I oto jak zawiadamia Wydawca w pierwszej, drugiej i trzeciej osobie Rafała Gawina, „Goliat zwycięzca”, moja nowa, dziesiąta książka z wierszami (Och! To mały jubel!) przedwczoraj ukazała się drukiem. Serdecznie dziękuję Rafałowi za to, że już po raz piąty zainwestował swoją wiedzę i czas w dzieło, które nie przyniesie mu (jako Wydawcy) profitów (ani sprzedażowych, ani środowiskowych). Wiem, że przejmie się tym w jeszcze mniejszym stopniu niż sam autor.
Kłaniam
się nisko Kubie Pszoniakowi za jak zwykle świetną, korespondująca z treścią
tomu okładkę. To w historii naszej współpracy trzecie już „ubranko” uszyte na
rozmiar moich wierszy.
Podziękowania
ślę do odpowiedzialnych za korektę: Pauliny Pawłowskiej i Dawida Gwiazdy, którzy
uważnie poruszali się po zaciemnionych zaułkach mojego myślenia o wierszu.
Dziękuję
podmiotom, które od lat mnie wspierają swoją instytucjonalną cierpliwością, a
mowa tu o Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi i Domu Literatury w
Łodzi.
Podziękowania przekazuję Tomkowi Bąkowi za blurba jego autorstwa,
zwłaszcza za słowa o moich słowach dotyczących wilkowora tasmańskiego.
Wbrew
obowiązującym trendom nie będę zachęcał przyjaciół (wierzę, że nie mam wrogów),
sąsiadów, rodziny, znajomych i
nieznajomych do nabycia drogą kupna „Goliata zwycięzcy”; kto z wymienionych
czyta, a być może nawet ceni moje wiersze, sam do nich dotrze. Kto ich jak
dotąd nie poznał, zawsze istnieje jakaś
szansa, że do ich czytelniczych wyborów wmiesza się traf lub intuicja. Natomiast
tych, których przez wszystkie te lata nie przekonała moja poezja tym bardziej zostawiam
w spokoju.
I co teraz?
Jak tu świętować? Pójść do fryzjera? Oranżady się napić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz