sobota, 18 kwietnia 2020

Wyciąg (life after death)

Ile razy groził mi powrót z moich wypraw na „ruinowisko”, bez choćby jednej nitki ze złotego runa? Taki odwrót nie jest ani przyjemny, ani łatwy biorąc pod uwagę, że w dzień wolny od pracy wstawałem o czwartej rano, zimą w temperaturze minusowej, jesienią z ulewnym deszczem albo porywistym wiatrem. Wytwarzał się u mnie podówczas patologiczny mechanizm, który polegał na tym żeby „wygrzebać” cokolwiek. W odległych czasach (10-12 lat wstecz), kiedy podobne wyprawy usprawiedliwiałem ideą odzysku, takich błędów nie popełniałem. Z prostej przyczyny, którą był urodzaj. Nikt nie kupował winylowych płyt, książki i kompakty rzadko. Kilka lat temu pojawili się zawodowi handlarze, ludzie, którzy żyją z tego, że kupują taniej a sprzedają drożej. Dla nich to zwykły towar. Mają gdzieś ideę „ruinowiska”, liczy się „piniądz”. Nie lubię obserwować ich zabiegów i podchodów, które mają sprawić, że na danym bazarku to oni będą mieli wyłączność. W znamienitej większości to zwyczajne „fiuty”. I wiecie co? Wiele razy chciałem ostatecznie porzucić moje „ruinowiska”, ale powstrzymywał mnie znajomy doktor, także stały ich bywalec i meloman, który często powtarzał: „Panie, wszystko się kiedyś kończy. Nie kupimy dzisiaj, to może już wcale”. I wykrakał. W czasach pandemii bazarki, giełdy i targowiska się pozamykały. Od kilku tygodni nie towarzyszą mi radosne chwile w rodzaju tych, kiedy zaśliniony handlarz ściskał w łapach Nazareth, a nie poznawał się na analogu grupy Can.  

      · Na fotografii autor na kwarantannie (póki co nie epidemiologicznej).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz