Ta
płyta pojawiła się w samym środku lata, a powinna ukazać się jesienią. I póki
co prasa muzyczna niespecjalnie jej wydaniem się przejęła jakby w myśl zasady,
że nikt o zdrowych zmysłach w samym epicentrum wysokich temperatur i letniej
kanikuły nie myśli o jesiennej melancholii. Niemniej album „Wisdom of Crowds”
to bardzo dobra płyta dla myślących inaczej, którzy już z początkiem czerwca
marzą o listopadowych przymrozkach. Lecz przede wszystkim to także
niezwykle udany efekt współpracy Bruce’a Soorda, wokalisty, gitarzysty i
kompozytora brytyjskiej grupy The Pineapple Thief z Jonasem Renkse, liderem
szwedzkiej Katatonii. Jakość w tym przypadku gwarantują już same nazwiska (na
okładce płyty można także odnaleźć informację, że palce w jej nagraniu maczał jeszcze
niejaki Steve Kitch obsługujący syntezatory i zajmujący się ich
programowaniem), które są kojarzone z artystyczny wkładem adekwatnym do
klasy macierzystych grup z jakich się wywodzą, z których pierwsza to lśniąca
wyjątkowym blaskiem młoda gwiazda progresywnego rocka, stylistycznie plasująca
się gdzieś pomiędzy Porcupine Tree a Anathemą, zaś druga to grupa twórczo
eksperymentująca na niwie progresywnego metalu wzorem genialnego Opeth.
Odnoszę
jednak wrażenie, że na „Wisdom of Crowds” muzyka autorstwa Soorda sprokurowana
została myślą o wokalu Jonasa Renkse, który jest chłodny i zdystansowany jak
wiecznie neutralna Szwecja. Ponieważ często słucham kapel pochodzących ze
Skandynawii, dawno już polubiłem tego rodzaju muzyczny krajobraz, który
pochodzi właśnie z tych rejonów geograficznych. Z tego też powodu dałbym
się żywcem pokroić za kapele w rodzaju Siena Root, Graveyeard i Anekdoten.
Choćby za ich niezwykłą muzyczną aurę, na którą składa się smutek, nostalgia i
ten nieuchwytny czynnik, umownie przeze mnie nazywany „sztokholmskim”, za
którym stoi niepokojąca świadomość, że w łonach niemal idealnych z
socjologicznego punktu widzenia społeczeństw, mogli rozwinąć się przyszli
zabójcy Olofa Palme i terrorysta Anders Brevik. Czynnik słyszalny w muzyce
Skandynawów, przynajmniej ja go słyszę, tak jakby za lukrowaną i
wyidealizowaną powłoką powszechnego dobrobytu, kotłowały się tajemnicze siły
rodem z nordyckiej mitologii, których upust można wykorzystać twórczo nagrywając
tak kongenialne płyty jak „Hisingen Blues”, „Heritage” i „Vemod”, albo
przynajmniej mógłby on posłużyć do stworzenia postaci żądnego krwi
mordercy-psychopaty z niezwykle dziś popularnych kryminałów w rodzaju dzieł
Larssona, Mankella czy Fossum.
Na
szczęście duet Soord/Renkse poszedł w ślady innej pary - Steven Wilson/Mikael
Akerfeldt, czyli Storm Corrosion, wypuszczając w świat bynajmniej nie maile z
groźbami terrorystycznych ataków, ale materiał nieco inny niż dotychczasowe
wydawnictwa zespołów macierzystych. „Wisdom of Crowds” to muzyka w pewien
sposób niepodległa wobec zespołowych upodobań obu artystów, jak również to nowa
jakość w ich świetlanej karierze. A, że ta jest niedostatecznie dostrzegana
przez tzw. mainstream? No cóż, na mocy obowiązujących w nim praw światową
gwiazdą muzyki jest Lady Gaga a nie King Crimson, zaś jego celebryci nie
rekrutują się spośród laureatów Hanzeatyckiej Nagrody Goethego. I to jest w
porządku, kiedy media są po prostu odzwierciedleniem pragnień i zainteresowań
większości ziemskiej populacji, stwarzając tym samym odpowiednią niszę, w
której mogą powstawać dzieła głębsze i artystycznie o wszechświat bardziej
udane, aniżeli usilnie promowany chłam, dla którego idealnym targetem jest tłum
nie posiadający żadnych właściwości, oprócz tych wyodrębnionych wieki temu
przez Gustave’a Le Bona.
Tymczasem
na „Wisdom of Crowds” klimat zbudowany przy pomocy akustycznych, syntetycznych
i elektronicznych zapętleń, tworzy idealny podkład nie tylko dla depresyjnego
a zarazem melancholijnego wokalu jakim dysponuje Renkse, ale i dla
wokalnych harmonii za pomocą których wokalista buduje strukturę określonych
kompozycji (robi tak na przykład w utworze tytułowym). O ile chwilami nad płytą
unosi się mocno wyczuwalny duch Porcupine Tree (ewidentny w otwierającym ją „Pleasure”),
efekt finalny brzmi jeszcze inaczej. W „Radio Star” najbliżej mu chyba
do estetyki Depeche Mode obowiązującej w tym zespole w ciągu ostatniej dekady.
Nie jest to jednak prosta i natrętna „zżynka” z Wielkiego Muzycznego Brata, a
umiejętne żonglowanie brzmieniami zaczerpniętymi z elektronicznego popu,
trip-hopu, industrialu, ambientu i postrocka. We „Frozen North” grupa zbliża się klimatem do Anathemy doposażonej w gęsty, gitarowy podkład w refrenie i
elektroniczno-akustyczne flopy. Lecz filozofia grania jest tu niemal taka sama.
W „The Light” Jonas Renkse wokalnie brzmi jak kuzyn Raya Wilsona, sprawnie
wtapiając się w ambientowo-tripowe tło. Charakterystyczny gitarowy zgiełk można
także usłyszeć w „Stacked Naked”, który urzeka swoim wyjątkowo skocznym,
niemal radosnym rytmem i zapamiętywaną niemal od razu melodią. Z kolei w
utworze „The Center of Gravity” dominuje mroczny i gęsty, wręcz ponury
klimat, ale czy posługując się tu analogią zupełnie nie na miejscu (jak już
pisałem, Soord/Renkse nie są kopistami) Depeche Mode to dzisiaj zespół grający
przebojowy pop? „Pretend” kojarzy mi się nieco z dokonaniami
niemieckiego RWPL, ale to różnice stanowią o tym, że wszelkie porównywania
tracą w tym przypadku na wadze i znaczeniu. „Flows Through You” znów
przez moment pachnie lekko „depeszami”, ale jest to zapach przyjemny, nie
skojarzony z tandetną podróbką markowych perfum. Raczej z miłym transem z jakże
pięknie prezentującym się, niemal artrockowym przełamaniem w końcówce!
Czarująca,
melodyjna muzyka, która wymaga odrobiny spokoju i skupienia. Wielowymiarowa,
momentami energetyczna, brzmiąca niekiedy znajomo, ale jednak na wskroś
indywidualnie. Do słuchania w chłodnym cieniu, a najlepiej w ciemności.
Optymalnie ze słuchawkami na uszach na skandynawskich fiordach.
Bruce Soord with Jonas Renkse, „Wisdom of Crowds”.
Kscope 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz