Koncert „Tomaszowskie pory roku”,
czyli występ Orkiestry Kameralnej Filharmonii Łódzkiej, który odbył się w
sobotę 20 września w kościele pw. Św. Jadwigi Królowej, zrobił z moich czterech
liter „jesień baroku”. Sam repertuar: Kanon
Pachelbela (Kanon und Gigue in D-Dur für drei Violinen und Basso
Continuo), Aria na strunie G z suity
orkiestrowej D-dur nr 3 Bacha oraz słynne Le quattro stagioni Vivaldiego, to absolutne greatest hits muzyki klasycznej
skomponowanej mniej więcej pomiędzy datami 1597 (Dafne – opera Periego) i 1750 (śmierć Johanna Sebastiana Bacha).
Na wspomnianym koncercie
znalazłem się co prawda z powodów zawodowych, ale nie doznałem z tego powodu nijakiego
uszczerbku, skoro przyniósł mi on te rzadkie chwile, kiedy udaje mi się
połączyć pracę z przyjemnością. A zatem ideał! Wsłuchując się z podzielną uwagą
w grę filharmoników z Maciejem Łabęckim (prowadzenie, skrzypce solo) i Leszkiem
Kołodziejskim (akordeon) na czele, miałem możliwość wyłapywania przemyconych do
muzyki rockowej nut. Na przykład z Kanonu
Pachelbela do Rain and Tears
Aphrodite’s Child i trzech wariacji zarejestrowanych na płycie Discreet
Music Briana Eno,
jak też z Arii na strunie G do A Whiter Shade of Pale grupy Procol
Harum.
Ale też porównywałem w głowie to wykonanie
Czterech pór roku, z tym
odsłuchiwanym przed laty z trzeszczącej płyty Polskich Nagrań z Konstantym
Andrzejem Kulką – skrzypce oraz Warsaw Philharmonic Chamber Orchestra pod
batutą Karola Teutscha (mam do niego wyjątkowy sentyment, chociaż w kolekcji
płytowej posiadam co najmniej trzy wykonania tych właśnie 4 koncertów
skrzypcowych Vivaldiego, w tym to najmodniejsze – Nigela Kennedy’ego).
Zaraz po koncercie, wypełniony po
brzegi muzyką, wpadłem wprost w jesienny mrok, czując się niczym bohater mojego
ulubionego wiersza Randalla Jarrella Śmierć
strzelca z wieżyczki bombowca: „Wprost ze snu wpadłem w Państwo (…). Zbudził
mnie czernią ostrzał i koszmar myśliwców (…)”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz