcia władzy, a dla muzyki
rockowej, która od zawsze kojarzy się z pokojowym nastawieniem do świata, odgłos
wymierzonego policzka stanie się ostatecznym podzwonnym.
Piotrze, trza spojrzeć na rzeczywistość: rock jako język buntu i jako interesująca propozycja artystyczna się skończył, przynajmniej w kształcie, do jakiego przywykliśmy. Rockmeni już nie będą sumieniem ludzkości, takie życie, no.
OdpowiedzUsuńJanusz, to prawda. Nie chce mi się dalej tego rozwijać. Moje uczucia w tej sprawie zobrazuję jednak cytatem, który pochodzi z rozmowy telefonicznej Jana Himilsbacha z matką Zdzisława Maklakiewicza w kilka dni po śmierci tego ostatniego. Himilsbach (po kilku głębszych): Jest Zdzisiek? Matka Maklakiewicza: Panie Janku, przecież Pan wie, że Zdzisiek nie żyje. Himilsbach: No wiem, ale jakoś kurwa, nie mogę w to uwierzyć! No więc mam to samo: wiem, ale jakoś kurwa, nie mogę w to uwierzyć!
UsuńPiotrze, mnie też jest smutno, a jak słyszę, co się dzieje z Woodstockiem, to smutno mi podwójnie, wstydziłbym się chodzić w koszulkach z Woodstocków, gdyby nie to, że są na nich dosyć dobrze widoczne daty. Wszystko to wywoływać winno żal, ale myślę o ważnych słowach mojej znajomej :,,żal to dupy darmo dać'' i stwierdzam, że się żyje dalej, bo jest tyle dobrej muzyki bez gitary elektrycznej na świecie, że idzie żyć aż do śmierci, mając czego słuchać.
Usuńbunt nigdy nie służył jakiejś wyższej idei, bunt jest środkiem do tego, żeby buntujący zrobił sobie lepiej niż ma, zwykle kosztem tych, którzy obecnie mają lepiej. potem inni buntują się przeciwko niemu. ideały są tylko po to, żeby inni ten bunt poparli.
OdpowiedzUsuńwiem, że to drastyczna interpretacja, ale zobacz - wszystko co piszesz zgadza się z tym.
nie jestem pewien, czy rock coś "powinien". jeśli damy grajkom to, czego chcą buntując się - ale zanim się zbuntują - to etap buntu jest pomijany, grają za to, czego chcą od początku - pieniądze, sława, wpływy. jeśli im tego nie dać od razu - buntują się :) a potem osiągają i mają. tyle.
dobrze, jeśli od czasu do czasu zostaje z tego dobra muzyka. niczego więcej chyba nie można oczekiwać.
Niestety, ten orwellowski folwark zwierzęcy wpisany jest w „gen ludzki” od dawien dawna. Myślę jednak, że warto czasem mieć złudzenia, że istnieją rzeczy warte idealizowania. A już na pewno nie można zgadzać się, żeby polityka i propaganda zawłaszczały dla swoich merkantylnych potrzeb także i sztukę.
Usuńwarto, warto. chociaż realizm jest straszny wy tym przypadku.
UsuńS.