środa, 12 czerwca 2013

Życie wewnętrzne (5)

Dominika Kotuła: (…) czy naprawdę myśli Pan, że zamknięty świat krytyków literackich ma szansę na zwycięstwo z machiną medialną, z mass mediami?
Piotr Śliwiński: Nie ma żadnych, ale może na nią mimo wszystko jakoś wpływać, bo świat krytyki literackiej nie jest tak bardzo hermetyczny, to po pierwsze, to znaczy – ludzie mediów trochę w nim uczestniczą, i na odwrót – krytycy trochę uczestniczą w mediach, więc jakiś rodzaj wpływania na to jest jednak możliwy. Na to, co myśli ów ogół. Mówiliśmy o Tkaczyszynie-Dyckim – no dobra, Nagroda Literacka Gdynia, z którą jestem związany i do której jestem przywiązany, ma mniejszą nośność, bo nie ma za sobą wielkiej gazety, nie jest centralna, nie jest warszawska, mimo że jury jest w dużej mierze warszawskie – to jest jej urok i niedostatek jednocześnie, chociaż nie, może nie niedostatek, może tylko urok. W każdym razie, kiedy Dycki dostaje, to jest to wybór krytyki, z którym musi się liczyć świat mediów. Jest taki pogląd, że jesteśmy słabi - do pewnego stopnia nasze możliwości są ograniczone, nawet poważnie, ale niekoniecznie nazwałbym to bezsilnością. 
DK: Jaka jest więc rola krytyka dzisiaj?
PŚ: No, to jest bardzo trudne. Żyjemy w kraju, który zadowala się brakiem pisma literackiego, kulturalno – literackiego, uważamy, że to jest niepotrzebne, niemożliwe i tak dalej. Jest możliwe, żeby w małych Czechach istniały dwa dwutygodniki i niemożliwe, żeby w dużej Polsce istniał choćby jeden. Nie myślę o piśmie dla dwudziestu czy dwustu, myślę o piśmie, które byłoby propagandą czytania przyzwoitych rzeczy, a czasami mogłoby być forum dla poważniejszych, trudniejszych dyskusji. Bez takiego stałego punktu opinia literacka w Polsce ma skłonność do malkontenctwa. Narzekania na krytykę są troszkę rytualne, ale trochę też mają podstaw. Życie na marginesach, na wszelkiego rodzaju off-ach, nie każdemu służy i nie każdego uszlachetnia. Całkiem na odwrót – często prowadzi do swoistej degeneracji. To nie jest łatwa sytuacja, rola krytyka nie jest łatwa. Powiedziałbym, że w postliterackim społeczeństwie – po pierwsze byłbym ostrożny z tym określeniem, bo oczywiście, że wszystkie społeczeństwa są postliterackie, ale to nie znaczy, że wszystkie nie czytają albo że czytają tyle albo tak mało jak my. To są swoiste zabobony, determinizm końca, deterministyczny pesymizm, powiedziałbym. Jak coś, co trzeba nosić. Jestem temu przeciwny, nie dlatego, że jestem urodzonym optymistą, tylko dlatego, że zgoda na tego typu punkty widzenia jest także zgodą na różne patologie, na różne aberracje. Mam duchowy opór przeciwko takiemu podejściu. W związku z tym uważam, że rolą krytyka jest –  jestem w stanie się zgodzić na ten termin, postliterackość świata, ale naszą rolą zdecydowanie nie jest sprawianie, żeby świat w takim kształcie miał się lepiej. Mówiąc krótko – rolą krytyka jest walka o to – po staremu – żeby literaturę bardziej czytano i szanowano. Żeby ją jednak bardziej czytano i szanowano, ona sama musi być lepsza. Nie chodzi o to, żeby po marketingowemu wciskać komuś towar, bez względu na to, czy mamy do tego przekonanie, czy nie. 
DK: Czyli na pewno nie dyktator i na pewno nie specjalista od marketingu. Bezradny obserwator decentralizacji? 
PŚ: Nie wiem, kiedy krytyk mógł być dyktatorem, pewnie były takie momenty, kiedy mógł próbować sobie taką rolę uzurpować, kiedy tworzył komentarz do literatury, wewnątrz późnej awangardy, w której komentarz do literatury jest tak samo ważny jak sam utwór. Gdzieś tam twórca stawał się krytykiem i na odwrót. Decentralizacja obniża rangę krytyki, ale też pomaga krytykowi być bardziej sobą, z czego należałoby najzwyczajniej w świecie próbować korzystać. Krytyk, w moim przekonaniu, jest adwokatem różnorodności. Ta różnorodność jednakowoż powinna być różnorodnością czytania, a nie nieczytania. Nie świata, który obywa się dobrze bez literatury. W pewnym sensie – nie wiem, czy jestem tak staroświecki, pewnie tak – wydaje mi się ona niezastąpiona i przeszkadza mi to, że w Polsce istnieje ten snobizm końca. Snobizm na pesymizm. Czasami nawet na cynizm. Tym bardziej wydajemy się sobie mądrzejsi, im bardziej wiemy, że wszystko się skończyło. Tymczasem niepokój o przyszłość był już od bardzo dawna obecny w rozmowie o literaturze, naprawdę… My nie wymyśliliśmy końca literatury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz