Na starość robię się marudny. W
ostatnich dniach moją homeostazę zakłócił fragment wywiadu z Tomaszem Różyckim w
najnowszym numerze „Nowych Książek” (3/2012), który brzmi następująco: „W
depresyjnym miejscu pisać bardzo depresyjną literaturę, cóż za odwaga i jaka
oryginalność, prawda? A może poszukać czegoś innego, zupełnie inaczej na to
spojrzeć? Literatura, jak się dowiedziałem, może także dawać nadzieję, albo
przynajmniej pocieszenie, moment oddechu, zapomnienia w chwilach szczególnie
trudnych. Nie musi dokładać ciężaru do tego, co przeżywamy. Nie może być tylko
skargą, musi być miejsce na
dystans, ponieważ literatura złożona z samej skargi jest kłamstwem i w końcu
zmienia się w pozę”. Jedno się
zgadza, nie żyjemy w kraju powszechnej szczęśliwości, gospodarczego cudu i idei
społecznej sprawiedliwości promowanej przez rząd z całych swoich ministerialnych
sił. Zatem, czy wszelkie wynikające z tego niegodności życia codziennego i duchowego powinniśmy pokrywać sztuczną
euforią, jakimś rodzajem antydespirantu na skórze rozkładającego się organizmu
(wartości, ekonomii, demokracji, państwa, autorytetów)? Poezja jako prozac?
Poezja jak sienkiewiczowska trylogia? Może trzeba dokładnie na odwrót; przestać
szukać pocieszenia w rozłożonych szeroko (i bezradnie) ramionach pozytywnego oraz
życzeniowego (mitologizowanego) myślenia i skupić się na cierpliwym dokładaniu kolejnego
ciężarka do masy krytycznej, zawieszonej pod sufitem apartamentu zbudowanego z
partyjnych programów, tabloidów i telewizyjnej ramówki? „Po co nosić maskę, gdy
nie ma się już twarzy”, warto spytać za Cioranem, mając przed oczami zastygłe w
dobrotliwym uśmiechu twarze, odmieniające „dobro Polski” w ławach, w bufetach i
w gabinetach przez wszystkie możliwe przypadki. W zanadrzu zaś jeszcze jedno
pytanie, którym zastąpi się skargę uznawaną w tym perfekcyjnym i radosnym świecie
za objaw słabości: skoro może być tak dobrze, dlaczego jest tak źle?
Moim zdaniem w diagnozie Różyckiego absolutnie nie ma sprzeczności (być może kometka i ptaszki to pewnego rodzaju przeginka, natomiast jeśli komuś miałoby to w czymkolwiek pomóc, to ja nie widzę przeszkód - gdzie jest zresztą, do kurwy nędzy, głos krytyki i czytelników w tejże sprawie?). Da się to przecież przeprowadzić symultanicznie: szczać dziegciem do przysłowiowej czary, a w wolnych chwilach, naturalnie: po umyciu rąk - proponować rozwiązania pozytywne, wybiegające w możliwie bliską przyszłość - i lobbować za nimi. Jeśli nie w poezji, to w eseistyce czy jakiejkolwiek innej działalności felietonistycznej/aktywistycznej/gospodarczej/politycznej(nie mylić z 'partyjnej').
OdpowiedzUsuńWszystko to zaś rozbija się o bycie dobrym bądź chujowym poetą, ot co.
Pozdr,
T.
racja - tu, jeśli chodzi o bycie dobrym lub złym (poetą), Różycki jest zdecydowany i stoi po stronie dobra.
OdpowiedzUsuń