Trzy koncerty wpisujące się w „Rok
Tuwimowski” będą okazją na przypomnienie twórczości poety związanego także i z
moim rodzinnym miastem (więcej – skan informacji opublikowanej w „Tomaszowskim
Informatorze Tygodniowym” Nr 35 [1206] z 30.08.2013 r.).
Julian Tuwim od najmłodszych lat
ukochał własne „małe ojczyzny”, zmitologizowaną już w dojrzałej twórczości szczęśliwą
krainę młodzieńczej arkadii, którą była Łódź i niedalekie okolice Tomaszowa Mazowieckiego,
z najważniejszym punktem na wrażliwej mapie pamięci – Inowłodzem. W twórczości
Tuwima powidoki zapamiętanych pejzaży inowłodzkich zapełniały treścią znakomite
wiersze i poematy. Atmosfera wakacyjnej swobody pośród niezwykle urokliwej i do
dnia dzisiejszego w znacznym stopniu dziewiczej Doliny Pilicy wyzwalały w poecie nastrój,
którego już nigdy potem nie potrafił odnaleźć. W tych poszukiwaniach mieści się także
obraz Tomaszowa Mazowieckiego, któremu poeta poświęcił jeden ze swoich
najsłynniejszych wierszy „Przy okrągłym stole”. W jednym z brulionów, w których
Tuwim zapisywał swoje utwory, datowanym na rok 1911 można odnaleźć sporo
wierszy, których adresatką jest tajemnicza osoba o inicjałach H.K. To Halina
Kon, córka adwokata Maurycego Kona z Tomaszowa Mazowieckiego, pierwsza
platoniczna miłość poety. W niespełna rok później Julian Tuwim zakochał się w
Stefanii, kolejnej Tomaszowiance, tym razem była to już miłość na całe życie. Co
charakterystyczne, pod wierszem zatytułowanym „Prośba”, wydrukowanym w „Kurierze
Warszawskim” z 1913 r., nie widniało nazwisko Tuwima, lecz kolejny tajemniczy kryptonim
– St. M., a więc inicjały Stefanii Marchew, późniejszej żony poety. W roku
1919, po ślubie ze Stefanią, młodzi małżonkowie przenieśli się z Łodzi do
Warszawy.
W tym samym roku 1913 podczas
letniego pobytu w Inowłodzu, Julianowi Tuwimowi udało się poznać osobiście
literackiego mistrza i ukochanego poetę, Leopolda Staffa, do którego niejednokrotnie „pielgrzymował”. Te poetyckie podróże, tak później
wspominał: „Macierzysta stacja kolejowa
Inowłodza-Tomaszów Mazowiecki, w samej rzeczy była tylko stosunkowo niedaleko
od macierzystej stacji Rudy Malenieckiej – Końskich. Dzisiaj samochodem i po
dobrej szosie trwałaby ta podróż niespełna godzinę. Ówczesny pątnik z wierszami
pod pachą wędrował całą dobę, bo najpierw trzeba było z Inowłodz do Tomaszowa
roztrzęsioną bryką Berka, z Tomaszowa do Końskich samowarkowym szlepcugiem z
przesiadką. W Końskich przyszło nam nocować, a nazajutrz innym Berkiem wlec się
do Staffowego Tuskulum”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz