Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze
spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i
religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna
forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale
„wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących
wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które
zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym
ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem
zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w
międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w
przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma
wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji
towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może
wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…
Piotr Gajda: Jaki jest dzisiaj
Twój stosunek do własnego debiutu? Jakbyś scharakteryzował instytucję debiutu w
ogóle?
Izabela Kawczyńska: Sentymentalny.
Debiutowałam opowiadaniem w „Odrze”. W tym samym numerze publikowano nowy
wiersz Tadeusza Różewicza. Pamiętam, że kiedy przeczytałam spis treści,
poczułam się tak, jakbym, nie ruszając się z miejsca, pokonała milion lat
świetlnych. Jakbym wykonała skok w bliżej nieokreśloną stronę. Potem były
konkursy poetyckie i prozatorskie, publikacje prasowe, warsztaty pisarskie we
Wrocławiu i bardzo szybko publikacja książki w serii wydawniczej Stowarzyszenia
im. K. K. Baczyńskiego. Seria skoków, z których każdy kolejny umożliwiał
następny. Dla mnie debiut jest fenomenem, nie instytucją. Więcej ma w sobie z
chaosu niż z porządku. To zjawisko w rodzaju świetlistego meteoru i może
umiałabym opowiedzieć meteor, ale nie umiem.
PG: Czy Twoim zdaniem możemy w
Polsce jeszcze mówić o ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz,
że ostatnia dekada w polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby
śladowego omówienia?
IK: Jakikolwiek
ogólnopolski obieg wydaje mi się czymś z gruntu niemożliwym i to nie tylko w
poezji. W skali makro możliwy jest jedynie wybór kilku nazwisk i omawianie książek
tych twórców (naiwnością byłoby sądzić, że poza nimi nie ma nic, co warto by
omawiać). Reszta (czytaj większość) siłą rzeczy pozostaje w skali mikro i tutaj
obieg sprowadza się do wysłania książki do pisma X, czy krytyka Y w nadziei na
odzew. Ale pisma rzadko recenzują książki, których nie można kupić w regularnej
dystrybucji i tak oto koło się zamyka, więc owszem, jest jakiś ruch, tylko, czy
można to nazwać obiegiem? Nie jestem pewna, czy ostatnia dekada w polskiej
poezji zasługuje na omówienie. Może za sto lat ktoś będzie pewien.
PG: Czy w naszym kraju istnieją odrębne środowiska
literackie, czy raczej mamy do czynienia z określonymi nazwiskami rozrzuconymi
po kraju, kojarzonymi wyłącznie z przynależnością geograficzną?
IK: Artysta, w moim
odczuciu, jest zawsze wyrzutkiem, outsiderem, kimś spoza marginesu, dlatego
prędzej można mówić o monadach niż o środowiskach poetyckich. Oczywiście
istnieją poeci i krytycy skupieni wokół pism literackich, wydawnictw, portali –
ludzie wchodzący ze sobą w relacje sympatii i antypatii.
PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w
Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie
literackie? Czy uprawnione jest, aby ich werdykty nazywać umownie
„środowiskowymi”?
IK: Aby zrozumieć mechanizm
nagród literackich, trzeba zadać sobie pytanie czemu właściwie służą? Zrozummy
się dobrze… Zrozummy się jeszcze lepiej… Czyim interesom? Nagradza się coś, co
jest dobre? Niekoniecznie. Nagroda literacka pełni rolę reklamy. Te praktyki
marketingowe znane są od dawien dawna. Swego czasu Gebethner i Wolff zakupili
specjalnie jedną z gazet, aby zapewnić sobie pochlebne recenzje wydawanych
przez siebie książek. Miało to zwiększyć ich sprzedaż i zwiększało. Jeśli
książki danego wydawcy otrzymują „prestiżowe” nagrody i są recenzowane w
„prestiżowych” pismach (kto decyduje o tym, co jest, a co nie jest
prestiżowe?), po pierwsze łatwiej je sprzedać, po drugie, co ważniejsze,
łatwiej otrzymać państwowe dotacje. I tak świat się kręci. Przypomina to
politykę, niestety. Mamy nagrody lewicowe (różowej inteligencji) i prawicowe
(opcji katolickiej), i, parafrazując Dołęgę-Mostowicza, nikomu w tym kraju nie
przyjdzie do głowy, że ktoś może nigdzie nie przynależeć i myśleć wyłącznie na
swój rachunek. Piszesz o obiektywizmie – teoria nieoznaczoności wyklucza
obiektywizm. Piszesz o tworzeniu hierarchii – opiniotwórczy Irzykowski
dyskredytował Witkacego, chwaląc pod niebiosa twórców, których nazwisk nikt
dziś nie pamięta. Zresztą mało kto pamięta o samym Irzykowskim, choć był to
sztandarowy krytyk dwudziestolecia międzywojennego. Czas to jedyne obiektywne
kryterium. Wobec niego pozostajemy śmieszni i bezradni z naszymi małymi
wojenkami.
PG: Którzy poeci nadają ton
współczesnej poezji? Czy w ostatnim czasie dołączyły do nich jakieś nowe
nazwiska?
IK: Jeśli współczesna
poezja miałaby jakieś tony, to w skali opartej na małej tercji. Jeśli ktoś
miałby je nadawać, to nie wiem kto i komu?
PG: Portale poetyckie – jaką
pełnią rolę?
IK: Internet jest
przestrzenią ogromnej swobody. Każdy może recenzować, krytykować, publikować,
zamieszczać zdjęcia własnego psa, czy cudzej żony. Gdyby nie portale poetyckie,
nie miałabym pojęcia, że w tym kraju żyje tak wielu poetów. I to jest
alternatywa dla wąskiego gardła oficjalnego obiegu literackiego. Ale gdybyś
mnie spytał, czy osobiście jestem za publikowaniem w internecie, to
odpowiedziałabym, że mimo wszystko nie jestem.
PG: Jaka jest według Ciebie
przyszłość poezji?
IK: Zgadzam się z Jimem
Morrisonem – poezja i muzyka to jedyne formy sztuki, które mają przyszłość.
Kiedy upadnie kolejna cywilizacja, kiedy zgaśnie ostatni komputer, a cała nasza
technika okaże się grobowcem z krzemu, jedyną formą zapisu pozostanie ludzka
pamięć. Nikt nie powtórzy powieści, czy symfonii. Wiersze i piosenki – tylko
one przetrwają. Ostatnio czytałam wiersze Władysława Szlengela pisane w gettcie
warszawskim. Zostały zapamiętane i odtworzone z pamięci przez ocalałych. Kilka
wierszy. Parę tekstów piosenek. Reszta to proch, niepamięć, proch.
* Izabela Kawczyńska -
Wydała zbiory wierszy: „Luna i pies. Solarna soldateska”,„Largo”. Publikowała
m.in. w „Odrze”, „Pograniczach”, „Cegle”, „Tekstualiach”, „Toposie”,
„Re:presjach”, „Frazie”. Laureatka konkursów literackich (im. Baczyńskiego,
Wojaczka, Ratonia, Poświatowskiej, Herberta, Kajki). Za książkę „Luna i pies”
otrzymała II nagrodę w konkursie Złoty Środek Poezji na poetycki debiut
książkowy roku 2008.
"Nie jestem pewna, czy ostatnia dekada w polskiej poezji zasługuje na omówienie."
OdpowiedzUsuńto byłaby chyba pierwsza taka dekada w nowożytnej literaturze polskiej :)
"Może za sto lat ktoś będzie pewien" - druga część cytowanego zdania chyba tłumaczy Twoją wątpliwość, Sławku. Myślę, że Iza miała na myśli to, że dopiero z odpowiedniej perspektywy czasowej będzie można dokonać postulowanego opisu, przy okazji jakoś tam go także wartościując.
Usuńmimo wszystko trochę mnie zdziwiło to zdanie, bo "może za wcześnie" to co innego niż "nie wiadomo czy zasługuje". ale spoko. można przyjąć wersję na korzyść wywiadowanej :)
Usuńw ogóle fajny cykl.
Sławek
thx - cała zasługa w ustach moich rozmówców:)
Usuńpozdrowienia z piwnicy. zajebista robota Piotrze
OdpowiedzUsuńDzięki Marcinie! Strasznie cieszy mnie Twoja opinia:)
Usuń