Gdybym miał wizualnie opisać członków grupy The
Floorators zanim zobaczyłem fotografię zespołu pochodzącą z materiałów
promocyjnych, opisałbym ich wygląd jako łudząco podobny do aktualnego image’u
Zakka Wylde’a. Długie włosy, przerośnięte brody, czarne t-shirty z logo ulubionego rock-bandu, a
na paluchach i przegubach mnóstwo srebrnej, złotej i skórzanej biżuterii. Tak
właśnie powinni wyglądać muzyczni dawcy pierwotnego rock’n’rolla, miłośnicy
przystępnych kobiet i trunków nieprzystępnych dla organizmu w nadmiernej ilości. W rzeczywistości tak mniej więcej
prezentują się opisywani przeze mnie „rockmani” ze Świdnicy, dla których
najwidoczniej dwa miejsca są tymi ulubionymi: scena lub bar.
Za opis muzyki nagranej na płycie zatytułowanej
„Magulon” niech wystarczą suche fakty; The Foorators koncertowali z takimi
zespołami jak Vader (death metal), TSA (hard rock), Hunter (metal), Złe psy
(blues rock), Farben Lehre (punk). Jeśli dodamy do tego pewne elementy stoner
metalu oraz konkretne wpływy kapel pokroju Monster Magnet i The Cult, otrzymamy kwintesencję tych
dźwięków. W takich kompozycjach jak „P.I.T.A.”, „On The Highway” czy „Talk With
Your Bottom” doszukamy się zarówno dalszych inspiracji w rodzaju grup Orange Goblin
i Sheavy, jak i naleciałości rodem z okresu „pijackiej” współpracy Bona Scotta
i AC/DC (zwłaszcza w „MILF”), udanie połączonych z dynamiką towarzyszącą dwóm pierwszym płytom Iron Maiden, na
których można było jeszcze doszukać się nie tylko epickich, ale także i bez
mała punkowych zagrywek.
Stąd „Magulon” to przyjemne „old schoolowe”
wymiatanie, za którym stoją „przybrudzone” partie instrumentalistów i
„stonerowy” wokal. To idealne wręcz tło muzyczne dla miłośników ciężkich
motocykli oraz stałej klienteli podejrzanych lokali i spelunek. Zależnie od
upodobań kompozycyjnych członków The Floorators, spożyjemy w ich przyjaznych
wnętrzach szklaneczkę browaru w otoczeniu muzyki zagranej przez ten zespół w
stylu „monster” („Goddamn Backseat Hunter”), a innym razem w stylu „cult”
(„Escape Route Blues”). Natrafimy również i na rodzime wpływy, choćby w
„podmetalizowanym” „Super Tight Girl”, którego wykonaniu towarzyszą zagrywki w
zgodzie z filozofią TSA, czy w luzackim „Sweet Hanna” zagranym tak, jakby miał
być twórczą kopią którejś z „pastiżowych” kompozycji grupy Acid Drinkers.
Trzeba też przyznać, że dżentelmeni z The
Floorators zaprawdę są godni przybranej przez siebie nazwy. Na „Magulon”
skutecznie „deflorują” cnotliwe (czytaj: rozpoznane) rejony rock’n’rolla,
rocka, hard rocka, metalu i punka, czerpiąc z tej czynności znaczną
przyjemność. Nie trzeba dodawać, że jest to przyjemność obustronna, bo cóż
byłaby to za „radocha”, gdyby „zabawiali się” wyłącznie sami muzycy? Na szczęście tak nie jest, na co jawnym
dowodem jest umieszczony na płycie cover
Jerry’ego Lee Lewisa „Great Balls Of Fire”; tu brzmiący jak utwór oryginalnie
skomponowany przez samą grupę. Nie mogło być dla niej samej lepszej wizytówki…
Z jednej strony, przywołując ekspresyjny śpiew Lewisa połączony ze sceniczną
dynamiką i nowatorskim stylem grania na fortepianie wszystkimi częściami ciała,
otrzymujemy parafrazę „niegrzecznego” stylu The Floorators. Z drugiej, biorąc
pod uwagę niechlubną biografię tego artysty, który najpierw uwiódł a potem
poślubił trzynastolatkę, stykamy się z próbą skonfrontowania się z
„bad-legendą” rock’n’rolla. Tak, chcemy
grać jak „rockowe bestie”, trzymamy się z dala od muzycznych solariów i
pseudo-rockowych klinik chirurgii plastycznej, a co się z tym wiąże, jak
najdalej od zielonkawego, mdłego światła tabloidów i pogrążonych w jego
poświacie młynów blichtru (ach, cóż za dopełniaczyk!).
The Florators, „Magulon”.Wydanie własne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz