środa, 15 maja 2024

Nagrodzone wiersze laureatów XXXII OKP im. Rafała Wojaczka


PAWEŁ PODLIPNIAK

- - - - - - - - - - - - - -

Amen, niech będzie amen i szybkie wyprzedaże

jesteśmy już tylko strachem na brzegach cyfrowej rzeki

dzieckiem niebacznie zadławionym kulką winogrona

płonącym domem niesionym przez powietrzną trąbę

i nic dosłownie nic nam z tego nie wynika

poza tym że wszystko coraz bardziej przypomina

spot reklamowy cudacznie spierdolonej apokalipsy

opatrzony anonsem ogłoszenie skutecznie społeczne

a gdyby wstawić tutaj a i wtedy askutecznie społeczne

skutecznie aspołeczne byłoby nową mantrą paciorkiem różańca

pyskiem klawego bożka który się zwiduje

mentalnym zjebom rankiem na pochyłym drzewie

bez żadnej kozy kozery śladu wątpliwości

pomiędzy ryneczkiem ślidla szybką wyprzedażą

rzeczy duchowo zbędnych z naciskiem na amen

i nagle zdarza tam się big bang gangbang – nagłe zmartwychwstanie

- - - - - - - - - -

Bakhmut see-saw

i jeśli tylko jutro porządnie się zlepi,

przez szumy szepty ciągi rozlane jak kefir,

nowy porządek świata, po nim zbędna gnoza

pełznąca nieskutecznie przez błoto i ostrzał

pod bystrym okiem dronów do czarnego morza,

ku rdzawym kupom złomu, na przekór taktyce,

miastom podziurawionym w huczny wielki tydzień,

w których zostali ludzie, zbyt martwi by umrzeć,

z nadzieją pochowaną w kartonowej trumnie.

i jeśli takie życie jest tylko złudzeniem,

miśnieńską porcelaną sypaną pod czołgi,

albo bolesnym żartem, przy którym drgnie serce

w pospiesznej przeprowadzce w rejony spokojne,

to wtedy zwykłe słowa: cokolwiek, na zawsze

nie niosą już żadnego z najwierniejszych znaczeń.

- - - - - - - - - - - -

Leon Kowalsky

Wake up! Time to die!

Leon Kowalsky, Blade Runner (1982)

wasz bóg już się nie deklinuje,

on się nie odmienia nawet przez wszelkie przypadki

– gdziekolwiek jest ogień, powietrze i wojna,

zastyga nieludzko, bezradnie na grzbiecie

śliskiej góry (i nie jest to tabor).

przewróciliście go na plecy, jak martwą dziewicę,

więc teraz bezradnie przebiera nóżkami,

wpatrzony w ciemniejące powłoki niebieskie,

a każda przypomina złachany aksamit,

gdzieś w ramionach mgławicy oriona.

ten żółw nieodmienny, bez matki sławienej,

jest głuchy na wasze skargi, a daremny wołacz

tylko zakłóca koniec łóżkowej modlitwy

daremnym, cienkim wzwodem wykrzyknika

i nawet jeśli „o” pęcznieje, to nie jest to manna.

czy ktoś go uratuje, postawi na nogi, by mógł

popełznąć dalej w krainę bezsensu?

pozwólcie dzieciom strzelić w głowę żółwia

– niech nie przychodzi nic już do nikogo,

nawet w największą z przenajświętszych niedziel.



PAULINA JANSSEN

- - - - - - - - - - - - -

OD UCKERMARK DO RAVENSBRÜCK

zewidencjonowane strachy kolejno odlicz

zatarty ślad, ale jakby bujniej rośnie ziele

wyliniały kundel liże cienie siemens

kapitał akcyjny wzrasta do 400 milionów reichsmarek

drobne złodziejki głodne kurewki na łyso czarny trójkąt

gospodynie domowe pod obrusem rośnie zaczyn na

podziemie

przestraszone chłopki służące z warszawy

nasze babcie

właśnie rodzą nam

ruchy oporu ciała oporu sienniki na sukienki

ile mogłyście mieć lat, dziewczęta?

– połamałyśmy zęby

na numerach z kości –

- - - - - - - - - - - -

DZIEWCZYNKI NA LEWO

przykucam nad kałużą

wyciągam z siebie odmęty

szpule żyłki wyszarpuję haczykiem

skrzepy dzieci zszarzałe płatki nasienia

medal za berlin zmarzniętą sukienkę numer 75736

gniazdo gniewoszy plamiste żniwo

skrzy się mech – kora nawołuje drzewa od

północy

wcieram zapach wlizuję język w ruń

palce w zawiasy mrowiska

dostrzegam szerzej

tarcza macicy

wypolerowana śliska

jak rodzinne srebra

zawsze

popiołem

- - - - - - - - - - - -

DZIADEK NA PLAŻY

najpierw musisz przedrzeć się przez darń

sploty wyczerpanych korzeni

pokonać

wydmy

widma

usypane z ciał

pieprzyki, siniaki, piegi

stężałe w odłamkach bursztynu

które dekady później będziemy wkładać w dłonie naszych osiwiałych dzieci

wtedy zobaczysz morze

woda będzie czerwona tylko przy stopach

zabarwi prześwity meduzy, bezbronne, bezbrzeżne

dalej

toń

przesinienie

zrobisz wdech



ALEKSANDRA PLEWKA

- - - - - - - - - - - - - - - -

Bezradność, czyli wiersz

tupanie czarnych butów

rozgniatam piętami kasztany

szkoda że strach nie chce tak pękać

zamknąłeś drzwi zasłoniłeś kapą

dalej nie wiem czy tylko szczęście

czy tym razem też śmierć

podgrzałeś na łyżeczce

ona jest z nas najspokojniejsza

płynie po prostu żyłami

- - - - - - - - - - - -

Z życia kobiet jadalnych

Toczymy w wózkach linoskoczków i urzędników państwowych

Wiotkie baleriny i grube kasjerki usypiają nam przy piersi

Redukujemy się codziennie do ciepła, zapachu i smaku

Wyznaczamy bezwzględne kryteria miłości

Jeśli mnie kochasz bujaj wózek

Okrągleją nam biodra, szlachetnieją twarze

Upodabniamy się do fok, do kotek, do swoich matek

- - - - - - - - - - - -

Wiersz pisany z domu pod lasem

las za domem przypominał ocean

ścieżki wciągały niczym wiry, nie potrafiłyśmy znaleźć drogi z powrotem

nietoperze oblepiły ściany. przycupnęły za plecami okiennic

powiedziałeś, że przyjdziesz i pozamykasz je wszystkie w dłoni

nie przyszedłeś. nakryłam małą kocem jak skrzydłem

wiem, że ona też się ciebie kiedyś nie doczeka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz