W latach osiemdziesiątych
ubiegłego wieku piosenka Lady Pank „Mniej niż zero”, wielki przebój jednego z
ówczesnych „topowych” zespołów rodzimego rocka, miała dla wielu z nas swój
kontekst antysystemowy. „Myślisz może, że
więcej coś znaczysz / bo masz rozum, dwie ręce i chęć / Twoje miejsce na Ziemi
tłumaczy / Zaliczona matura na pięć / Są tacy - to nie żart / dla których
jesteś wart / Mniej niż zero”. Grupa a w zasadzie projekt utworzony przez Borysewicza
i Mogielnickiego na fali popularności muzyki rockowej, stanowiącej dla
komunistycznej władzy swoisty „wentyl”, jawiła się w oczach fanów jako zespół
kontestujący, choć koncertujący, nagrywający płyty i single z piosenkami
granymi w radio i w telewizji. W czasie, gdy w oficjalnych, w zdecydowanej
większości kontrolowanych przez komunistyczną cenzurę mediach, można było co
najwyżej usłyszeć piosenki Perfectu, Bajmu, Maanamu i Lady Pank, w Jarocinie
wielotysięczna publiczność tańczyła pogo podczas koncertów Siekiery, Dezertera,
Abbadonu czy Moskwy albo „bujała się” w rytm łagodnych dźwięków pierwszych
polskich zespołów reggae, z Izraelem, Bakszyszem czy Rokoszem na czele. Doświadczeni
w branży muzycy Lady Pank mieli tyle wspólnego z „punkiem”, co słowo „pank” w
ich nazwie, lecz kreowali włącznie ze „sławetnym” występem we Wrocławiu, kiedy
to pijany Jan Borysewicz pokazał się publiczności w całej swojej „męskiej krasie”, wizerunek buntowników i rockowych skandalistów demolujących hotele.
Paradoksalnie, ten właśnie moment pijackiego amoku gitarzysty, stał się ich pierwszym
autentycznym odreagowaniem na funkcjonowanie w chorym systemie, w którym
członkowie rockowego establishmentu musieli udawać, że pokazują ze sceny coś
więcej niż tylko język. Historia zatacza koło, ale wciąż powraca do swoich
źródeł. W ramach kampanii reklamowej pewnego banku, dziś refren „Mniej niż
zero” wykonuje w „telewizorni” animowana (sic!) kapela w składzie: różowy
ptaszek, królik i skunks. Jeśli ci, którzy słuchając przeboju Lady Pank znaleźli
się ćwierć wieku temu w homeostazie nagle sądzą, że ktoś pokazał im „różowego
ptaszka” niech pomyślą przez chwilę, czy aby od zawsze nie pragnęli go oglądać? Niech
skojarzą te pozornie nie przystawalne do siebie związki rozpylane na całym
świecie (których skład, to bynajmniej nie sex, drugs and rock’n’roll”) – rock i
banki, rock i kampanie wyborcze, rock i ACTA… Jesteś nikomu nieznanym muzykiem
rockowym i pragniesz czegoś więcej niż grania z kumplami w garażu? Synu, już jesteś
NASZ!
coś w tym jest. niby był socjalizm, a i tak był przemysł muzyczny. chociaż teraz to widać chyba dużo mocniej, nie ma selekcji jakościowej, jest tylko pod kątem zysku.
OdpowiedzUsuńa tak na marginesie - jedna z lepszych polskich solówek gitarowych, właśnie w 'mniej niż zero'.
sławek
ech, żenująca ta reklama, przypomniała mi się scena z filmu o Doorsach, gdy JM zobaczywszy w reklamie Light my fire, rozpierdolił telewizor, też miewam takie odruchy ;-)
OdpowiedzUsuńI to był początek końca The Doors. JM czuł się zdradzony przez kolegów z zespołu, którzy sprzedali się korporacyjnej Ameryce, nie pytając go o zgodę. Od tamtej chwili (The Doors nagrywali wówczas album "The Soft Parade") wokalistę łączyła z pozostałymi muzykami już tylko wspólna praca w grupie, która zastąpiła prawdziwe partnerstwo. Poszło o 60 tys. (według innych źródeł 75 tys.) dolarów, za które sprzedano "Light My Fire" do reklamy nowego modelu Buicka. Historia dopisała ciag dalszy - o dwóch płytach The Doors nagranych po śmierci JM mało kto dziś wie. A i po ich wydaniu furory nie zrobiły ani na listach przebojów, ani w reklamie:)
OdpowiedzUsuń