Wspomnienie
Romana Śliwonika o Stanisławie Grochowiaku, zamieszczone w arcyciekawej i smutnej (ze względu na to, iż na chwilę obecną Grochowiak to poeta, pisarz i
dramaturg niemal kompletnie zapomniany) książce Anny Romaniuk „Dusza czyśćcowa
– wspomnienia o Stanisławie Grochowiaku” (PIW, 2010), którego całość została
pierwotnie opublikowana w książce Roman Śliwonik, „Portrety z bufetem tle”
(Iskry, 2001).
„Mieliśmy spotkanie
autorskie w Łodzi. W gimnazjum żeńskim. Sala zapełniona była młodymi
dziewczynami, uważnymi, słuchającymi, ale bardziej zaciekawionymi nami, poetami
z Warszawy, niż naszymi wierszami. Oglądały nas tak, jak jest oglądany człowiek
wystawiony do pokazywania. Gruntownie, badawczo, krytycznie, z niechęcią lub
aprobatą. Naprzeciw nas był falujący tłumek młodych dziewczyn, trochę
szepczących i chichoczących z cicha.
Po bardzo udanym, pogodnym spotkaniu poszliśmy do hotelu i tu się coś zaczęło. Staszek kobieciarz, rozhuśtany spotkaniem, zaczął się rozżarzać miłosnymi domysłami.
– Widziałeś, jak one patrzyły? Szczególnie te z pierwszego rzędu? Jak się gapiły?
– Ci z pierwszego rzędu zawsze się gapią.
– A ta ruda z zielonymi oczami, widziałeś, jak patrzyła? Popełniliśmy błąd. Trzeba było znaleźć sposób na dalszą rozmowę. Taką po spotkaniu, kuluarową. Z tą rudą i jej koleżanką.
– Którą koleżanką?
– Z tą ciemną, z długimi nogami.
Jadąc do hotelu, kupiliśmy wódkę i z każdym kieliszkiem wizje podbojów się ujędrniały, stawały się wyrazistsze, niebezpiecznie rozbujane.
– Powinniśmy coś zrobić. Powinniśmy – męczył się Staszek.
– W sali było całe ciało pedagogiczne – przypomniałem.
– Po spotkaniu byliśmy w gabinecie dyrektorki. Nie było szans.
– Widziałeś, jak ta ruda patrzyła? – Staszek był głuchy.
Pokój hotelowy zaczął się zapełniać rojeniami coraz zuchwalszymi, przesadzonymi. Coś Staszka opętało. Był jak żołnierz na przepustce. Rozjuszony erotycznie. Gaworzyłem i ja, ale z upływem czasu zacząłem się niecierpliwić i nużyć jałowością tego gawędzenia.
– Jedziemy do Warszawy – zdecydowałem. – Nie będziemy tutaj nocować. To obce miasto. W Warszawie się rozejrzymy, pójdziemy do Bristolu.
W taksówce Grochowiak nadal wyziewał miłosne opary.
– Czy w Łodzi są ładne kobiety? – zagadnął taksówkarza.
– Pewnie, że są. Najładniejsze w Polsce – orzekł kierowca.
– Widzisz! Widzisz! A my stąd wyjeżdżamy! – gorączkował się Grochowiak.
– Baby są wszędzie – uspokoił taksówkarz.
Staszek podczas jazdy pociągiem przycichł, erotyka stała się bardziej nostalgiczna, wspomnieniowa. Tylko obraz rudej rozogniał od czasu do czasu wyobraźnię poety.
– Widziałeś, jak ona patrzyła?
– Słyszałeś, co powiedział taksówkarz? O babach?
Konduktor długo przyglądał się naszym biletom.
– Panowie pewnie do Warszawy? – zapytał dziwnie.
– Do Warszawy.
– Do Warszawy! – zaśmiał się radośnie, jakby za głośno. – Jak do Warszawy, to nie tym pociągiem! Wsiedliście panowie nie do tego pociągu! Musicie wysiąść na najbliższej stacji.
Wysiedliśmy. Wiał silny wiatr, śnieg skośnie zacinał nad peronami. Było pusto, nad wielkim dworcem przewalały się chmury. W głębi, za torami, stał niewysoki budynek z ogromnym białym szyldem, na którym czarne litery obwieszczały nazwę stacji. Krótką i zwięzłą: BABY.
– Pan Bóg – powiedział Staszek, patrząc na pędzące chmury – turla się teraz ze śmiechu”.
Po bardzo udanym, pogodnym spotkaniu poszliśmy do hotelu i tu się coś zaczęło. Staszek kobieciarz, rozhuśtany spotkaniem, zaczął się rozżarzać miłosnymi domysłami.
– Widziałeś, jak one patrzyły? Szczególnie te z pierwszego rzędu? Jak się gapiły?
– Ci z pierwszego rzędu zawsze się gapią.
– A ta ruda z zielonymi oczami, widziałeś, jak patrzyła? Popełniliśmy błąd. Trzeba było znaleźć sposób na dalszą rozmowę. Taką po spotkaniu, kuluarową. Z tą rudą i jej koleżanką.
– Którą koleżanką?
– Z tą ciemną, z długimi nogami.
Jadąc do hotelu, kupiliśmy wódkę i z każdym kieliszkiem wizje podbojów się ujędrniały, stawały się wyrazistsze, niebezpiecznie rozbujane.
– Powinniśmy coś zrobić. Powinniśmy – męczył się Staszek.
– W sali było całe ciało pedagogiczne – przypomniałem.
– Po spotkaniu byliśmy w gabinecie dyrektorki. Nie było szans.
– Widziałeś, jak ta ruda patrzyła? – Staszek był głuchy.
Pokój hotelowy zaczął się zapełniać rojeniami coraz zuchwalszymi, przesadzonymi. Coś Staszka opętało. Był jak żołnierz na przepustce. Rozjuszony erotycznie. Gaworzyłem i ja, ale z upływem czasu zacząłem się niecierpliwić i nużyć jałowością tego gawędzenia.
– Jedziemy do Warszawy – zdecydowałem. – Nie będziemy tutaj nocować. To obce miasto. W Warszawie się rozejrzymy, pójdziemy do Bristolu.
W taksówce Grochowiak nadal wyziewał miłosne opary.
– Czy w Łodzi są ładne kobiety? – zagadnął taksówkarza.
– Pewnie, że są. Najładniejsze w Polsce – orzekł kierowca.
– Widzisz! Widzisz! A my stąd wyjeżdżamy! – gorączkował się Grochowiak.
– Baby są wszędzie – uspokoił taksówkarz.
Staszek podczas jazdy pociągiem przycichł, erotyka stała się bardziej nostalgiczna, wspomnieniowa. Tylko obraz rudej rozogniał od czasu do czasu wyobraźnię poety.
– Widziałeś, jak ona patrzyła?
– Słyszałeś, co powiedział taksówkarz? O babach?
Konduktor długo przyglądał się naszym biletom.
– Panowie pewnie do Warszawy? – zapytał dziwnie.
– Do Warszawy.
– Do Warszawy! – zaśmiał się radośnie, jakby za głośno. – Jak do Warszawy, to nie tym pociągiem! Wsiedliście panowie nie do tego pociągu! Musicie wysiąść na najbliższej stacji.
Wysiedliśmy. Wiał silny wiatr, śnieg skośnie zacinał nad peronami. Było pusto, nad wielkim dworcem przewalały się chmury. W głębi, za torami, stał niewysoki budynek z ogromnym białym szyldem, na którym czarne litery obwieszczały nazwę stacji. Krótką i zwięzłą: BABY.
– Pan Bóg – powiedział Staszek, patrząc na pędzące chmury – turla się teraz ze śmiechu”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz