sobota, 12 lipca 2025

Wyciąg (In Through the Out Door)

 

Mam już swoje lata, poważną pracę, dom i rodzinę. A jednak wciąż coś mi doskwiera, jakiś rodzaj społecznego niedopasowania, który nie pozwala mi żyć w spokojnym, drobnomieszczańskim rytmie. Nosi mnie. Po poezjach, ciemnych zaułkach, dworcach otwartych w środku nocy, wagonach w spóźnionych w chuj pociągach, bazarkach, szczerych polach gdzie nie ma nic, po wiatrach, deszczach, chłodzie i głodzie. Bliscy pukają się w czoło, kiedy wychodzę z domu i mówię, że wrócę mniej więcej za dobę, bo będę znów z uporem pielgrzymował do bazarkowej mekki. 

Na przykład noc z piątku na sobotę spędziłem na dworcu w Koluszkach. Niestety, nie na tym z filmu Filipa Bajona „Bal na dworcu w Koluszkach”, ponieważ jest on tylko mitem (zdjęć do obrazu nie kręcono w Koluszkach, ale w okolicach Jakuszyc oraz Spały, a za dworzec posłużył odpowiednio przygotowany plan zdjęciowy w studio). Zresztą starego dworca już nie ma, został niedawno wyburzony; w jego miejscu znajduje się dziś nowoczesny kontenerowiec dworcowy. I to tam spędziłem noc w oczekiwaniu na pociąg, który tego akurat dnia zanotował spóźnienie 310 minut (słownie: trzysta dziesięć minut). Jednym zdaniem nie pozostało mnie i trzem innym podróżnym, nic innego jak odnotowywanie stale rosnących minut spóźnienia naszego środka transportu (na początku było to tylko dziesięć minut). O godzinie 5.27 wsiadłem do innego pociągu, tak więc od 22.40 moim domem był oświetlony białym światłem i strzeżony przez monitoring i panią z ochrony dworca obiekt infrastruktury kolejowej, którą ze względu na ponad pięciogodzinne spóźnienie odnotowane na rozkładzie nie nazwę „dumą Polski”. 

Na bazarku miałem i strzały i jedną porażkę. Kupiłem muzykę Nymana do filmu The Piano oraz dwie płyty Sophie Zelmani. Kilka innych kompaktów, koncertów na DVD i jeden podwójny longplay. Pewien znajomy drań podkupił mi trzy płyty Ten Years After. Do domu wróciłem z tarczą po czternastu godzinach od wyjścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz