sobota, 21 lipca 2012

Siedem grzechów głównych (4)

Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale „wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…

Piotr Gajda: Jaki masz stosunek do własnego debiutu? Jakbyś scharakteryzował instytucję debiutu w ogóle?

Maciej Robert: Nie lubię swojego debiutu. Ocaliłbym z niego może 10% tekstów. Za szybko, za szybko! Zaproponowano mi, a ja głupi – jak mucha na lep. Trzeba było poczekać. Teraz łatwo tak powiedzieć. Jeśli ktoś jest dobrym poetą, to debiut jest fantastyczną sprawą, kopniakiem, którym się otwiera drzwi. Jeśli natomiast jest się kiepskim poetą, debiut jest mordęgą. Powinno się od razu zaczynać od drugiej książki…

PG: Czy Twoim zdaniem możemy jeszcze w Polsce mówić o ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz, że ostatnia dekada w polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby śladowego omówienia?

MR: Jest tak mało krytyków i czytelników, że wszyscy właściwie taplamy się w jednym bajorku. Problem polega na tym, że autorów jest więcej od odbiorców. To sytuacja kuriozalna. Jak to ogarnąć? Nie da się przecież czytać wszystkiego. A krytycy, niestety, bardzo często są klakierami, pracującymi na rzecz pewnych wydawnictw. Jest niewielu piszących o poezji, których niezależny głos wybijałby się ponad krytyczną „urawniłowkę”. Każdy, kto wydaje sąd odbiegający od odgórnych założeń, zostaje zadziobany. Dlatego nikt się nie wychyla. A nie sądzę, że w tym kraju nie ma nikogo, kto twierdziłby, że np. Miłobędzka to nie jest, mówiąc oględnie, genialna poetka.

Tak, ostatnia dekada doczekała się śladowego omówienia. Śladowego. Pewnie więcej tekstów pojawi się za jakiś czas, kiedy poezja początku XXI wieku okrzepnie i z czasowego dystansu stanie się lepiej widoczna. Na razie mamy do czynienia z pojedynczymi głosami na temat pojedynczych książek. Lub z absurdalnymi tezami usiłującymi wepchnąć różne nazwiska do szufladek z dziwnymi (choć modnymi i chwytliwymi) nazwami.

PG: Czy w naszym kraju istnieje wyraźny podział na środowiska poetyckie, czy raczej mamy do czynienia z pojedynczymi nazwiskami rozrzuconymi po kraju –  kojarzonymi wyłącznie geograficznie?

MR: O, właśnie o tym pisałem. Widzę raczej zbiór nazwisk. Zastanawia mnie, że tak wiele osób lansuje jakąś geograficzną wizję poezji. Co ma piernik?! Jeżeli by się uprzeć i szukać jakichś wspólnych mianowników, będą one raczej związane z oficynami wydawniczymi. To są niejednokrotnie bardzo od siebie oddalone i maksymalnie różne środowiska. I za różnicami tymi nie stoi wyłącznie poetycka odmienność. 

PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie literackie? Czy jest uprawnione, aby ich werdykty umownie nazywać „środowiskowymi”?

MR:Poniekąd postrzeganie nagród według klucza środowiskowego jest uprawnione. Zwłaszcza niektóre nagrody (spójrzmy choćby na jurorskie kapituły i ich wybory) są tego doskonałym przykładem. Wierzę jednak, że mamy nagrody literackie pozostające poza układami. Dlatego jestem zwolennikiem zwiększenia liczby przyznawanych nagród. Zobaczmy, ile jest ich we Francji czy w Niemczech! To stymuluje rynek. I autorów…

PG: Którzy poeci nadają ton współczesnej poezji? Czy w ostatnim czasie dołączyły do nich kolejne nowe nazwiska?

MR: Współczesnej, czyli jakiej? Będą to autorzy debiutujący po 1945, po 1989 czy po 2000 roku? Dla mnie, jako czytelnika, najważniejsza była dekada 1990-1999. Na debiutujących wówczas poetach się wychowałem. Nie chcę szafować nazwiskami, bo musiałbym wymienić ich naprawdę dużo. Ograniczę się do jednego, które – moim zdaniem – nie zostało w pełni docenione. To Dariusz Sośnicki. „Marlewo”, „Ikarus”, „Symetria”, „Skandynawskie lato” i „Państwo P.” to mój Pięcioksiąg. Proszę natychmiast nagrodzić Sośnickiego. Za całokształt!

PG: Portale poetyckie – jaką pełnią rolę?

MR: Nie wiem, nie czytam. 

PG: Jaka według Ciebie jest przyszłość poezji? 

MR: Wciąż taka sama. 

* Maciej Robert (1977) - poeta, dziennikarz, krytyk literacki i filmowy. Wydał książki poetyckie „Pora deszczu” (2003), „Puste pola” (2008), „Collegium Anatomicum” (2011), za którą otrzymał Nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (2012). Laureat wielu ogólnopolskich konkursów literackich. Publikował m.in. w „Opcjach”, „Studium", „Frazie”, „Tyglu Kultury”, „Ha!arcie”, „Toposie” i „Gazecie Wyborczej”. Jego wiersze były tłumaczone na język angielski, chorwacki i serbski. Stypendysta Ministra Kultury. Mieszka w Łodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz