Podczas wyciągu obowiązują żelazne zasady. Kto pierwszy ten lepszy. Okazje zdarzają się tylko raz. Wyłącznie gotówka. Kiedy pada z zakupów nici. Złamiesz jedną z nich, możesz pożegnać się z artefaktami. Wrócisz z niczym. Czasem można zaryzykować i złamać tę jedną jedyną regułę, która dotyczy pogody. Ale tylko tę. W jednym na dziesięć przypadków to może się opłacić. Szczęśliwym trafem nawet w złą aurę na bazarku pojawi się ktoś z bogatą ofertą, bo tak samo jak ty postawił wszystko na jedną kartę. Zdarzyło mi się, że w czasie wichury połączonej z deszczem kupiłem od jedynego handlującego w tym dniu gościa kilkadziesiąt winyli artystów z górnej półki. Nie było konkurencji, nie miał innych ofert. A wiało i padało jak cholera. Z reguły jednak ryzyko się nie opłaca. Niewyspany, w fatalną pogodę i w takich też warunkach na drodze, nabijasz na licznik kolejne kilometry w zasadzie po nic. Nawet jeśli zdarzy się jakiś fuks, przybierze co najwyżej symboliczny wymiar w postaci Leonarda Cohena „Songs of Love and Hate” na winylu. A to pachnie malizną, jak mawiał mister/master Peresada (ale to już z zupełnie innej siekierezady)...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz