Kilka tygodni temu część polskiego
środowiska muzyków rockowych, w liście do prezydenta Bronisława Komorowskiego stanowczo zaprotestowała przeciwko zaproszeniu The Rolling Stones
na koncert z okazji 25-lecia wyborów 4 czerwca. Informacja o pojawieniu
się wspomnianej petycji wywołała u mnie reakcję alergiczną i na pewien czas zrujnowała
moją psychikę zdeklarowanego fana muzyki rock’n’rollowej.
Mamy tu do czynienia nie tylko z obchodami znaczącej rocznicy odzyskania wolności, ale też (o czym wspomina się już znacznie
mniej chętnie) z fetowaniem dwóch i pół dekad liberalizmu
gospodarczego, który w państwie nastawionym na biurokratyczny nadzór nad
obywatelem i podnoszenie podatków, nie ma tak naprawdę nic wspólnego z
prawdziwym liberalizmem. Utopią klasycznego liberała jest
albo anarchia, której porządek stanowią instytucje społeczeństwa
obywatelskiego, albo państwo minimalnego wpływu, konstytucjonalne, którego ład
ogranicza prerogatywy rządu do minimum. Dla znacznej liczby polskich obywateli radość
artykułowaną z okazji czerwcowej rocznicy tłumią codzienne doznania związane z
funkcjonowaniem kapitalizmu, rozumianego jako system gospodarczy ukierunkowany
na chęć zysku, ale nie na służenie społeczeństwu. W tej konkretnej sytuacji figura artysty
rockowego (podkreślenie moje) powinna być kojarzona raczej z kontestacją niż z legitymizowaniem
zbyt wysokich kosztów historycznej transformacji. Kto zatem powinien pojawić
się tego dnia na estradzie? Grupa punkowa No future PZPR? Kapela z Magdalenki?
Zespół Pieśni i Tańca z Ław Sejmowych? Chór Bankierów? Ostateczny wybór znacznie
ogranicza nastawienie delegacji rodzimych wykonawców, którzy wyrażając wspomniany
protest przeciwko „przekazaniu znacznych
środków finansowych artystom zagranicznym”, poczuli nagłą potrzebę
zbudowania kolejnej „żelaznej kurtyny”. Czyżby przestał ich obowiązywać kanon
gospodarki rynkowej, w którym tak bardzo ceniona jest konkurencyjność, kategoryczny zakaz stosowania
przez państwo ochronnego parasola oraz twarde reguły gry?
To znana prawda, że dla większości grup rockowych na świecie głównym celem nie bywa odwieczne trwanie w opozycyjnym wobec świata miejscu, lecz odniesienie komercyjnego sukcesu, który jednak obok sławy i pieniędzy przynosi czasami określone narzędzia wpływu. Tylko kapele o międzynarodowej pozycji są w stanie z pewnym powodzeniem kontestować system, a niekiedy zmieniać go oddziałując własną twórczością na społeczny i polityczny porządek. To dojście do określonego znaczenia odbywa się od „dołu”, często w niesprzyjających warunkach, podobnie jak to się dzieje w przypadku wielu innych początków każdego rodzaju artystycznej działalności. Skoro większe i potężniejsze od krajowych podmiotów gospodarczych zagraniczne sieci handlowe mogą bez przeszkód rugować z rynku polskich przedsiębiorców, to ja się pytam – dlaczego akurat w tym konkretnym przypadku państwo powinno kierować się innymi zasadami? Przez dbałość o narodową kulturę? Przecież język muzyki rockowej od zawsze był ponadnarodowy (tak jak i jej estetyczny kod).
W pewnym stopniu rozumiem i popieram troskę autorów
powyższej inicjatywy o publiczne pieniądze (choćby o miliony złotych wyrzucone
w błoto przy okazji koncertu Madonny), ale równocześnie mam im przede wszystkim
za złe, że tego typu dyskusję skupiają wyłącznie wokół środków płatniczych. Chciałbym
raczej, żeby przy tej sposobności odpowiedzieli samym sobie na następujące
pytania: kiedy ostatnio stworzyli coś, co miałoby jeśli już nie znamiona
pokoleniowego manifestu, to przynajmniej mówiłoby coś więcej o otaczającym nas
świecie lub prowokowało do szerszej dyskusji? Czy mają na swoim koncie chociaż
jedną piosenkę, która miałaby szansę stać się hymnem określonej generacji? O
ile w latach 80. XX w. polski rock (jeżeli nawet w pewnej części stanowił
projekt ówczesnej władzy nazywany „wentylem bezpieczeństwa”) był wyrazem
wspólnoty wyznawców odmiennego stylu życia niż ten propagowany przez organy
państwa w propagandowych „gadzinówkach” Biura Politycznego, LWP i Milicji, dziś
w wielu swoich wymiarach jest typową wydmuszką, pochodną świata opisywanego
przez skomercjalizowane stacje telewizyjne.
Co się więc stało z komplementami prawionymi latami The
Rolling Stonesom przez polskie środowisko rockowe (ikona rock’n’rolla, żywa
legenda!), że oto niespodziewanie Jagger, Richards, Wood i Watts zostali przez
to samo środowisko zredukowani do postaci „importowanego
produktu wykonawczego”? Już odpowiadam – obawa o „wydrenowanie niezwykle skromnych funduszy państwowych
przeznaczanych na kulturę”, o czym piszą autorzy petycji skierowanej do
prezydenta. Chodzi więc zasadniczo o kasę, którą ewentualnie zarobiliby Stonesi
a nie nasi krajowi wykonawcy, których stawki za koncertowanie w ramach obchodów
dni miast, sylwestrowych nocy, Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz rozmaitych
akcji promocyjnych komercyjnych stacji radiowych, bywają zapewne niepomiernie
mniejsze niż wynagrodzenie gwiazdy światowego formatu. Mam tylko nadzieję, że mimo
wszystko nie są mniejsze niż kilka najniższych krajowych pensji za jeden koncert.
W kontekście wspomnianego protestu z jednym się tylko
zgadzam – od zawsze należało chronić słabszych i to wszystkich (we wszystkich
dziedzinach) bez wyjątku. Nie tylko tych wyrwanych z błogiego komercyjnego snu,
których głośne chrapanie słyszalne było jak dotąd przez podłączone do prądu wzmacniacze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz