Warszawski zespół Pornstars to przykład
odrzucenia zmurszałej już dzisiaj reguły mówiącej o tym, że w Polsce wszystkie
piosenki powinno się śpiewać wyłącznie po polsku. Aby się przekonać jak daleko
muzycy odrzucili powyższą ideę precz od siebie, wystarczy porównać dwa utwory z
ich debiutanckiego krążka; wykonany w języku angielskim „Dirty thoughts” oraz
swojsko brzmiący „No co?”. Ten pierwszy od pierwszych dźwięków brzmi jak
rasowe, solidne i nowoczesne gitarowe granie, drugi zaś przypomina jego
złagodzoną odmianę z nalepką „made in Radom”, w które to okolice ciągnie grupę
brzmienie polskiego tekstu. Należy jednak na usprawiedliwienie dodać, że „No
co?” jest w naprawdę trudnej sytuacji, gdyż rozpoczyna się tuż po „Exhale”,
który subtelnie kojarzy się z „soundem a lá kalifornikejszyn” (i
jest w tym ziarno prawdy, albowiem jak wieść gminna niesie końcowa produkcja
płyty odbywała się w dalekiej i słonecznej Kalifornii).
„No surrender” to nie tylko
najlepszy utwór na „Foreplay”, ale jednocześnie to sztandarowy przykład sporych
umiejętności muzyków Pornstars, którzy gładko przechodzą od pop gitarowego
stylu do „lajtowych”, lecz kąśliwych
zagrywek z cechami nu metalu. Zgrabny, melodyjny refren zwieńczony kompetentnym
gitarowym solem to główne atuty tego utworu, obdarzonego ładnie przyciętym rockowym
pazurem. W zaśpiewanej po polsku „Chemii”, kontrowersyjny temat uzależnienia od
narkotyków przybrał przebojową formę, chociaż cały czas obracamy się wokół tzw.
re-akcji bezpośredniej; występujący w utworze podmiot liryczny „skarży się” za
pomocą rymów umieszczonych w tekście piosenki, iż „boski, biały proszek łaskocze go w nosek”.
W utworze „Partyzant” Pornstars się
rehabilituje (chociaż wspomniana przeze mnie rehabilitacja jest w tym przypadku
li tylko figurą retoryczną) – jednym słowem, jestem już niemal skłonny odwołać swoje
narzekania i zerwać z pudełka z napisem „Foreplay” nalepkę z lekko stygmatyzującą
tradycją muzyczną – ale cóż z tego, skoro kolejny ich utwór, „Salon
niezależnych” znowu lekko przypomina Irę i Carrion (nie chodzi mi tu bynajmniej
o artystyczne kompetencje, ani o
geografię – raczej o udawanie, że gra się rocka bez przedrostka „pop”). Pamiętajmy
jednak, że w przypadku warszawskiej kapeli (jak i w przypadku „radomskich”) nie
mamy do czynienia z amatorami grającymi w świetlicy Zakładów Metalowych
„Łucznik”, a z profesjonalnymi popowo-rockowymi składami. Tym bardziej, że na
track-liście „Foreplay”, tuż po piosence „Salon niezależnych” natrafiamy na
utwór „Rage age”, udane połączenie przebojowości Bon Jovi z melodyjnością
Marilyn Mansona. Zresztą moje powyższe rozterki i tak skutecznie łagodzi „Let
me be yor dog”, który ma w sobie coś z łagodniejszej odmiany słynnej piosenki
Iggy’ego Popa o podobnie „pieskim” tytule…
„Black Steep” nie wnosi niczego
nowego do wizerunku grupy, poza już niemal oficjalnym świadectwem, iż Pornstars
poruszają się nadzwyczaj swobodnie po rozmaitych stylistykach – w tym
konkretnym przypadku napotykamy na przykład przebojowego, gitarowego wymiatania
zdolnego zrujnować notowania niejednej listy przebojów . W pewien sposób może
zaskoczyć kompozycja zatytułowana „100 stopni”, potwierdzając tym samym eklektyczny
charakter materiału – mamy w niej do
czynienia z wyrazistymi, niemal metalowymi partiami gitar (umiejscowionymi w
konturach melodyjnego grania). W tym kontekście „Warsaw at night” to niemal
„szyld” tej muzyki, gotowa wręcz recepta na radiowy przebój upalnych, letnich
nocy.
Ostatnie pięć utworów z płyty to
angielskie warianty zaśpiewanych wcześniej w polsko-języcznych wersjach „Chemii”,
„Partyzanta”, „Salonu niezależnych”, „Let me be your dog”, „100 stopni”, a ponadto polska tym razem wersja
„Dirty thoughts”. Jest więc okazja sprawdzić jak zabrzmią w słownikowo innym
podejściu. „Chemia” i „Partyzant” sprawdzają się w obu (dla nie znających
języka Byrona „Chemia” zabrzmi prawdopodobnie odrobinę mocniej bez rymów i zdrobnień).
„Salon niezależnych” w wersji
angielskiej jest do przyjęcia, choć nie powala na kolana. „Let me be your dog”
jak był udany tak i jest, podobnie sprawa
ma się ze „100 stopniami”. Polska wersja „Dirty thoughts” udowadnia bezspornie,
że do tej niezwykle sprawnie zagranej muzyki lepiej pasuje wymiar anglosaski. Lecz
Pornstars na „Foreplay” pozostawia słuchaczowi wybór – i bardzo dobrze –
ponieważ mój z oczywistych względów jest stricte subiektywny.
Aha… z Radomiem odrobinę sobie oczywiście
dworowałem, bo jeśli mam już słuchać muzyki z radia, mimo wszystko zdecydowanie
wolę set-listę z Irą, Carrionem i z Pornstars niż z na siłę promowanym plastykiem
wyprodukowanym w ramach takiej czy innej telewizyjnej ramówki.
Pornstars,
„Foreplay”. Wydanie własne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz