piątek, 9 maja 2014

Zły Dotyk

Wiele lat temu, w jednym z ówczesnych siermiężnych PRL-owskich pism poświęconych muzyce rockowej (w „Non Stopie, albo może w „Magazynie Muzycznym”?) natrafiłem na tekst, w którym dziennikarz gazety opisywał pewne osobliwe zdarzenie. Otóż, przypadkowo trafił on  do pewnego Domu Kultury w Polsce B, gdzie natknął się na koncert kompletnie anonimowej kapeli składającej się z gitarzysty i wokalisty. Istotnym wyróżnieniem duetu było to, że gitarzysta nie potrafił grać na gitarze, a wokalista śpiewać. A jednak zdaniem wspomnianego dziennikarza wspomniany występ zrobił na nim niejakie wrażenie. Skandowane, anarchizujące teksty, obstrukcyjne rzężenie gitary, dzika, nieskoordynowana energia połączona z ekspresją, na trwałe zmieniły jego pogląd, że aby zrobić wrażenie na słuchaczach należy jako tako opanować przynajmniej dwa akordy.

Wiadomo, że punk rock leży o „półeczkę” wyżej –  to „trzy akordy, darcie mordy”. Grupa Zły Dotyk (w której na basie gra mój przyjaciel, poeta Tomasz Bąk) z łatwością więc spełnia drugi warunek cytowanego wyżej powiedzenia; wokalista Bartek „drze mordę” jak trzeba. Jeśli zaś chodzi o pierwszy jego człon, niestety (stety, stety!) muzycy potrafią zagrać znacznie więcej niż trzy akordy (obok Tomka i Bartka Zły Dotyk to także Adrian gitara i drugi wokal oraz Jarek – bębny). Niestety (tym razem już w dosłownym tego słowa znaczeniu) nie udało się w pełni profesjonalnie zarejestrować materiału, który właśnie trafił na ich debiutancką EP-kę. Problem nie dotyczy tylko jakości nagrania – tego typu wydawnictwa nie muszą brzmieć jak kwadrofoniczna wersja „The Dark Side of the Moon”. Sprawa „rypła się” już na etapie studyjnego ustawienia dźwięku. Gdyby tylko miks był „zamulony”, ale gitara, wokal, bas i perkusja „łoiłyby” równo, nie ma problemu. Tymczasem mam do czynienia z dość eklektycznym soundem w tym sensie, że w każdym z 6 nagrań odkrywa się nieco inne proporcje jeśli chodzi o kompleksowe brzmienie grupy.

Szkoda, bo ten materiał ma swój potencjał. Poszczególne kompozycje trzymają się kupy, a muzycy posiadają określone umiejętności. To nie jest punk zagrany na „jedno kopyto”, w partiach instrumentalnych sporo się dzieje i czuć w nich inwencję. W hardcorowym, rozpędzonym „Opium” uwagę zwraca zgrabne zwolnienie w refrenie, razi zbyt wyeksponowana „do przodu” perkusja, której dźwięk jest trochę nazbyt „pudełkowy” (słychać to zwłaszcza, w krótkim dialogu basu i perkusji). Kolejny utwór „Nakaz kultu” brzmi już nieco lepiej, proporcje zgadzają się w nim na tyle, że słychać wreszcie gitarę, a to pozwala zwrócić uwagę na zgrabne przejścia instrumentalne. Jednak dopiero w trzeciej kompozycji pod tytułem „Życia król”, realizatorowi tych nagrań udało się złączyć wszystko w sensowną całość. Dobrze ustawiony wokal sprawia, że mogę zrozumieć tekst, ścieżki melodyczne robią się przejrzyste. To prawdopodobnie najlepsza kompozycja zespołu, a zarazem drogowskaz na przyszłość. Mniej „upchnięty pomiędzy gęstymi nutami głos wokalisty i wolniejsze metrum mają tu wpływ na rozwinięcie linii melodycznej, a melodia to jeden z atutów tego utworu. Z kolei w „Uzależnionym” fajnie zaczyna kombinować wokalista; muzycznie to jednocześnie delikatny ukłon w stronę White Stripes. 

W „Wirtualnym świecie” na fali wokalnych eksperymentów, Zły Dotyk na chwilę oddala się od typowo hardcorowej stylistyki, co w sumie nie jest do końca złym pomysłem. Płytę kończy „Niczego nie żałuję”, który raz jeszcze potwierdza, iż pierwsze dwa utwory z tej EP-ki należy wpisać w koszta „frycowego”, które płaci większość debiutantów. Całość zaś sprawia, że grupa z nadzieją może spoglądać przed siebie. Inaczej niż nie potrafiący grać ani śpiewać duet z domu kultury, który raz w życiu zrobił wrażenie na przypadkowym dziennikarzu, by zaraz potem zniknąć bez śladu.

Zły Dotyk. Nakład własny, 2013

Z utworami „Życia król” i „Opium” można  zapoznać się tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz