Tuż przed moim wspólnym z Michałem Murowanieckim
spotkaniem autorskim w Łodzi, zapraszam do lektury naszej rozmowy z Maciejem
Robertem, która ukazała się na portalu Kalejdoskop Kulturalny Reymont. Link.
„Owoce noża” z „Demoludów”
20 czerwca o
godzinie 19.00 w łódzkim Domu Literatury odbędzie się spotkanie z Piotrem
Gajdą i Michałem Murowanieckim połączone z promocją ich najnowszych
książek poetyckich - "Demoludy" i "Owoce noża".
Przedstawiamy rozmowę z obydwoma autorami.
Łączy was
wiele – obaj debiutowaliście w 2008 roku, obaj jesteście związani z łódzkim
środowiskiem literackim, obaj jesteście członkami redakcji „Arterii”, obaj opublikowaliście
niedawno swoją trzecią książkę poetycką, obaj wydajecie tomiki z dwuletnią
regularnością (Piotrek trochę się przy nowej książce spóźnił, ale zrzućmy to na
karb długiego cyklu wydawniczego). Panowie, co was zatem – poetycko, rzecz
jasna – różni?
PIOTR GAJDA: Począwszy od doświadczenia
pokoleniowego, środowiskowego i życiowego – niemal wszystko. Powiem więcej –
gdyby powyższe kwestie nie były w stanie poróżnić nas w sposób zasadniczy,
uprawialibyśmy poetyckie placebo, w którym nie ma nic z indywidualnego
przeżycia, istnieje natomiast spora skłonność do kopiowania, powielania obcych
doświadczeń. Obaj opowiadalibyśmy wtedy podobną historię przy pomocy
lustrzanych dykcji. I tak, co jest przecież oczywiste, łączy nas
wystarczająco wiele, choćby język, którym od urodzenia władamy. Dlatego
odpowiadając na to pytanie, wolałbym skupić się raczej na różnicach, a te w
czasie nawet tylko pobieżnej lektury naszych wierszy widoczne są od razu.
Szukanie podobieństw pozostawmy autorom, którzy posiadając warsztatową
sprawności starają się zszywać własne tomy jak patchwork, czerpiąc przy tym
obficie z obcych „materiałów”. Zawsze kiedy czytam tak właśnie „zrobione”
książki, ogarnia mnie lekturowe zniechęcenie, bo gdybym zerwał z nich okładki i
zszył je ze sobą u introligatora, to pomijając format, gramaturę papieru i
rozmiar czcionki, wszystkie wiersze stałyby się nagle nie do odróżnienia,
ponieważ za ich dykcję w pierwszym rzędzie odpowiedzialny był
poeta-protoplasta, a na ich tło złożyły się rozmazane twarze i głosy pozbawione
indywidualnego wykroju, a tym samym tworzące jedną materię.
MICHAŁ
MUROWANIECKI: Gdyby
chcieć mnożyć podobieństwa, znalazłyby się jeszcze inne. Na przykład ostatnio
jest mi bliżej do mollowej nuty Piotrka, w której on sam, jako twórca, czuje
się jak ryba w (mulistej) wodzie. Kiedyś nawet go za to ganiłem. Aczkolwiek mam
wrażenie, że Piotrek w swojej najnowszej książce zaczął obracać się na wyższych
rejestrach, gdy tymczasem ja – że tak się wyrażę – stanąłem na ruchomych
piaskach. Myślę, że doświadczenie i sposób widzenia świata to główne rzeczy,
które nas od siebie odróżniają.
„Demoludy” i „Owoce noża” – wasze nowe
książki noszą wieloznaczne, intrygujące, zachęcające do snucia różnych
interpretacji tytuły. Jak wy sami je czytacie?
PG: Jako wieloznaczne, intrygujące,
zachęcające do snucia różnych interpretacji (he, he). Pozwolisz, że
niniejszej wypowiedzi, od teraz już nieżartobliwej, potowarzyszą już tylko
wysokie rejestry… Otóż wyobraź sobie, że odbieram ją jako własną wypowiedź,
która z niezależnych ode mnie względów jest nie do końca słyszalna, lecz w
sumie stanowi wyraźny ton pewnej prawdy pokoleniowej roczników z lat
sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Wydaje mi się, że udało mi się napisać i
umieścić w „Demoludach” sporo wierszy, które definiują obraz dzisiejszych
czasów, przefiltrowany przez współczesną kondycję pokolenia 40+. Pokolenia,
które zostało wychowane na nośnym przed laty haśle, iż „nie ma wolności bez…”,
a potem niemal od razu skazane przez starych i nowych beneficjentów mitu
założycielskiego z roku 1989, na okowy okrutnego systemu, nie mającego nic
wspólnego nie tylko z wolnością i sprawiedliwością społeczną, ale także z
niemal wszystkimi sierpniowymi postulatami stojącymi u podstawy wspomnianej
przeze mnie mitologii. Ale to nie są wiersze wyłącznie dla czterdziestolatków,
choćby dlatego, że o tym, czy mamy dzisiaj prawdziwą swobodę życiową czy też
nie, nie powinny decydować zadowolone z siebie elity, a olbrzymie rzesze
wykluczonych poza społeczny margines obywateli tego kraju. To prawda, że nie ma
wolności bez solidarności, zwłaszcza tej pisanej małą literą, gdyż nie mam tu
na myśli wyświechtanych dziś bon motów, ale pracę u absolutnych podstaw, a więc
budowanie dobrobytu dostępnego dla wszystkich podług ich zdolności,
umiejętności, wiedzy i równych transparentnych szans. Jeśli tego wkrótce nie
pojmiemy, skażemy się na ponurą egzystencję w demo-ludach, i o tym m.in.
traktują moje nowe wiersze. Jak pewnie zauważyłeś, nie konstruuję za ich pomocą
dekoracyjnej dramaturgii opartej, dajmy na to, na śrucie, drucie i na złamanym
paznokciu, ale też nie nawołuję do rzucania butelkami z benzyną w policyjny
kordon. Ich ostateczna konkluzja jest o wiele bardziej złożona, metaforyczna i
gorzka. W najkrótszym możliwym skrócie stanowi ją pytanie: jak to możliwe, że
skoro Duch wreszcie stąpił i odnowił oblicze tej Ziemi, obmył ją łzami
straconego pokolenia?
MM: „Owoce noża” to dla mnie to, co
zostaje po operacji wykonanej przy użyciu ostrego narzędzia. Nóż służy do
krojenia, wykrawania, obierania, także ranienia. Tekst tytułowy, umieszczony
pod koniec tomu, uwypukla jeszcze jedno znaczenie, które książce przyświeca,
ale nie będę psuł niespodzianki. Co ciekawe, to pierwszy raz, gdy tytuł tomu
miałem gotowy niemal od samego początku. Wcześniej jego dobór był kwestią
pozostawioną na sam koniec pracy, taką kosmetyczną „kropką nad i”. Tym razem
myśl przewodnią miałem od razu, przez co książka, w moim mniemaniu, trzyma się
ram, które jej narzuciłem.
Debiutowaliście książkowo w 2008 roku. A więc mamy
mały jubileusz waszego pięciolecia poetyckiego. Jak z dzisiejszej perspektywy
podsumowalibyście swoją obecność na tzw. rynku literackim?
PG: Cóż, jako poetycki prowincjusz, nie
mam właściwej perspektywy, żeby pokusić się o pozycjonowanie samego siebie.
Moje książki nigdy nie były omawiane w programach literackich nadawanych w TVP
Kultura, mojej twórczości nie analizowano w dodatkach literackich
opiniotwórczych pism, żadna z moich książek nie została nominowana do ważnej
nagrody poetyckiej, a ja sam nie byłem zapraszany do wzięcia udziału, w którymś
z tych bardziej medialnych festiwali. Nie traktuj tej części mojej wypowiedzi
jak katalogu żalów, czy też niespełnionych nadziei. Pragnę tylko powiedzieć, że
moim zdaniem sprawność poetycka rozpatrywana w kontekście aktualnej pozycji
twórcy, ma coraz mniejsze znaczenie. O tym, czy dana książka będzie miała
recenzje, decydują przede wszystkim rozmaite konstelacje
towarzysko-środowiskowe, o tym, czy otrzyma nominację do nagrody, decyduje
zaledwie kilka najważniejszych osób wywodzących się z konkretnych środowisk.
Napisać niezłą książkę to wciąż o wiele za mało, żeby przeistoczyć się z formy
„poetyckiego planktonu” (tu jako przykład pozycjonującego określenia używanego
przez Jacka Dehnela) w organizm bardziej złożony, w poetycką płotkę. Trzeba
jeszcze posiadać wyraźny środowiskowy rodowód, pewien rodzaj namaszczenia,
które nie pozwala na jej zaginięcie w stercie tomików napływających codziennie
do rozmaitych redakcji i kapituł. Krytycy literaccy to ogromnie zajęci ludzie,
którzy, aby móc się utrzymywać z literatury, piastują wiele rozmaitych funkcji,
stąd, żeby dało się je wszystkie ze sobą pogodzić, ograniczający terytorium
krytycznej recepcji do zapoznanych i uznanych nazwisk, zwłaszcza tych, za
którymi stoi już pewna medialność generowana przez silny wpływ środowiskowy.
Pozostali pretendenci, szeroko porozrzucani po polskiej prowincji i nie
związani z jakimś silnym centrum, muszą ciężko pracować, robić swoje i
nieustannie obcować z myślą, że uprawianie poezji pod kątem przyszłych nagród i
medialnych apanaży mija się z celem oraz rodzi wyłącznie niezdrową frustrację.
Osobiście, nie czuję się sfrustrowany. Dwie moje poprzednie książki miały dobre
recenzje, obecną wydałem w bardzo dobrym i rozwojowym wydawnictwie, rozmaite
pisma w znakomitej większości przyjmują moje wiersze do publikacji. Odpowiedź
na pytanie, czy dla poety zamieszkałego w Tomaszowie Mazowieckim, miejscu
oddalonym od Łodzi o 50 km, od Warszawy o ponad 100, od Krakowa i Katowic o
200, a od Wrocławia i Sopotu o kilometrów jeszcze więcej to jest mało czy dużo,
pozostawiam innym, chętnym do uprawiania tego rodzaju analiz.
MM: Niewiele się w moim życiu, pod
kątem poetyckim, zmieniło. Na pewno zrozumiałem, że z pisania ciężko wyżyć, a
bez pisania czegoś w tym życiu brak. Moja obecność na rynku zawsze była
znikoma; czasem znajomy wspomniał, jak to słyszał w radiu, że gdzieś tam coś
tam będę czytał. Odechciało mi się jeździć na literackie festiwale i
rozstrzygnięcia konkursów, bo z perspektywy czasu i doświadczenia widzę, że nie
wnoszą za wiele do mojego życia. Każdy tego typu wieczór wygląda podobnie. Tak
naprawdę wszystko to, co najpiękniejsze w moim „poetyckim życiu”, wydarzyło się
jeszcze przed książkowym debiutem, a więc w roku 2007 i na początku 2008.
Poznałem ciekawych ludzi z podobną pasją, w podobnym momencie tzw. literackiej
kariery. Zwiedziłem Polskę, odbierając pierwsze nagrody w konkursach. Potem
wszystko powoli traciło swój czar. Zostały
książki.
Wydaliście właśnie swoje trzecie książki. Gdyby do
poezji dało się zastosować rockowe miary, można by powiedzieć, że jeżeli debiut
musi olśniewać, a drugi album ma potwierdzać klasę, to o trzecim mówi się, że
jest najważniejszą próbą, momentem, w którym trzeba zdecydować się, czy autora
stać na coś nowego, zaskakującego, odkrywczego, czy tylko zostanie odcinaczem
kuponów. Czy postrzegacie swoje nowe książki jako tytuły, które prowadzą was w
nowym kierunku?
PG: O ile w „Hostelu”, a zwłaszcza w
„Zwłoce”, chciałbym poprawić, albo w ogóle wyrzucić pewną ilość wierszy, to w
„Demoludach” takich tekstów na chwilę obecną widzę jeden, góra dwa. Jak mawiał
Pablo Picasso – stary obraz można poprawić tylko w jeden sposób: malując nowy –
tak i ja spróbowałem tym razem zawrzeć trochę inną jakość w tych samych ramach.
A ponieważ, ani w życiu, ani w twórczości, nie potrafię niczego kalkulować, nie
umiem też określić kierunku w jakim będę w przyszłości podążał, dlatego
prawdopodobnie znów zaprowadzi mnie on do ściany (he, he).
MM: Zgadzam się z tą rockową miarą –
trzecia książka to był dla mnie moment największej próby. Osobiście cieszę się,
że mój najnowszy tomik jest taki, jaki jest, bo pomógł mi odnaleźć kierunek, w
którym czuję się najpewniej. Nie wiem, czy jestem w stanie zmienić bieg
literatury, ale wiem, że „próbę trzeciej książki” przeszedłem w taki sposób, w
jaki bym chciał.
A może jesteście na tyle wierni wypracowanej przez
siebie poetyce, że nie chcecie zaskakiwać fanów eksperymentami i po prostu
dalej robicie uczciwie swoje?
PG: Słuchaj, jako poeta debiutujący w
wieku czterdziestu dwóch lat, czuję się zwolniony z nacisku obowiązujących mód
i dykcji. To po pierwsze. Po drugie, już samo tak późne debiutowanie to z
jednej strony ogromne zaufanie ze strony wydawcy, który ten debiut wydał. To
również sam w sobie pewnego rodzaju eksperyment – wydać tomik gościa u progu
kryzysu wieku średniego w dobie politycznej poprawności, której podstawowym
filarem jest kult młodości. Nawet szeptem nie wymawiam, jaki noszę rozmiar
spodni, zatem jak wiesz, na hipstera nie wyglądam. Na szczęście jak dotąd nie
zdążyłem wyłysieć, włosy wciąż mi się kręcą, ale dredów nie nosiłem nigdy –
żaden więc ze mnie anarchista. W telewizji, w kolorowej gazecie mnie nie
pokażą, nie zapytają mnie o zdanie. I dobrze. Jedyny kanał, za pomocą którego
mogę wyartykułować mój „ustateczniony” bunt, który tak ładnie nazwał Stanisław
Grochowiak, tworzą wiersze. I to na nich zasadniczo się skupiam.
MM: Robić uczciwie swoje – to według
mnie przyzwoity cel. Nie znalazłem w sobie dotąd pierwiastka eksperymentatora,
stąd nie czułbym się uczciwie w roli awangardzisty.
Wspomnieliśmy o pewnej regularności, z jaką wydajecie
kolejne książki. Co dwa lata. To dość krótka przerwa między jedną książką a
drugą. Łatwo wam się pisze? Nie miewacie okresów przestoju, zwątpień?
PG: Zwątpienie jest zasadniczą
kategorią mojego życia. Wszak to z niedostatku, z poczucia braku rodzi się
najczystsza poezja. Gdybym nie wątpił w sens własnego istnienia, we własne wybory,
byłbym poetą? Być może. Tworzyłbym liryczne wydmuszki i wklejał je na portale,
oczekując pochwał. Poezja stałaby się wtedy dla mnie sposobem na nawożenie
własnego ego, gdy tymczasem to jest stan świadomości, albo inaczej – to stan
permanentnej czujności wobec złożoności świata.
MM: Szczerze mówiąc, pisze się coraz
ciężej. Od października nie napisałem nic, co z czystym sumieniem puściłbym do
druku. Zawsze miałem tak, że potrafiłem dwa-trzy miesiące nie napisać nic, ale
potem pisałem trzy wiersze w tydzień. Teraz ten przestój jest o wiele dłuższy i
rzeczywiście przychodzą chwile zwątpienia. Wiem, że one miną. Bardziej
martwiłbym się, gdyby pociąg do literatury w ogóle nie przyjeżdżał na stację. W
tym momencie czuję, że wyczerpały mi się tematy i doświadczenia, mimo to jestem
świadom, że życie ciągle zaskakuje. A pisać o tym samym w ten sam sposób?... Po
co? Jak mówiłem wcześniej, eksperymentatorem nie jestem, ale powtarzać się też
nie lubię.
Mówiliśmy o lokalnym środowisku – Michał jeden z
wierszy z nowego tomu zatytułował „Łódzkie Mocne”, co można czytać na kilka
sposobów. Przeczytajmy go literacko – czym tak naprawdę łódzkie jest mocne w
poezji (jeśli jest)?
PG: Nigdy nie pragnąłem używać
przymiotnika „łódzki” jako trampoliny. Łódź od 2007 roku kojarzy mi się z
konkretnymi poetami, których traktuję jako swoich przyjaciół napiętnowanych
podobną jak i ja wrażliwością, zaś nigdy jako osobników „alfa” lub „beta”,
mających bezpośredni wpływ na mnie, lub na to, co piszę. Co jednocześnie nie
przeszkadza mi artykułować poglądu, że mając naprawdę dobrych poetów, niezły
festiwal literacki oraz wyróżniający się kwartalnik, Łódź nadal jest niewydolna
marketingowo, jeśli chodzi o promowanie własnego środowiska poetyckiego. A to,
jak wspominałem wcześniej, jest absolutną podstawą, żeby myśleć o
szerszym i pogłębionym ogólnopolskim odbiorze poetów z tego miasta.
MM: Trzeba sobie zadać chyba pytanie –
czy Łódź chce być postrzegana jako „mocne” środowisko na mapie? Ja tego
nie wiem. Wszyscy razem zaczynaliśmy, wszyscy mieliśmy energię potrzebną do
rozruchu, dlatego też krytyce łatwiej było przypiąć łatkę, która – bądźmy
szczerzy – nie wyszła nam wówczas na złe. Był czas, że prościej było zacząć
jako środowisko. Tak naprawdę różnimy się od siebie, mamy różne cele i
priorytety. Może i kontakty trochę się pourywały, bo każdy z nas ma swoje życie
i obowiązki, mimo to wciąż piszemy, czytamy się nawzajem i – co ważne –
darzymy się szacunkiem.
Jeden ze swoich nowych wierszy Michał kieruje do
„kolegi od słów”. Piotr zaś przez cały tom, właściwie już od motta z Hessego,
zdaje się występować jako przeciwnik stadności w poezji. Myślicie, że poetyckie
dialogi, inspiracje, kłótnie wzbogacają poezję, czyniąc z niej pole
intertekstualnej gry, czy może - jest to zwłaszcza widoczne z perspektywy
czytelnika niezaangażowanego w środowiskowe znajomości (jeśli taki „czysty”
czytelnik poezji w ogóle istnieje) – utrudnia to lekturę, zamykając ją na pewne
konteksty i sensy?
PG: Stadność mnie nie interesuje. Jak
wiesz, byłem zagorzałym przeciwnikiem ukutego tu i ówdzie określenia „dykcja
łódzka”. W tym przypadku najlepiej chyba widać moją konsternację, ponieważ z
jednej strony to pojęcie w dużym stopniu konstytuowało markę określonego
środowiska, pozycjonowało je na mapie, ale też kojarzyło się z „łatką”
przypiętą do wcale nie grupowej dykcji. Z tego też powodu odrzuciłem je
natychmiast. Było po prostu nieprawdziwe i błędne. Pozornie podobnie reaguje
czytelnik, którego interesuje lektura wierszy, a nie to, w jakich
okolicznościach powstawały. Ale czy do końca? Przecież na chwilę obecną
czytelnikami współczesnych wierszy zostają zazwyczaj inni koledzy po piórze,
nie czytają ich już nawet studenci ani poloniści. Decydująca w tym przypadku
jest estetyczna trudność zbudowana na językowej polifonii. Natomiast wszystko
inne wokół jest łatwe, celebryckie i masowe. Myślę, że szkoda czasu na
„kuszenie” czytelnika łatwą dostępnością, skoro najmniejsza nawet trudność od
razu staje się hermetycznością, a to jest liczman. Po prostu, podobnie jak i filmy
braci Quay, poezja nie jest dla wszystkich.
MM: Chociaż jeden z wierszy adresuję do
„kolegi od słów” (który służy mi tu jako wdzięczne lustro), to nie wydaje mi
się, żebym korzystał z intertekstualizmu często, zbyt łatwo się na nim
poślizgnąć. Co do drugiej części pytania – „czysty” czytelnik poezji to gatunek
na wymarciu. Z jednej strony trzeba o niego dbać, ale z drugiej strony – też
bez przesady. Uważam, że dialogi i kłótnie raczej wzbogacają poezję, niż ją
zabijają. Były obecne od zawsze, a poezja i jej czytelnicy mieli się świetnie.
Poezja jest stawianiem pytań i szukaniem odpowiedzi.
Pozwólcie, że na koniec zaproszę was do pewnej zabawy. Odpowiedzcie cytatami z
własnej książki na pytania, które również są cytatami z waszych książek. Pytanie od Piotra dla Michała:
„Co cię bardziej uwiera? Dom handlowy czy poczucie straty?” Pytanie od
Michała dla Piotra: „Czy tyle w nas przenośni, ile ojców przewinęło się przez
życie?”
PG: Nawet nie wiesz jak tym cytatem
trafiasz literalnie w sedno. Jako dziecko osierocone przez ojca, czerpałem
wrażliwość także i z sieroctwa. Samotność, poczucie straty i braku
bezpieczeństwa – z tego wzięła się najprawdopodobniej gęstość mojej frazy, ten
nieustanny galop obrazów tworzący niestabilną rzeczywistość. Moje w niej
funkcjonowanie na zasadzie pozostawionego samemu sobie linoskoczka, było
heroizmem dwunastoletniego chłopca skazanego przez los na odmienność wśród
kolegów, z których wszyscy ojców mieli. Dzisiaj sam jestem ojcem, starszym od
własnego ojca o osiem lat. Przyznaję, że i w przyszłości będzie mi bardzo
trudno zaleźć lepszą metaforę życia, ale spróbuję. To może: „Skoro mityczne
szczęście to krążyć w oddaleniu po orbicie jak sputnik, wyślij im wszystkim
wyraźny sygnał: nie jestem po żadnej ze stron waszej planetoidy”. Albo: „Ale
ktoś komuś jeszcze wytłumaczy, że uparcie nawleka powieki, aby nie zamknęły się
na zawsze, a ktoś inny tłumi ciemną podszewkę kłamstwa, wkładając do studia
odprasowany garnitur”.
MM: „Dwa minusy dają minus”.
Rozmowę przeprowadził Maciej Robert.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz