PAWEŁ
PODLIPNIAK
- - - - - - -
- - - - - - -
Amen, niech
będzie amen i szybkie wyprzedaże
jesteśmy już
tylko strachem na brzegach cyfrowej rzeki
dzieckiem
niebacznie zadławionym kulką winogrona
płonącym domem
niesionym przez powietrzną trąbę
i nic
dosłownie nic nam z tego nie wynika
poza tym że
wszystko coraz bardziej przypomina
spot reklamowy
cudacznie spierdolonej apokalipsy
opatrzony
anonsem ogłoszenie skutecznie społeczne
a gdyby
wstawić tutaj a i wtedy askutecznie społeczne
skutecznie
aspołeczne byłoby nową mantrą paciorkiem różańca
pyskiem
klawego bożka który się zwiduje
mentalnym
zjebom rankiem na pochyłym drzewie
bez żadnej
kozy kozery śladu wątpliwości
pomiędzy
ryneczkiem ślidla szybką wyprzedażą
rzeczy duchowo
zbędnych z naciskiem na amen
i nagle zdarza
tam się big bang gangbang – nagłe zmartwychwstanie
- - - - - - -
- - -
Bakhmut
see-saw
i jeśli tylko
jutro porządnie się zlepi,
przez szumy
szepty ciągi rozlane jak kefir,
nowy porządek
świata, po nim zbędna gnoza
pełznąca
nieskutecznie przez błoto i ostrzał
pod bystrym
okiem dronów do czarnego morza,
ku rdzawym
kupom złomu, na przekór taktyce,
miastom
podziurawionym w huczny wielki tydzień,
w których
zostali ludzie, zbyt martwi by umrzeć,
z nadzieją
pochowaną w kartonowej trumnie.
i jeśli takie
życie jest tylko złudzeniem,
miśnieńską
porcelaną sypaną pod czołgi,
albo bolesnym
żartem, przy którym drgnie serce
w pospiesznej
przeprowadzce w rejony spokojne,
to wtedy
zwykłe słowa: cokolwiek, na zawsze
nie niosą już
żadnego z najwierniejszych znaczeń.
- - - - - - -
- - - - -
Leon Kowalsky
Wake up! Time
to die!
Leon Kowalsky,
Blade Runner (1982)
wasz bóg już
się nie deklinuje,
on się nie
odmienia nawet przez wszelkie przypadki
– gdziekolwiek
jest ogień, powietrze i wojna,
zastyga
nieludzko, bezradnie na grzbiecie
śliskiej góry
(i nie jest to tabor).
przewróciliście
go na plecy, jak martwą dziewicę,
więc teraz
bezradnie przebiera nóżkami,
wpatrzony w
ciemniejące powłoki niebieskie,
a każda
przypomina złachany aksamit,
gdzieś w
ramionach mgławicy oriona.
ten żółw
nieodmienny, bez matki sławienej,
jest głuchy na
wasze skargi, a daremny wołacz
tylko zakłóca
koniec łóżkowej modlitwy
daremnym,
cienkim wzwodem wykrzyknika
i nawet jeśli
„o” pęcznieje, to nie jest to manna.
czy ktoś go
uratuje, postawi na nogi, by mógł
popełznąć
dalej w krainę bezsensu?
pozwólcie
dzieciom strzelić w głowę żółwia
– niech nie
przychodzi nic już do nikogo,
nawet w
największą z przenajświętszych niedziel.
PAULINA
JANSSEN
- - - - - - -
- - - - - -
OD UCKERMARK
DO RAVENSBRÜCK
zewidencjonowane
strachy kolejno odlicz
zatarty ślad,
ale jakby bujniej rośnie ziele
wyliniały
kundel liże cienie siemens
kapitał
akcyjny wzrasta do 400 milionów reichsmarek
drobne
złodziejki głodne kurewki na łyso czarny trójkąt
gospodynie
domowe pod obrusem rośnie zaczyn na
podziemie
przestraszone
chłopki służące z warszawy
nasze babcie
właśnie rodzą
nam
ruchy oporu
ciała oporu sienniki na sukienki
ile mogłyście
mieć lat, dziewczęta?
– połamałyśmy
zęby
na numerach z
kości –
- - - - - - -
- - - - -
DZIEWCZYNKI NA
LEWO
przykucam nad
kałużą
wyciągam z
siebie odmęty
szpule żyłki
wyszarpuję haczykiem
skrzepy dzieci
zszarzałe płatki nasienia
medal za
berlin zmarzniętą sukienkę numer 75736
gniazdo
gniewoszy plamiste żniwo
skrzy się mech
– kora nawołuje drzewa od
północy
wcieram zapach
wlizuję język w ruń
palce w
zawiasy mrowiska
dostrzegam
szerzej
tarcza macicy
wypolerowana
śliska
jak rodzinne
srebra
zawsze
popiołem
- - - - - - -
- - - - -
DZIADEK NA
PLAŻY
najpierw
musisz przedrzeć się przez darń
sploty
wyczerpanych korzeni
pokonać
wydmy
widma
usypane z ciał
pieprzyki,
siniaki, piegi
stężałe w
odłamkach bursztynu
które dekady
później będziemy wkładać w dłonie naszych osiwiałych dzieci
wtedy
zobaczysz morze
woda będzie
czerwona tylko przy stopach
zabarwi
prześwity meduzy, bezbronne, bezbrzeżne
dalej
toń
przesinienie
zrobisz wdech
ALEKSANDRA
PLEWKA
- - - - - - -
- - - - - - - - -
Bezradność,
czyli wiersz
tupanie
czarnych butów
rozgniatam
piętami kasztany
szkoda że
strach nie chce tak pękać
zamknąłeś
drzwi zasłoniłeś kapą
dalej nie wiem
czy tylko szczęście
czy tym razem
też śmierć
podgrzałeś na
łyżeczce
ona jest z nas
najspokojniejsza
płynie po
prostu żyłami
- - - - - - -
- - - - -
Z życia kobiet
jadalnych
Toczymy w
wózkach linoskoczków i urzędników państwowych
Wiotkie
baleriny i grube kasjerki usypiają nam przy piersi
Redukujemy się
codziennie do ciepła, zapachu i smaku
Wyznaczamy
bezwzględne kryteria miłości
Jeśli mnie
kochasz bujaj wózek
Okrągleją nam
biodra, szlachetnieją twarze
Upodabniamy
się do fok, do kotek, do swoich matek
- - - - - - -
- - - - -
Wiersz pisany
z domu pod lasem
las za domem
przypominał ocean
ścieżki
wciągały niczym wiry, nie potrafiłyśmy znaleźć drogi z powrotem
nietoperze
oblepiły ściany. przycupnęły za plecami okiennic
powiedziałeś,
że przyjdziesz i pozamykasz je wszystkie w dłoni
nie
przyszedłeś. nakryłam małą kocem jak skrzydłem
wiem, że ona też się ciebie kiedyś nie doczeka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz