Czy rock w ogóle może być jeszcze progresywny, czy raczej
od mniej więcej od końca lat sześćdziesiątych XX w. skazany jest na odwieczną
regresję? W końcu wszystko już było, wszystko zostało zagrane i zaśpiewane, pokazane
na scenie i zapamiętane (bądź i nie). Muzyka,
jaką proponuje na Pale Communion zespół
Opeth brzmi niezwykle znajomo, jeśli wiele lat wcześniej z wypiekami na twarzy
słuchało się King Crimson, ELP i Gentle Giant. Jak również całą masę dziś
już zapomnianych zespołów, których płyty długogrające z nabożną czcią obracało
się w rękach. Ale to było cztery dekady temu, jaki jest więc sens wracać do
tamtych lat i brzmień? Myślę tak – jeżeli nadal udaje się je odtworzyć z
należytym polotem, dodać coś od siebie, czy wręcz dokonać ich transkrypcji zgodnej ze współczesnym duchem i techniką, będzie miało to swoje
uzasadnienie. Dla mnie takie zespoły, jak m.in. Opeth, Porcupine Tree,
Oceansize, The Pineapple Thief, Airbag, Gazpacho, czy też Beardfish, poruszając się
w dobrze rozpoznawalnej stylistyce rocka progresywnego, zarazem twórczo ją przekraczają (są więc niejako na tym polu nadal „progresywni”).
Mimo, iż otwierający Pale Communion utwór Eternal
Rains Will Come brzmi
niemal jak gotowy bryk z muzyki King Crimson i ELP (nawet okładka tej płyty
przypomina słynne Pictures at an Exhibition), słyszalne bywają w nim
także i współczesne środki stylistyczne w rodzaju stosowania znacznie szybszego tempa i skompresowanej dynamiki, niż to drzewiej bywało na płytach wspomnianych klasyków. Lecz i tu pojawia się patent stosowany równie często przez Wishbone Ash
(wokal nagrany na kilku ścieżkach). Taka stylizacja – trochę nowego, i trochę
starego. Być może dlatego, w Cusp of Eternity Mikaelowi Åkerfeldtowi (śpiew) i Fredrikowi Åkessonowi (gitara) znacznie
bliżej jest do dokonań Dream Theater (trochę też do Anathemy w jej
najmroczniejszej postaci) niż do czegokolwiek z bogatej historii tego gatunku.
Długą drogę (od growlingu i death metalu) musiał przejść Opeth, żeby grać jak w kompozycji Moon Above, Sun Below, gdyż stylistycznie utwór ten mieści się gdzieś pomiędzy Porcupine
Tree, a Gentle Giant, stanowiąc tym samym dowód ogromnej swobody w ramach określonej (ale niczym nie ograniczonej) kultury muzycznej.
Jest tu wszystko: zaskakujące partie instrumentalne, akustyczne harmonie,
atonalne fragmenty improwizowane, jednym słowem cała „śmietanka” art rockowych
patentów, poddana przez Steve Wilsona (Porcupine Tree) produkcyjnej restrukturyzacji
(bądź inaczej: dźwiękowej obróbce na pyszne masełko).
Fan,
który ma na swojej półce setki zapomnianych płyt z okresu tzw. boomu rocka
symfonicznego; te wszystkie zakurzone okładki płyt Atomic Rooster, The Nice,
Refugee, Andromedy, New Trolls, Triumwiratu, Zarathustry, Rare Bird, Biglietto
Per L’inferno, Banco Del Mutuo Soccorso i Comus, słuchając Pale Communion czuje
się jak ryba w wodzie, lub przynajmniej jak stary antykwariusz – do którego
przyszedł znający się na rzeczy klient – odczuwający jednocześnie niechęć do
rozstawania się z zakurzonymi skarbami, ale i radość, że ktoś jeszcze w ogóle je za takie uważa. Elysian Woes, to właśnie tego typu piosenka, przypominająca zabytkowy klejnot. Tylko człowiek z epoki nie
weźmie jej za zwykłą starzyznę. Istniało takie ryzyko, skoro drugą część albumu
otwiera instrumentalny Goblin,
zainspirowany włoskim zespołem (oczywiście, dawno już zapomnianym) o tej samej
nazwie. Sam utwór, co prawda nic szczególnego nie wnosi do obrazu całości,
świadczy jednak o tym, że muzycy Opeth to dziś już koneserzy dawnych brzmień
(znać muzykę włoskiego Goblina, to oho,
ho!). No i mamy wreszcie River, który przypomina zapominalskim z
kręgów bliskich zespołowi Pendragon, w jaki sposób powinno się dziś grać progresywne kompozycje,
żeby złudzenia przypominały kamienie milowe rocka progresywnego, w rodzaju Randez Vous 6:02 grupy UK. Następna kompozycja na krążku, Voice of Treason
posiada zauważalny, nieco orientalny klimat. Nieco podobny do Kashmiru, został jednak nagrany
przez młodych gniewnych, jeszcze nie zmanierowanych dość specyficznymi
przygodami z żeńskimi organami płciowymi i płetwą rekina (zainteresowanych
pogłębieniem tematu odsyłam do książki Stephena Daviesa Młot bogów).
Wokalnie Åkerfeldt wznosi się w Voice of Treason na wokalne wyżyny.
Album zamyka wielowątkowy i poruszający, mocno zapadający
w pamięć Faith in Others. Przepiękna
progresywna ballada w rodzaju Epitaph
King Crimson, lub Kayleigh Marillion.
Wyróżniająca się wspaniałą wokalizą i podniosłym tematem przewodnim (absolutnie
klasyczna!). Choćby tylko dla tego kawałka warto było znów zanurzyć się w
klimaty i motywy przerabiane dziesiątki razy wcześniej. Na chwilę odrzucić
nowinki, by za legendarnym skądinąd inżynierem Mamoniem powtórzyć, że lubi się
tylko te piosenki, które już raz się słyszało.
Opeth, „Pale Communion”. Roadrunner, 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz