Jaka idea towarzyszy wydawaniu przez zespoły rockowe tzw. „epek”? Wydaje
się, że w sposób oczywisty chodzi tu o zarejestrowanie i wydanie trzech,
czterech utworów na płycie, która w przyszłości muzykom konkretnej grupy ułatwi
start, przysłuży się ich promocji oraz spowoduje, że być może zaczną więcej
koncertować. Poza tym EP-ka to poniekąd znak firmowy: „taki jest nasz styl, takie są nasze możliwości”. Czasem bywa i tak,
że to jedyny ślad działalności wydawniczej, kiedy indziej, że to dopiero
początek prawdziwej kariery. W każdym razie warto posiadać na swoim koncie tego
typu muzyczną wizytówkę zamiast tej zwykłej papierowej, z numerem telefonu do
często początkującego i póki co nieco zagubionego w meandrach rockowego
„szowbizu” kolegi-managera.
Rust „…Is Calling” to standardowo jak na Ep-kę
przystało, trzy utwory. Warto wspomnieć, że Rust to laureat wielu nagród na
rockowych festiwalach takich jak m.in. „Łódźstock” i „Open Air Rock Festival” w Siedlcach. Zespół ma już
na swoim koncie nagrany w roku 2009 album, ale obecne oblicze grupy jest
zupełnie odmienne od tego, które zaprezentował przed dwoma laty na
„Rust’n’roll”. Dzisiaj muzycy jeszcze chętniej sięgają do rockowej klasyki, a w
swoim koncertowym repertuarze mają nawet „Imigrant Song”. Na „…Is Calling”
niewątpliwie to słychać, zwłaszcza w „Show Me”, w którym gitary „rzężą” jak w
najlepszych czasach kruczowłosego Page’a. Warto również wspomnieć o „Going
Down”, hardrockowym samograju, który z powodzeniem dałby sobie radę na radiowej
liście przebojów, ale raczej takiej z niszowej stacji (czytaj: rockowej). Cóż,
takie czasy! Czasy popeliny i świecidełek. Tymczasem na „…Is Calling” mocny,
wysoko „postawiony” wokal Michała Przybylskiego oraz ciężko brzmiące gitary
duetu Szymon Szymkowiak i Piotr Trybusz, wspomaganego przez „pulsującą” sekcję
rytmiczną: Paweł Malinowski (bas) i Łukasz Czechyra (perkusja) tworzą „ścianę
dźwięku”, na której opierają się filary muzycznego pomostu rozpartego pomiędzy
klasyką hard rocka a dzisiejszym ciężkim brzmieniem w stylu pochodzącego z
Antypodów Wolfmother (na przykład).
Sickroom to moi niedalecy sąsiedzi z miasta
Łowicza. Ich historia sięga roku 2007, kiedy to zeszły się drogi perkusisty
Roberta Zaczkowskiego i gitarzysty Piotra Sawickiego, do których wkrótce
dołączyli: drugi gitarzysta Maciej Sadokierski i wokalista Kamil Szkup.
Ostateczny skład wyklarował się, gdy do zespołu przyszedł Tomasz Malowaniec.
Gościnnie Sickroom wspomaga wokalnie Emilia Meckier. Największym dotychczasowym
sukcesem zespołu było supportowanie na „Ursynaliach 2011” samego Korna. Ich
Ep-ka zatytułowana „147” zawiera podobnie jak w przypadku Rust – trzy utwory.
To jednak zupełnie wystarczy, żeby poznać się na łowickim zespole. Od razu
wiadomo jedno: muzycy nie mają nic wspólnego z folklorem, a na swoich
koncertach nie występują w łowickich sukmanach. W takich utworach jak
„Przemiana”, „Prawo życia” i „Cicha furia”, mamy do czynienia z ciężkim metalem
z elementami hardcore’u i nu metalu. Nisko nastrojone gitary, częste zmiany
tempa i zróżnicowane wokale to cechy charakterystyczne muzyki zarejestrowanej
na „147”. Ponieważ, jak sami napisali na swojej stronie internetowej „unikają
porównań i wchodzenia w podgatunki”,
nie będzie odniesień do żadnej ze znanych grup. Niemniej ich muzyka, to nie
jest propozycja dla mięczaków…
Dwie Ep-ki, sześć utworów. Wcale nie za mało,
żeby zatelefonować i umówić się na zorganizowanie
koncertu. O wiele za dużo, jeśli zarejestrowana na nich muzyka się nam nie
spodoba i nigdzie nie zadzwonimy…
Rust, “…Is Calling”. CDSP; Sickroom, “147”. Wydanie własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz