Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze
spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i
religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna
forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale
„wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących
wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które
zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym
ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem
zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w
międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w
przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma
wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji
towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może
wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…
Piotr Gajda: Jaki jest dzisiaj
Twój stosunek do własnego debiutu? Jakbyś scharakteryzował instytucję debiutu w
ogóle?
Robert Rutkowski: Do własnego debiutu mam stosunek przerywany.
Z pewnością nie jest to książka w moim odczuciu dobra, a tym bardziej taka,
która wyznaczyła moją poetycką ścieżkę, bo ta po trzech książkach okazuje się
być bardziej kręta niż się spodziewałem. W Niezobowiązującym
spacerze po cmentarzu dziś najbardziej podoba mi się tytuł i może dwa, trzy
wiersze. Resztę traktuję wyłącznie jako świadectwo rozwoju.
Myślę, że nie ma sensu przywiązywać zbyt dużej wagi do debiutanckiego
tomiku, bo tak naprawdę poeta debiutuje każdą swoją kolejną książką, a może
nawet każdym nowym wierszem, bo każdy wiersz zaczyna świat od nowa.
PG: Czy Twoim zdaniem możemy w
Polsce jeszcze mówić o ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz,
że ostatnia dekada w polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby
śladowego omówienia?
RR: „Ogólnopolski obieg” zakłada szerokie grono
odbiorców, a jak jest, powszechnie wiadomo. Krytykę literacką traktuję
wyłącznie jako spotkanie trzech wrażliwości: twórcy, krytyka i czytelnika –
nigdy jako coś wartościującego. Jeśli udaje się tym trzem wrażliwościom spotkać
w jednej książce więcej niż raz, jest naprawdę dobrze.
Co do drugiej części pytania, to posłużę się takim case study: jakiś czas temu w drodze do pracy środkami komunikacji
miejskiej byłem świadkiem rozmowy dwóch maturzystek. Wyglądała ona mniej więcej
tak:
(1) Jaki temat wybrałaś sobie
na ustną maturę z polskiego?
(2) Będę mówiła o biografii
jako kluczu do odczytania twórczości Jana Kochanowskiego.
(1) A czemu nie weźmiesz czegoś
ze współczesności?
(2) Ze współczesności? Przecież
ja nic nie wiem o współczesności. Do tego nie ma książek.
Tak chyba powinna wyglądać definicja gorzkiego poczucia humoru, nie
sądzisz?
PG: Czy w naszym kraju istnieją
odrębne środowiska literackie, czy raczej mamy do czynienia z określonymi
nazwiskami rozrzuconymi po kraju, kojarzonymi wyłącznie z przynależnością
geograficzną?
RR: Myślę, że jest i tak, i tak. Podział
środowiskowy jest na pewno wygodny przy różnego rodzaju klasyfikacjach,
historyczno-literackich statystykach czy próbach ogarnięcia tzw.
współczesności, ale statystycznie rzecz biorąc ja i mój pies mamy po trzy nogi.
PG: Jaki jest Twój stosunek do
nagród literackich w Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą
określone hierarchie literackie? Czy uprawnione jest, aby ich werdykty nazywać
umownie „środowiskowymi”?
RR: „Obiektywny” to jedno z najbardziej
absurdalnych słów, jakie słyszałem. Nie ma czegoś takiego jak obiektywizm.
Trudno traktować przecież tak spotkanie kilku subiektywnych opinii, które nawet
w jednym sosie zachowują własny wyrazisty smak. W takim kontekście każdy werdykt
jest środowiskowy, nawet jeśli takie środowisko powstało wyłącznie na potrzeby
przyznania takiej czy innej nagrody. Inna sprawa, że właściciele restauracji
zapraszają do swoich kuchni kucharzy o podobnym do swojego, sprecyzowanym
poetyckim smaku. Nie widzę w tym nic dziwnego, a tym bardziej złego.
PG: Którzy poeci nadają ton
współczesnej poezji? Czy w ostatnim czasie dołączyły do nich jakieś nowe
nazwiska?
RR: Myślę, że trochę za wcześnie na takie
namaszczenia. Historia literatury pokazała niejednokrotnie, że potrafi być
niezwykle przewrotna. Jeśli wierzyć słowom Byrona, że po pisarzu, który
kształtuje smak swojego narodu najwybitniejszym bywa ten, który go psuje, można
przypuszczać, że liczyć się będą ekstrema. Poezja letnia przetrwa być może na zaproszeniach
ślubnych albo innych okolicznościowych kartach, ewentualnie w środowiskach
akademickich jako ciekawostka, choć tutaj mam już dość duże wątpliwości.
PG: Portale poetyckie – jaką
pełnią rolę?
RR: Mam wrażenie, że wyłącznie towarzyską.
PG: Jaka jest według Ciebie
przyszłość poezji?
RR: Kolorowa. A dosłowniej mówiąc: obawiam się,
że poezja w jej tradycyjnej formie prędzej niż później się wyczerpie,
zmierzając w stronę multimedialnego przekazu.
* Robert Rutkowski (ur. 1978). Autor trzech
zbiorów wierszy: Niezobowiązujący spacer po cmentarzu (Łódź 2002), Łowienie
spod lodu (Rzeszów 2008) oraz Wyjście w ciemno (Łódź 2009).
Publikował m.in. w „Akcencie”, „Czasie Kultury”, „Frazie”, „Kresach”, „Odrze”,
„Pograniczach”, „Toposie” i „Tyglu Kultury”. Stały współpracownik Kwartalnika
Literacko-Artystycznego „Arterie”, gdzie na łamach autorskiego cyklu Jeszcze
zdarzają się wiersze ukazują się
jego wywiady ze współczesnymi poetami. Współpracuje także z dwumiesięcznikiem
literackim „Topos”. Tłumaczony na angielski i serbski. Mieszka w Łodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz