„WK: Instytucja spotkania autorskiego (…) ma różne przebiegi, a w
dużych miastach i metropoliach ma ona gigantyczną konkurencję komercyjną i
rozrywkową. Czy według ciebie odbiorca spotkań autorskich nie zawęża się do
wąskiej, powiedzmy wyspecjalizowanej literacko grupy, którą stanowią pisarze
amatorzy, krytycy, akademicy, no i znajomi, którzy przy okazji chcą spotkać się
ze znajomymi i autorem zarazem? Doprawdy, czy czytelnik bezinteresowny, taki „czytacz”
czystej krwi, który szeroko otwarty jest na inny tekst, czy taki osobnik nie
odchodzi przypadkiem do przeszłości? Odnoszę wrażenie, że jemu należy się pomnik
od środowiska literackiego. A może przesadzam? I kiedy byłeś młodym poetą,
zanim na długo wyjechałeś z kraju, odbiorców spotkań autorskich było nie więcej
i nie mniej niż teraz i niczym specjalnym się nie wyróżniali?
AZ: Mnie się wydaje, że odbiorca
poezji, słuchacz, który przychodzi na spotkania autorskie, nie zmienił się tak
bardzo od czasów mojej młodości. Nigdy to nie była publiczność „doskonała”, „czysta”,
bezinteresowna, szaleńczo inteligentna, fenomenalnie wrażliwa – zawsze zdarzali
się wariaci, nieudani poeci, krewni autora, filozofowie, którzy nic nigdy nie
opublikowali i nie opublikują, brzydkie dziewczęta próbujące zrozumieć, czym
jest życie (piękne pojawiają się rzadziej), wdowcy szukający zapomnienia oraz
niekiedy, w zimie, bezdomni, polujący na ciepłe pomieszczenie i śpiący potem z
otwartymi ustami. Ale taka właśnie jest nasza publiczność, obojętnie czy
zgromadzona w jednej sali, czy też rozrzucona w różnych miejscach, w
mieszkaniach, czy na ławkach parkowych. Taką już mamy wątpliwą publiczność. I
sami też oczywiście jesteśmy do nich, do naszej kochanej publiczności, podobni.
My też jesteśmy trochę nieudani, trochę dziwni, niektórzy z nas piją (ja akurat
nie), mamy nasze filozoficzne bziki, idiosynkrazje. W dodatku często trapi nas zawiść,
wieczna towarzyszka przeciętnego literata. Czasem zdarzy nam się moment
jasności, owszem, ale rzadko dochodzi do tego podczas wieczoru autorskiego. Gdy
nam podczas wieczoru zadają pytania, odpowiadamy z nieco kapłańską miną, ale
przecież my nie wiemy nic, prawie nic, tylko w tych krótkich chwilach jasności
wydaje nam się, że wreszcie doskonale zrozumieliśmy istotę bytu – a już pięć
minut później wracamy do stanu naszej permanentnej ignorancji. Czy zasługujemy
na lepszą publiczność? Zawsze mnie to dręczy: gdyby sędziowie czy policjanci,
czy piloci samolotów odrzutowych żyli tak jak my, licząc wyłącznie na krótkie momenty
epifanii, ładnie by nasz świat wyglądał. Byłby jeszcze gorszy niż jest…Ruiny i
zgliszcza”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz