Według francuskiego filozofa Jeana
Baudrillarda, cywilizacja konsumpcyjna
to w całości świat tworzyw sztucznych, cały z plastykowej masy,
zaprojektowany i skonstruowany przez polityków, producentów i speców od
marketingu, a funkcjonujący w nim ludzie to marionetki, które ciągnięte
za odpowiednie sznurki kupują, konsumują i realizują równie sztuczne, jak
oni sami potrzeby. Baudrillard uważa, że wegetujemy w świecie, który
całkowicie wykreowały media. Jedyne, czego doświadczamy i do czego mamy pełny i otwarty dostęp to
zniekształcana przez nie informacja. W niej to zawierają się (bywają podstępnie
ukryte) pewne określone i zunifikowane treści, które powodują, że te same produkty
są tak samo pożądane w różnych, niejednokrotnie bardzo odległych od siebie
strefach kulturowych. Stąd nad kulturą zawisła swoista nieuchronność
digitalizacji, organizowanie jej w określonych takich samych formatach, w celu przestrzegania wspólnych kodów kulturowych na całym świecie. Takie podejście reorganizuje
porządek społeczny; o wartości i znaczeniu człowieka w społeczeństwie
stanowi wyłącznie ilość i jakość kupowanych przez niego produktów. Na pierwszy
plan wysuwa się kategoria „łatwości” i „dostępności” kultury wtłaczając
jednostkę w uzależnienie oparte na zasadzie „stanu posiadania”, powodując
duchową (i bardzo często materialną) degradację człowieka, który pogrążając się
w materialistycznym aspekcie życia, zapomina o rozwoju intelektualnym i
kulturowym. A gdyby tak w ten przedświąteczny czas porażającej konsumpcji dokonującej
się w rozmaitych galeriach, supermarketach, giełdach i halach; miejscach
zmieniających ludzkie włókna nerwowe we włókna sztuczne, wznieść przeciw
tezom Baudrillarda choćby na chwilę
(dokładnie na tyle, ile zwyczajowo trwa każda refleksja) prowizoryczną zaporę z
tego, co kryje się za pytaniami
postawionymi przez przywołanego przez Katarzynę Ziętal w artykule pt: „Formy
analogowe w świecie cyfrowym: o sentymencie do płyty winylowej” opublikowanego
na stronach projektu Historiaimedia.org, medioznawcę Raya Alexandra Diducka?
Oto dwa wspomniane pytania: co o społecznym znaczeniu digitalizacji mogą
powiedzieć nam powracające właśnie do łask melomanów płyty winylowe? Dlaczego, chociaż
standardem jest już cyfrowa dystrybucja, stare analogowe sposoby słuchania
muzyki wciąż znajdują swoich fanów?
Rozpatrujące powyższe w kontekście socjologicznym,
Diduck doszedł do wniosku, że format ma
nie tylko znaczenie techniczne, ale również i społeczne. Według niego, rytuały i przyzwyczajenia dotyczące
korzystania z płyty analogowej powodują, że doświadczenie jest zapamiętywane
lepiej i mocniej niż wybór kolejnej piosenki zapisanej na dysku odtwarzacza
mp3. Odsłuchiwanie muzyki w formacie analogowym, w sposób oczywisty poprzez konieczność
posiadania niezbędnego do tego sprzętu audio, ma też ograniczony zasięg
czasoprzestrzenny, co ułatwia skupienie uwagi i w istotny sposób zmienia głębię
recepcji. Bywa doświadczeniem występującym na wielu poziomach zmysłowych (wzrok,
dotyk, słuch). Istotna jest faktura, zapach płyty, jej niedoskonała, bądź
doskonała forma. Odtwarzanie za jej pomocą muzyki angażuje fizycznie,
odtworzenie pliku cyfrowego to
czynność łatwa i niemal zupełnie automatyczna. Do cyfrowego zapisu muzyki
trudno żywić uczucie. Z „czarną płytą” można nawiązać nieomal więź emocjonalną.
Jest jakby żywym artefaktem: pochodzi z odległej epoki i posiada
nieprzewidywalną jakość dźwięku. Słuchaniu winyla towarzyszy misterium: płyta
na naszych oczach się obraca, igła rysuje rowki, muzyce towarzyszą zazwyczaj
archaiczne, ale przy tym niezwykle klimatyczne trzaski. „Z plikami mp3 raczej
się nie sfotografujemy, nie możemy ich eksponować w mieszkaniu, stąd nie mogą
być manifestem naszego zainteresowania muzyką”. Ukryte na twardym dysku nic nam
o nas nie mówią, nie są w stanie w żaden sposób reprezentować naszej
osobowości.
U Diducka pojawia się także, zaczerpnięte od
kulturoznawcy Gérarda Genette pojęcie paratekstów, tu odnoszące się do muzyki.
Parateksty takie jak okładka płyty czy dołączone do niej teksty i inne graficzne
gadżety (niejednokrotnie powodujące „kultowość” danego wydawnictwa płytowego), nadają
znaczenie i pozwalają zrozumieć przekaz autora nie tylko poprzez wymowę utworów
zarejestrowanych na płycie. Poza tym program każdego analoga to dwie strony,
strona A i strona B, a co za tym idzie określony i zamknięty zbiór utworów. Pliki
mp3 są często w ogóle pozbawione paratekstów: nie mają etykiet, bywają
niewłaściwie opisane lub nieopisane wcale, mogą być dystrybuowane niezależnie
poza zamkniętą listą utworów na albumie, których program w kolejno
publikowanych wersjach nieustannie się rozszerza poprzez dołączanie bonusów w
postaci alternatywnych utworów, kolejnych mixów czy też odrzutów z sesji.
Diduck zwraca uwagę, że odsłuchiwanie muzyki poprzez linki muzyczne publikowane
w serwisach społecznościowych lub za pomocą wymiany „peer to peer”, „przez własną hipertekstowość rozprasza uwagę, wymusza korzystanie z niekończącej się
sieci odnośników, spłyca doświadczenie”. Zastanawia się także, dlaczego dialog
oparty o ściągane z Internetu pliki mp3
sprowadza się do lapidarnego stwierdzenia: „powinienem to ściągnąć” oraz do
dywagacji prawnych na temat legalności bądź nielegalności tego procederu,
natomiast temat winyli powoduje zawsze żywszy, bardziej wieloznaczny tok
rozmowy, w którym często ujawniają się intymne emocje. Pomimo tego, że w naszym
kraju funkcjonuje minister do spraw cyfryzacji, należy pamiętać, iż według
Diducka to doświadczenie zmysłowe czy osobiste mechaniczne zaangażowanie
odróżnia korzystanie z zasobów kultury funkcjonujących w postaci analogowej od postaci
cyfrowej. Być może (a nawet na pewno biorąc pod uwagę przypadek ACTA) nasza
wolność powinna raczej przejawiać się wyłącznie w analogowym podejściu do konsumpcji,
za którym stoi wyłącznie to, co jest nam naprawdę niezbędne do w miarę
komfortowego życia, zamiast „zdigitalizowanej” informacji, że powinniśmy posiadać wszystko to, co
pokazują nam w rozmaitych programach przerywanych natarczywymi reklamami.
Co do osobistych „doświadczeń zmysłowych”; te zwłaszcza
zimą bywają niezapomniane. Kiedy wsiadam
do auta, żeby dotrzeć na pchli targ, za oknem jeszcze jest ciemno.
Odpalając silnik, nie mam żadnej gwarancji, że moja wyprawa w ten naprawdę
mroźny poranek, będzie miała jakikolwiek sens. Niewyspany, zmarznięty na kość,
jestem zły na siebie, że znowu tu przyjechałem, kompletnie
bez sensu i bez żadnego planu. Mogłem przecież wstąpić do pierwszej lepszej galerii i
kupić jedną horrendalnie drogą, ale za to porządną reedycję jakiegoś winyla, a teraz
w cieple klimatyzowanych korytarzy snobować się na dumnego yuppies. Ale
wkrótce, po pierwszych niepowodzeniach następuje upragniony „złoty strzał” gdy
po przejrzeniu sterty porysowanych, niekiedy zalanych i pozlepianych ze sobą czarnych
płyt, trzymam w ręku krążek Zappy w idealnym stanie. A potem natrafiam na
następne, a co najważniejsze, nie rujnuję się kompletnie, ponieważ wszystkie są w cenach
„surowca wtórnego”, za którymi nie stoją korporacyjne narzuty, potencjał
komercyjny, logo, mandaty z fotoradarów, albo podatek od deszczu ministra
Rostowskiego, chociaż na pchlim targu silny mróz akurat nie wróży odwilży…
PS
(lub cywilizacyjne Post Mortem): Frank Zappa, „Sleep Dirt”, Warner 1976, Pete
Townshend, „White City – The Novel”, Atco 1985, Randy Newman, „Land Of Dreams”,
Warner 1986, Roger Chapman, „Hyenas Only Laugh For…”, RCA 1989, Joan Baez,
„Greatest Hits”, Electrola 1972, Lou Reed, „Walk On The Wild Side – The Best
Of”, RCA 1972, Al Steward, „The Passages", RCA 1978, Bruce Hornsby, „And The
Range”, RCA 1986, Koral, „Koral”, Pepita 1981.
świetny artykuł
OdpowiedzUsuńsławek
Odsłuchiwanie muzyki w formacie analogowym, w sposób oczywisty poprzez konieczność posiadania niezbędnego do tego sprzętu audio, ma też ograniczony zasięg czasoprzestrzenny, co ułatwia skupienie uwagi i w istotny sposób zmienia głębię recepcji.
OdpowiedzUsuńPełna zgoda. Dlatego nie wyrzucam kaset. Słucham czego się da, co mam z kaset. Polecam.
Odsłuchiwanie muzyki w formacie analogowym, w sposób oczywisty poprzez konieczność posiadania niezbędnego do tego sprzętu audio, ma też ograniczony zasięg czasoprzestrzenny, co ułatwia skupienie uwagi i w istotny sposób zmienia głębię recepcji.
OdpowiedzUsuńPolecam słuchanie kaset. nie wyrzucam, słucham z kaset, co mam do słuchania, co zostało. dźwięk tragiczny tez nie jest.
pewnie mam płacone od komentarza. pusty łeb.
OdpowiedzUsuńmerytorycznych komentarzy nigdy dosyć. by the way - ja także trzymam stare kasety, a nawet staram się, żeby ich liczba co jakiś czas rosła. ostatnio z wielką przyjemnością odsłuchałem na moim "kaseciaku-potworze" jedynkę Suede:)
UsuńBardzo fajny artykuł, Piotrek.
OdpowiedzUsuńJesienią Marta przywiozła mi z Zakopanego niezapomnianą pamiątkę: starutki komiks o Janosiku i jeden z wczesnych winyli Johnny'ego Casha. Nauczyłem się słuchać muzyki dzięki dwupłytowemu wydaniu "Greatest Hits II" Queen na winylu i płytom Genesis. Fakt, żaden plik nie przynosi takich doznań. Jest coś "stymulującego" w wosku. A o gramofonie to nawet nie wspomnę. :)
Michał tak, pamiętam (miałem) ten komiks. chociaż posiadam całą dyskografię Genesis na cd, najczęściej katuję "Nursery Cryme" z trzeszczącego winyla. jak powiadam, stare naleciałości na człowieku odkładają się patyną:)
Usuń