Do
„Hostelu” z Fundacji Kultury „Afront” dotarła książka DEMO(N) Krzysztofa
Bencala vel Benona Punickiego. Z wiedzy, którą zasięgnąłem zarówno z Internetu,
jak i ze „skrzydełka” okładki wynika, że autor pochodzi z Oławy i debiutował w
2010 roku w „8 Arkuszu Odry”. Kiedyś tworzył pod pseudonimem Benon Punicki, co
od razu skojarzyło mi się (w kontekście jego tomu) z wojnami punickimi. I to
jest fajne i celne skojarzenie. Jak wiadomo, trwający z przerwami sto lat
konflikt zbrojny Rzymu z Kartaginą, którego zwycięzcą był ten pierwszy,
otworzył drogę do stworzenia imperium rzymskiego w zachodniej części Morza
Śródziemnego, ale też do dalszej ekspansji w kierunku wschodnim. Czy DEMO(N) otworzy
drogę Krzysztofowi Bencalowi do czegokolwiek równoznacznego? Oby nie (a mam tu
na myśli choćby uwagę tzw. poetyckiego mainstreamu). Bo do czego byłoby mu to
potrzebne skoro udanie prowadzi indywidualną kampanię poetycką,
nieznormalizowaną środowiskowymi modami, oczekiwaniami, ideami, postulatami,
etc., etc., aktualnie znajdującymi się na orbicie? I jaką przydatność miałaby
dla jego poezji weryfikacja przeprowadzona – obojętnie – przez kapitułę
„poszukującą” albo wręcz odwrotnie – stosującą „chaotyczną preselekcję”? Prawda
leży gdzie indziej – w przeświadczeniu, że nie należy się obrażać, iż nie
otrzymuje się za swoje książki nominacji i nagród oraz w akceptacji swojego
miejsca (statusu) poza literackim parnasem. Nie to, że zalecam tę oto „prawdę
objawioną” właśnie Bencalowi, ponieważ nie ma takiej potrzeby. Dowodem na to są
jego wiersze, które przyrównałbym do
debiutu Szymona Domagały-Jakucia Hotel Jahwe. Podobnie jak w tamtym tomie, mamy do czynienia
z wzajemnym przenikaniem się sacrum i profanum. Domagała-Jakuć idzie jednak nieco dalej w
stosowaniu językowego rekwizytorium, stylizuje go na kształt kazań, ewentualnie
na podobieństwo psalmów, czy nawiedzonych mów prorockich. To mariaż języka
biblijnego z językiem ulicznym.
Natomiast u Bencala wrażenie to nieco tylko przywołują nader często stosowane inwersje, nadające wierszom kontekst przypowieści. W DEMO(N) na profanum nie składają się miłość i seks jak u
autora Hotelu Jahwe, no i
brak tu nawiązania do karambolu, którego udziałem bywa zderzenie dwóch kultur –
żydowskiej i polskiej. O ile Domagała-Jakuć jest zdecydowanie antyreligijny (a
właściwie antykościelny), to Krzysztof Bencal lokuje się gdzieś w okolicach
agnostycyzmu a w zasadzie, jak się wydaje, wciąż pragnąłby wierzyć, ale nie praktykować. Domagała-Jakuć jest obrazoburczy i nawiedzony, Bencal bywa obrazoburczy
(ewidentne kłócąc się z katolickimi dogmatami, mitami i rytuałami), lecz przy
tym stoi twardo na ziemi. Tej Ziemi. Jego nie-wiara, jego par
excellence „chrześcijańska podróż” po
krainie MOPS-ów, kredytów, zasiłków i chorób przypomina wędrówkę przez
rzeczywistość w wersji DEMO, w której
już tylko jeden symboliczny „skok na główkę” podmiotu lirycznego w nicość (lub
w doświadczanie Obecności) powoła do życia DEMONA.
W końcu dobra poezja balansuje na krawędzi. Zaznajomiony poeta i krytyk, który
poznał ten tom, w prywatnej rozmowie przezwał go złośliwie „zbiorem ballad
rodem z Wiedźmina”. To dobry znak. O rewelacyjnym debiucie Szymona
Domagały-Jakucia w swoim czasie napisano, że to „dość oczywiste reprodukcje
histeryczno-psychiatrycznych konwencji poezji XIX i XX wieku”, by po latach zachodzić w głowę, jak to
się stało, że żadna z nagród poetyckich nie przypadła w udziale zjawiskowego Hotelu
Jahwe.
piątek, 14 lipca 2023
Korespondencja (51)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz