Wiele lat temu, w jednym z
ówczesnych siermiężnych PRL-owskich pism poświęconych muzyce rockowej (w „Non
Stopie”, albo może w „Magazynie Muzycznym”?) natrafiłem na tekst, w którym
dziennikarz gazety opisywał pewne osobliwe zdarzenie. Otóż, przypadkowo trafił
on do pewnego Domu Kultury w Polsce B,
gdzie natknął się na koncert kompletnie anonimowej kapeli składającej się z
gitarzysty i wokalisty. Istotnym wyróżnieniem duetu było to, że gitarzysta nie potrafił grać na
gitarze, a wokalista śpiewać. A jednak zdaniem wspomnianego dziennikarza
wspomniany występ zrobił na nim niejakie wrażenie. Skandowane, anarchizujące
teksty, obstrukcyjne rzężenie gitary, dzika, nieskoordynowana energia połączona
z ekspresją, na trwałe zmieniły jego pogląd, że aby zrobić wrażenie na słuchaczach należy jako tako opanować
przynajmniej dwa akordy.
Wiadomo, że punk rock leży o
„półeczkę” wyżej – to „trzy akordy,
darcie mordy”. Grupa Zły Dotyk (w której na basie gra mój przyjaciel, poeta
Tomasz Bąk) z łatwością więc spełnia drugi warunek cytowanego wyżej
powiedzenia; wokalista Bartek „drze mordę” jak trzeba. Jeśli zaś chodzi o
pierwszy jego człon, niestety (stety, stety!) muzycy potrafią zagrać znacznie
więcej niż trzy akordy (obok Tomka i Bartka Zły Dotyk to także Adrian gitara i
drugi wokal oraz Jarek – bębny). Niestety (tym razem już w dosłownym tego słowa
znaczeniu) nie udało się w pełni profesjonalnie zarejestrować materiału, który
właśnie trafił na ich debiutancką EP-kę. Problem nie dotyczy tylko jakości
nagrania – tego typu wydawnictwa nie muszą brzmieć jak kwadrofoniczna
wersja „The Dark Side of the Moon”. Sprawa „rypła się” już na etapie studyjnego
ustawienia dźwięku. Gdyby tylko miks był „zamulony”, ale gitara, wokal, bas i
perkusja „łoiłyby” równo, nie ma problemu. Tymczasem mam do czynienia z dość
eklektycznym soundem w tym sensie, że
w każdym z 6 nagrań odkrywa się nieco inne proporcje jeśli chodzi o kompleksowe
brzmienie grupy.
Szkoda, bo ten materiał ma swój
potencjał. Poszczególne kompozycje trzymają się „kupy”, a
muzycy posiadają określone umiejętności. To nie jest punk zagrany na „jedno
kopyto”, w partiach
instrumentalnych sporo się dzieje i czuć w nich inwencję. W hardcorowym,
rozpędzonym „Opium” uwagę zwraca zgrabne zwolnienie w refrenie, razi zbyt
wyeksponowana „do przodu” perkusja, której dźwięk jest trochę nazbyt „pudełkowy”
(słychać to zwłaszcza, w krótkim dialogu basu i perkusji). Kolejny utwór „Nakaz
kultu” brzmi już nieco lepiej, proporcje zgadzają się w nim na tyle, że słychać
wreszcie gitarę, a to pozwala zwrócić uwagę na zgrabne przejścia
instrumentalne. Jednak dopiero w trzeciej kompozycji pod tytułem „Życia król”,
realizatorowi tych nagrań udało się złączyć wszystko w sensowną całość. Dobrze ustawiony wokal
sprawia, że mogę zrozumieć tekst, ścieżki melodyczne robią się przejrzyste. To
prawdopodobnie najlepsza kompozycja zespołu, a zarazem drogowskaz na przyszłość. Mniej „upchnięty” pomiędzy gęstymi nutami głos wokalisty i wolniejsze metrum mają tu wpływ na rozwinięcie linii
melodycznej, a melodia to jeden z atutów tego utworu. Z kolei w
„Uzależnionym” fajnie zaczyna kombinować wokalista; muzycznie to jednocześnie delikatny ukłon w stronę White Stripes.
W „Wirtualnym świecie” na fali wokalnych eksperymentów, Zły Dotyk na chwilę oddala się od typowo hardcorowej stylistyki, co w sumie nie jest do końca złym pomysłem. Płytę kończy „Niczego nie żałuję”, który raz jeszcze potwierdza, iż pierwsze dwa utwory z tej EP-ki należy wpisać w koszta „frycowego”, które płaci większość debiutantów. Całość zaś sprawia, że grupa z nadzieją może spoglądać przed siebie. Inaczej niż nie potrafiący grać ani śpiewać duet z domu kultury, który raz w życiu zrobił wrażenie na przypadkowym dziennikarzu, by zaraz potem zniknąć bez śladu.
W „Wirtualnym świecie” na fali wokalnych eksperymentów, Zły Dotyk na chwilę oddala się od typowo hardcorowej stylistyki, co w sumie nie jest do końca złym pomysłem. Płytę kończy „Niczego nie żałuję”, który raz jeszcze potwierdza, iż pierwsze dwa utwory z tej EP-ki należy wpisać w koszta „frycowego”, które płaci większość debiutantów. Całość zaś sprawia, że grupa z nadzieją może spoglądać przed siebie. Inaczej niż nie potrafiący grać ani śpiewać duet z domu kultury, który raz w życiu zrobił wrażenie na przypadkowym dziennikarzu, by zaraz potem zniknąć bez śladu.
Zły Dotyk. Nakład własny, 2013
Z utworami „Życia król” i „Opium” można zapoznać się tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz