poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Brave New World?

Bez nadmiernego ryzyka można z góry stwierdzić, iż świeża ryba lepiej smakuje niż ta głęboko zamrożona, przygotowywana do konsumpcji w skwierczącym oleju wielokrotnego użycia (to w języku angielskim „axiom”, czyli pewnik). I spokojnie „smażyć się” dalej w tego rodzaju porównaniach, aż do absolutnego przekonania wyłożonego jak na tacy (w dodatku w „euklidesowej panierce”), że oto The Australian Pink Floyd mają w sobie tyle z ducha legendarnego protoplasty, co śmierć polnej myszy upolowanej przez kota z radosnych przygód Myszki Miki. Inaczej: skoro Brave, jednej z najlepszych płyt Marillionu z Hoghartem towarzyszył przed laty film w reżyserii Richarda Stanleya, tym samym ktoś uparty (albo lepiej – konsekwentny) mógłby doszukiwać się w tym fakcie dodatkowego symbolu: płycie Axiom zespołu Archive, jednego z najdoskonalszych współczesnych kontynuatorów muzycznych dokonań takich wykonawców jak m.in. Pink Floyd (z The Wall Alana Parkera na koncie) również towarzyszy obraz filmowy wyreżyserowany przez Jesusa Hernandeza.

Darius Keeler, założyciel Archive, już przy okazji swoich poprzednich przygód z kinem („Michel Vaillant”, „Sęp”) deklarował, że grupa „od dawna chciała połączyć muzykę z procesem tworzenia obrazu. Kiedy nasze nowe albumy wchodziły na rynek, zawsze pojawiał się ktoś, kto uważał iż nasza muzyka brzmi jak ścieżka dźwiękowa do filmu, który jeszcze nie powstał. W taki sposób narodził się pomysł na ten niepowtarzalny projekt”. Tytuł filmu i płyty pochodzi od nazwy odludnej wyspy otoczonej stromymi klifami. Na wspomnianym skrawku lądu znajduje się tajemnicze podziemne miasto, które funkcjonuje zgodnie z biciem wielkiego dzwonu. Archive wraz ze swoim nowym, dziewiątym albumem nie musi schodzić do podziemia, stanowiąc podzwonne dla mocno nieautentycznej estetyki nawet najdoskonalszych tribute, czy też cover bandów.

W największym możliwym uproszczeniu skierowanym do niezorientowanych – muzyka z Axiom to „krzyżówka” Pink Floyd z Massive Attack. Ale to i tak niczego nie wyjaśnia. Bo jak w paru prostych słowach opisać piękno Distorted Angels, utworu pełnego goryczy, pasji i smutku, niezwykle wzniośle zinterpretowanego wokalnie przez Pollarda Berriera? Jak już wcześniej zaznaczyłem, w wątku fabularnym Axiom jest podziemnym miastem stworzonym po wojennym kataklizmie w wielkiej dziurze odnalezionej na zapomnianej, trudno dostępnej wysepce. Miasto chronić ma przed złem wielki dzwon. Wszyscy żyją i postępują w rytm jego uderzeń. Temu powstałemu z konieczności surowemu światu (o którego równowagę dba represyjny system policyjny), gdzie nie ma miejsca na indywidualizm i nieposłuszeństwo, ambicje oraz zaspokajanie własnych przyjemności (wszystko to znajduje się pod stałą kontrolą), przeciwstawiają się buntownicy przybierający postać Zdeformowanych Aniołów. Aniołowie czekają na swojego wybawcę, którym nie jest założyciel Axiom, bezwzględny przywódca John Preacher, ale mitologiczny Czarny Ikar.

Podporządkowany fabule, w całości instrumentalny utwór tytułowy rozpoczyna się biciem dzwonów (z Greenwich), przywodząc przy okazji na myśl muzykę z The Division Bell wiadomego zespołu. Czyż bunt Disorted Angels wobec zastanego, utopijnego porządku nie przypomina trochę niepogodzenia wypływającego z kompozycji High Hopes (tam wynikającego raczej z faktu nieuchronnego przemijania i rozczarowania niespełnieniem młodzieńczych marzeń)? W Axiom już od pierwszych taktów ujawnia się charakterystyczny motyw przewodni (całość trwa ponad 10 minut), na który składa się niezwykle nośna melodia (niezmiernie trudno jest ją potem wyrzucić z pamięci). Początkowe „plamy” instrumentów klawiszowych, sekwencja, która powróci w Axiom (Reprise) – nieco przy tym przypominając pamiętne otwarcie Tubullar Bells Oldfielda – oraz niknący dźwięk dzwonów, ostatecznie przekształcają się tutaj w mocno zrytmizowane, syntezatorowe linie melodyczne. Baptism wyróżnia wokal Dave’a Pena, momentami do złudzenia upodabniający się do charakterystycznej barwy głosu znanego „supertrampa”, Rogera Hodgsona. Mocno zapętlone, perkusyjno-loopowe klimaty z Baptism, Archive wykorzystuje ponownie w kompozycji Transmission Data Terminate ze świetną partią wokalną Holly Martin. Ta muzyka, tzw. „mroczny czynnik” ma wpisany w zapis nutowy. Od strony instrumentalnej Transmission Data Terminate to wyrazisty bas, bębny i sporo elektroniki. Słychać wyraźnie, że filary personalne Archive – Griffiths i Keeler – uważnie śledzą to, co dzieje się w muzyce wykonawców w rodzaju The Orb. The Noise Of Flames Crashing niemal w całości wypełnia cudowny głos Marii Quintile, zarejestrowany na krążku w trip-hopowej osnowie, którą uzupełnia akustyczny, fortepianowy akompaniament. Niby nic wielkiego, tym bardziej, że to zaledwie preludium do Shiver, utworu mocno zbliżonego do ostatnich dokonań Anathemy. Niemniej miło się tego słucha (Maria Q. popisuje się jeszcze „madrygałową” wokalizą we wcześniej omówionym, najbardziej piosenkowym na płycie Shiver). Całość niespełna czterdziesto-minutowego projektu (to w sumie jego jedyna wada) zamyka Axiom (Reprise) – skrócony powrót „przez wszystko” z ponownie wyeksponowanym melodycznym motywem przewodnim albumu.

Przeciętna płyta świetnego zespołu, czy może dobra płyta zespołu wciąż niedocenianego, która jednak pozostawia pewien niedosyt? Raczej to drugie. Co prawda, wszystko to już było (w fabule na przykład Brazil, czy Equilibrium), ja jednak zawsze wolałem Marillion z Hoghartem, stronę A Foxtrot Genesis, Yesów na Fragile, Dramie i 90125 niż na Tales From Topographic Oceans, Floydów nie z The Final Cut, ale raczej z Wish You Were Here i Animals. Nowy album Archive te moje wybory wspaniale zdaje się potwierdzać.


Archive, „Axiom”. Dangervisit Records, 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz