Nakładem Instytutu Mikołowskiego ukazały się dwa tomy Poezji zebranych Arnolda Słuckiego. Redaktorem tomów jest Marian Kisiel, który jest także autorem rozległego Wstępu o poezji Słuckiego, pomieszczonego w tomie I.
Wydanie tomów Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, 2024.
O książce (fragment Wstępu):
Arnold Słucki urodził się 15 kwietnia 1920 roku w Tyszowcach nad rzeką
Huczwą, w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej. Pierwotnie nazywał się Aron
Kreiner (Krajner), jego rodzicami byli Salomon, urzędnik w gminie żydowskiej i
Zlata Katarzyna z domu Eng. Pierwszym językiem chłopca był jidysz, polski znał
słabo, lepiej posługiwał się rosyjskim. Rodzice chcieli, aby został rabinem,
dlatego Aron został zapisany w 1934 roku do warszawskiego Państwowego
Seminarium dla Nauczycieli Religii Mojżeszowej. Językami wykładowymi były tutaj
hebrajski i polski. W czasach szkolnych przyszły poeta „najgorzej mu znanego
języka” (jak napisał o nim Jacek Bocheński) zaczął na łamach prasy żydowskiej
ogłaszać wiersze w jidysz, związał się też z młodzieżowym ruchem
komunistycznym. To sprawiło, że nie został dopuszczony do matury. Po wybuchy
wojny znalazł się na Wołyniu, zagarniętym po 17 września 1939 przez ZSRR.
Pracował jako nauczyciel w szkole ukraińskiej, studiował w Łucku literaturę
rosyjską i ukraińską, a po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej w 1941 roku
ewakuował się do Uzbekistanu, gdzie uczył języków rosyjskiego i niemieckiego.
Został członkiem Komsomołu, ochotniczo wstąpił do Armii Czerwonej, a w 1943
roku wcielony został jako oficer polityczny do nowotworzonego w ZSRR Wojska
Polskiego. Był redaktorem „Do boju!”, gazety 4. Dywizji Piechoty, tutaj też
ogłosił (jako Arnold Słucki) swój pierwszy wiersz w języku polskim. Brał udział
w walkach o Warszawę. Po wojnie pracował najpierw w dzienniku „Życie Warszawy”,
przekształconym z gazety „Do boju!, później był redaktorem naczelnym „Poradnika
Oświatowego”, a wreszcie członkiem zespołu „Przeglądu Kulturalnego”,
współpracownikiem „Twórczości”. Oficjalnie zmienił nazwisko na Arnold Słucki w
1951 roku.
Pierwsze siedmiolecie powojenne to czas niezwykłej aktywności twórczej
poety, publikował regularnie, a nawet w nadmiarze w prasie codziennej i
literackiej. W latach 1944-1951 ogłosił blisko 100 wierszy, wydał dwa tomiki
Ziemia jaśnieje (1950) i Słońce nasz towarzysz (1951). W kolejnym pięcioleciu
był jeszcze bardziej aktywny: w latach 1952-1956 wydrukował w prasie około 200
wierszy, wydał zbiory Spotkania (1952), Poranek (1953) i Życie w pieśni (1955),
a swój socrealistyczny okres zamknął autoantologią Wiersze wybrane (1956). To
niezwykły bilans dwunastolecia: niemalże 300 wierszy, 5 tomików poetyckich i —
wreszcie — summa poetica. Ryszard Matuszewski w Roczniku Literackim 1956 tak
podsumował pierwszy okres twórczości Słuckiego, zamknięty tym właśnie wyborem:
„Jego miniatury liryczne […] wskazują na niewątpliwy proces stopniowego
doskonalenia się formalnego poety, który coraz częściej osiąga w swych utworach
czystość tonu oraz świeżość i precyzję obrazowania, warunkującą wzruszenie
liryczne. […] poeta często jeszcze łudzi się, że wystarczy zanotować coś, co go
wzruszyło w życiu, aby wywołać również wzruszenie u odbiorcy. […] Zawodzą z
reguły wiersze o akcentach politycznych, nie tylko dlatego, że są trudne do
ujęcia w formie lirycznej miniatury, ale także dlatego, że zdradzają
naiwno-sentymentalne spojrzenie poety na sprawy wymagające o wiele większego
krytycyzmu”.
W Wierszach wybranych zabrakło najbardziej dogmatycznych i propagandowych
utworów wcześniejszych. Czy Słucki wyparł się w ten sposób swojego związku z
ideologią stalinowską? Ryszard Matuszewski pisał o nim: „należał do tych,
którzy wierzyli najżarliwiej”. Jacek Bocheński: „Wydawał się trochę szaleńcem.
W środowisku literackim przezwano go niemal od razu prorokiem. Był samą
żarliwością i chodzącym natchnieniem. Ze swoimi współwyznawcami ideologicznymi,
zarówno z wielkimi magami doktryny, jak z ich uczniami, toczył nieustannie
jakieś straszne spory. Był właściwie fanatykiem, ale głosił herezje, które
jednak wypowiadał metaforami, jak w ogóle wszystko, co mówił. Toteż nikt nigdy
nie rozumiał jego poglądów całkiem dokładnie”.
Po roku 1956 poeta nie przestał drukować w prasie i publikować swoich tomów
wierszy. Czynił to regularnie, można powiedzieć, że pracował w cyklu dwuletnim,
a opublikowane utwory składał w kolejne zbiory właściwie bez żadnej ingerencji.
Tematyki politycznej już nie podejmował, a jeśli ją przywoływał to aluzyjnie,
nie wprost. Promienie czasu (1959) jeszcze są przykładem mocowań się Słuckiego
z nową formą liryczną, ale wnet to minęło i tomy Mity na wiosnę (1962), Dolina
dziwów (1964), Eklogi i psalmodie (1966) powstały według wcześniej
zaobserwowanego rytmu pisarskiego Słuckiego. Dwudziestolecie swojej pracy
literackiej zamknął poeta tomem Faktura światła. Wiersze z lat 1944-1964
(1965).
Wiersze z lat 1955-1966 (a nawet do 1968) to zupełnie inne rejony
poetyckiej wyobraźni. „Powiedziałbym — pisał Bogdan Ostromęcki ¬— że «góra
wspomnień» jako bezpośredni opis zaczyna coraz bardziej ustępować na rzecz
«góry wyobraźni»”. Michał Sprusiński natomiast definiował Słuckiego jako
synkretyka: „Tradycja wiodąca jest w wypadku synkretyka niezbyt «wyraźna»,
bardziej zamaskowana, nie daje się sprowadzić do określonego «izmu»”.
Synkretyzm to było modne słowo zwłaszcza po przełomie 1956 roku. Próbowano nim
określać zmącenie stylu literackiego, a jednocześnie łączenie różnych „izmów” w
organiczną całość. Zwolennikiem tego terminu był Kazimierz Wyka, upatrujący w
nowej poezji po stalinizmie odradzania się wcześniejszych tradycji poetyckich,
dawnych poetyk, stylów i światopoglądów. O tym traktowała jego Rzecz wyobraźni.
Czy synkretyk jest jednak (zawsze) poetą wybitnym? Ekscentryczność stylu
niekoniecznie udaje się wytłumaczyć językową ekspresją twórcy, czy też
poszukiwaniem odpowiedniego sposobu wyrazu. Weszliśmy w krąg zaciemnienia. Ale
co to znaczy wejść w ten krąg? Współcześnie słowo „zaciemnić” (dk, „zaciemniać”
ndk) definiowane jest czworako: 1. ‘zasłonić źródło światła’, 2. ‘osłonić
jakieś miejsce przed światłem’, 3. ‘uczynić coś ciemniejszym lub niewidocznym’,
4. ‘utrudnić zrozumienie czegoś’. Poetyckie „zaciemnienia” można opisywać
każdym z tych znaczeń. To, co formalnie ciemne, ale rozjaśniane przez krytyka,
który nie tylko umie czytać, ale też dzieli się swoimi odkryciami z tym, kto
odczytać znaczeń nie potrafił, każdorazowo odsłania się na indywidualną wyobraźnię.
Nie mamy do niej dostępu, to prawda, ale możemy o nią pytać, choć bez gwarancji
dobrej odpowiedzi. Dlatego trącamy o tego, który broni nam dostępu do
znaczenia, który „zaciemnia” poetycki obraz. Dlaczego to robi? Jaki ma w tym
cel? I wiemy, oczywiście, że nie odkryjemy zamysłu, powodu poetyckiego
zaciemniania znaczeń. Łudzić się, że odkryjemy, nie ma potrzeby. Jeżeli więc
nie dowiemy się na pewno, dlaczego poeta ‘zasłania źródło światła’, ‘utrudnia
zrozumienie czegoś’, to przynajmniej spróbujmy poznać mechanizm ‘uczynienia
czegoś ciemniejszym lub niewidocznym’. Jeżeli poeta ‘osłania jakieś miejsce
przed światłem’, to zapytajmy w jakim „cieniu” się ukrywa, wiedząc, że „cień”
to także ciemność, mrok i duch zmarłego.
Sławomir Jacek Żurek „zaciemnienia” w poezji Arnolda Słuckiego starał się
wytłumaczyć głębokim związkiem z kulturą żydowską. Przypomnijmy jednak, że
poezja, która wypowiada się w określonym języku i chce — dodatkowo — ten język
wzbogacić o nowe sensy, nie może czytelnika czynić kimś, kto nie rozumie, nie
jest w stanie zrozumieć i nie będzie mógł zrozumieć jej znaczeń. Jeśli więc coś
jest zaszyfrowane, to dlaczego? „Po prostu: — słusznie podpowiadał Wiesław
Paweł Szymański — ambicją twórczą Słuckiego jest taka poezja, w której zawarty
byłby «wszechświat otwarty», w której człowiek byłby współwłaścicielem
wszystkich kultur, czyli, można powiedzieć, jednej kultury (odnosi się to do
kręgu kultury śródziemnomorskiej). Zamiar trudny — stąd zapewne w poezji Słuckiego
częste odwołanie się do snu. Sen (marzenie senne) niweluje bariery czasowe i
uprawomocnia wewnątrz poezji alogiczną motywację”.
Ta „alogiczność” ujawni się w stopniu najwyższym w wierszach pisanych po
roku 1966. Nawet jeśli przyjąć, że Biografia anioła, zbierająca utwory z lat
1966-1968, mająca się ukazać w Polsce, lecz po exodusie roku 1968 objawiona
światu dopiero kilkanaście lat później, otwierała się na to, co niejasne,
ciemne, to w kolejnych zbiorach, planowanych przez poetę już na emigracji —
Requiem dla osła, W buszu oraz W epicentrum — to, co ciemne, ukryte stało się
regułą poetyki Słuckiego.
Witold Wirpsza przypomniał rozmowę z poetą o Kazaniu na górze, a właściwie
o ośmiu błogosławieństwach, konkretniej: o pierwszym z nich. Słucki „znał
hebrajski i aramejski” i twierdził, że „tekst aramejski jest dwuznaczny”, a tym
samym niemożliwa jest jednoznaczna interpretacja sformułowania „żebracy ducha”.
„A więc dopuszczalne jest, żeby to wykładać: żebrzący o ducha; ale i
dopuszczalne jest zarazem, żeby to wykładać: ubodzy duchem”. Wirpsza mówił o
Słuckim: „I tak wiódł rzecz ku temu, abym się z nim zgodził, że miejsca ciemne
dobrze jest ciemnymi pozostawić, może dlatego, żeby budziły niepokój”. A w
innym miejscu (ale w tym samym duchu): „w poezji można dać wyraz
sprawiedliwości, choćby nawet przedmiot był ciemny”.
Ciemny przedmiot najłatwiej odnajduje się w ciemnej metaforze. Słucki bardzo chętnie sięgał do opozycji tenebrae — lux, przy czym nie zawsze ciemności przeciwstawiał jasność i na odwrót. Koncentrował się natomiast na symbolach ciemności (cień, czerń, ciemność) i jasności (jasność, słońce). Początkowo symbol cienia dominował wyobraźnię poety, pojawiając się w niepokojącym następstwie skojarzeń:
Urwany sen
zadrżał rankiem
cieniem
matczynym na lodzie…
Sen, I **
poeta —
prezes central
Światła i Cienia
Człowiek, I **
Na wysokiej
górze
stoją trzej
Niemcy,
wszyscy trzej
wysocy,
niby cienie w
nocy.
Szagalewo, I
**
Żydowskim
cmentarzem nie chodź, moja miła, nocą,
Kiedy się
cienie z cieniami na ziemskiej kuli szamocą.
[…]
Bo jeszcze tam
anioł żydowski z wątłego urwie się cienia
I zaciśnie na
szyi pętlę ludzkiego sumienia…
Cmentarz
żydowski w Tyszowcach, I **
Męczą, męczą
mnie otwockie sosny,
gnębią mnie,
gnębią trzy Jeruzalemy,
filmy na
bożniczne kładą się ołtarze
i na cienie
żywych patrzy Bóg zazdrosny,
że jeszcze
żyjemy
Sunie
chodnikami miast nasz ptasi profil,
gdzie nas
trzech się zejdzie, dłoni naszych dotyk
z sześciu
cieni
wznosi czasu
czarny gotyk,
wysoki jak
katedra w Kolonii.
Poemat
heroglificzny, I **
Światło i
cień: dwaj szabliści —
nie mogą skryć
skaczącej na końcach stóp nienawiści,
nie czują, jak
ziemia się porusza,
jak zmieniają
się miejscami, istotą,
nie widzą
fotokomórki
czuwającej.
Światło i cień, I **
Cień pod piórem poety jest „cieniem matczynym”, wysokim (nocnym) cieniem trzech Niemców, cieniem cmentarnym, „cieniem żywych”, „dotykiem z sześciu”. Pojawiające się w połączeniach liczby 3 i 6 znaczą numerologicznie: trzech Niemców na wysokiej górze — niczym Bóg — straszą nocą; sześć dotyków otacza troską trzech szczęśliwych mężczyzn, którzy „gdzieś się zeszli”. Cień u Słuckiego otwiera się zatem dwuznacznie, niepokoi i daje poczucie spokoju; jak „szablista” jest oponentem światła, jedną z dwu „central”, której „prezesem” jest poeta. Autor Promieni czasu poświęcił cieniowi także odę, która ma formę katolickiej litanii:
Cieniu,
który mnie
zabijasz,
cieniu na
śniegach,
cieniu
uśmiechnięty, cieniu srogi,
biczu skręcony
ze słońca morowego powietrza!
Cieniu
skromny,
cieniu zapięty
na jedną betlejemską gwiazdę,
cieniu
zasupłany w sztandarach,
cieniu-szczebiocie
zbrodni, obietnico! dekalogu!
cieniu
Dwunastu Tablic,
Laokoonie,
wężu,
cieniu,
powielana wyobraźni, cieniu-gipsowa góro,
cieniu-formo
okrutna,
cieniu
kochający ścisłość, aluminiowa miaro krajobrazów,
mały cieniu z
koroną żelbetonową na czaszce!
Cieniu-szubienico,
cieniu-Bezprawie,
cieniu, któryś
sam niegdyś był Tyrteuszem,
Sztyletem i
Platonem.
Oda do cienia, I **
To gatunkowe „zmącenie” formy wierszowej odsyła nas do „zmącenia” kultur. Cień, który zabija poetę, ma wiele rodowodów: jest biblijny, Jezusowy, kulturowy, prawny (rzymski), modernistyczny. Jest cieniem europejskim, który tylko przez repetycję przywołuje żydowskie dzieciństwo i prawo (cień uśmiechnięty, cień srogi). Tak oto wkraczamy może w najważniejszą przestrzeń „zaciemnienia” — wspólnotę i/lub rozłączność kultur. W tej ciemności będzie nam się trudno rozeznać, ponieważ poeta wpuszcza nas tam nieufnie. Jakby chciał zatrzymać prawdę własnej kultury (kultur własnych) wyłącznie dla siebie samego.
Marian Kisiel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz