Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze
spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i
religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna
forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale
„wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących
wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które
zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym
ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem
zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w
międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w
przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma
wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji
towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może
wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…
Piotr Gajda: Jaki masz stosunek do własnego debiutu?
Jakbyś scharakteryzował(a) instytucję debiutu w ogóle?
Maciej Melecki: Stosunek do swojego debiutu mam nader pozytywny, wciąż pamiętam emocje,
jakie towarzyszyły pojawieniu się obu książek, albowiem wydałem praktycznie
dwie naraz. Pierwsza – Te sprawy – ukazała się w grudniu 1995 r., a
druga – Niebezpiecznie blisko – w lutym 1996 r. Pikanterii temu
wydarzeniu dodawał fakt, że pierwsza była nominalnie drugą i odwrotnie. Zadebiutowałem
więc niejako podwójnie, stąd, być może, tyle z tego okresu pozostało mi w
pamięci, a czasy, jak być może pamiętasz, były niezwykle burzliwe. Działo się
tyle w młodej literaturze, że prawie co miesiąc ujawniały się co rusz coraz to
nowe wydarzenia: tomy wierszy, nowe numery pism literackich, imprezy w
Katowicach czy Mikołowie, spotkania większe lub mniejsze w Polsce. Innymi
słowy, był to okres burzy i naporu. Żyło się recenzjami, wywiadami i
esejami, jakie co dwa tygodnie fundował niezapomniany Nowy Nurt.
Funkcjonował wtedy jeszcze bruLion. I wciąż docierało do nas jakieś nowe.
Organizowaliśmy w Katowicach co miesiąc Zbiegi Poetyckie Na Dziko,
a w listopadzie organizowaliśmy potężną imprezę poetycką z poetami polskimi i
zagranicznymi, w sumie jakieś 15 osób występujących. Na jednej z nich, bodaj w
1997 r., było totalny nadkomplet widzów, jakieś 250 osób, i spora kolejka
czekająca na wejście na zewnątrz. Nie do pomyślenia dzisiaj. W takiej więc
aurze literackiego fermentu przyszło mi debiutować.
PG: Czy Twoim zdaniem możemy jeszcze w Polsce mówić o
ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz, że ostatnia dekada w
polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby śladowego omówienia?
MM: Obecnie ten obieg
jest w totalnym zaniku. A jeśli już rzekomo występuje, to za bardzo nie wiem,
gdzie on przebiega, w jakim wymiarze należałoby się go dopatrywać. Pism
literackich, takich z prawdziwego zdarzenia, praktycznie już nie ma. Są jeno
efemerydy lub pisma, które mają działy literackie. Jeśli więc pojawiają się
recenzje lub eseje, to na pewno nie tworzą one jakiegoś dopełniającego się
głosu, ponieważ w chwili obecnej tom wierszy, w tych pismach, ma jedną góra
dwie lub trzy recenzje. Nie przekładają się one – recenzje, eseje – na
cośkolwiek więcej. I w, konsekwencji, pozostają samotnymi głosami na medialnej
puszczy. Sytuacja ta wynika też i z tego, że domniemamy obieg został przejęty
przez masowe publikatory, w których nie ma mowy o zamieszczaniu tekstów
krytycznych, a pisanie o literaturze jest pisaniem stricto
żurnalistycznym, tworzonym przez, nomem omen, paru luminarzy krytyki
literackiej, którzy, jak wiadomo, z czegoś muszą żyć. W efekcie, mamy do
czynienia ze spłaszczonym, mocno uproszczonym, wybiórczym obrazem współczesnej
poezji polskiej, gdyż w tegoż rodzaju publikatorach, jeśli pojawiają się teksty
o poetyckich książkach, to tylko przy okazji jakiejś kolejnej Nagrody
Literackiej albo przy okazji wydania wyboru wierszy za granicą jakiegoś
czołowego pół grafomana polskiego (vide Dąbrowski). Co do omówień, to na pewno
takowe są - rozpierzchłe, indywidualne i raczej osobne. Myślę tutaj o paru
książkach, chociażby tych, które wydaliśmy w Instytucie Mikołowskim na
przestrzeni ostatnich dwu lat: Alina Świeściak Lekcje nieobecności,
Marcin Orliński Płynne przejścia i Anna Kałuża Wielkie wygrane.
Wszystkie one starają się, niekiedy dość mocno, wniknąć w najistotniejsze
zjawiska poetyckie ostatniej dekady, jakoś je ze sobą związać lub nadać im
dystynktywne cechy, tak, by przedstawić ten złożony, mocno nieskanalizowany
obraz poezji, jako wielorodny stan rzeczy, odbierany mocno indywidualnie w
oparciu o autorskie rozpoznania czy też zakresy widzeń. Są w nich zaproponowane
częstokroć projekty krytyczne (jak chociażby Krytyka towarzysząca
Marcina Orlińskiego). Poza książkami nie spotkałem się z innymi rodzajami
takich omówień.
PG: Czy w naszym kraju istnieje wyraźny podział na
środowiska poetyckie, czy raczej mamy do czynienia z pojedynczymi nazwiskami
rozrzuconymi po kraju – kojarzonymi
wyłącznie geograficznie?
MM: Wydaje mi się, że
trudno byłoby teraz mówić o jakichś środowiskach poetyckich, stanowiących coś
na wzór grupy poetyckiej. Taki paradygmat po prostu się skończył. W latach
dziewięćdziesiątych, kiedy młoda poezja nie była jeszcze tak uformowana jak teraz
( hierarchie, koterie, środowiska wydawnicze itp.), takie wspólnotowe działania
były jeszcze możliwe. Oczywiście cechowało to młodych poetów, wyłaniających się
z niebytu, anektujących nieużytki światka literackiego, otwierających sobie,
tym samym, nowe przestrzenie dla wspólnego działania (pisma literackie,
biblioteki książek przy tychże pismach, imprezy literackie w nieznanych dotąd
formułach). Teraz więc pozostają indywidualne nazwiska i poetyki, a wszelkie
próby odnowienia takich działań, są dość jałowe lub nieco groteskowe.
PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w
Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie
literackie? Czy jest uprawnione, aby ich werdykty umownie nazywać
„środowiskowymi”?
MM: Coraz bardziej krytyczny,
wzbudzający coraz większą awersję do nich. Ostatni sezon był tego dobitnym
przykładem, albowiem przyznano nagrody książkom niezwykle słabym, wręcz
wtórnym, mając wszak z czego wybierać, co więcej, nominując do ścisłego grona
książki wypełnione bardzo odważnymi krojami języka, zakresami dalekosiężnych,
wywodzących się z językowych stłoczeń, wizji – myślę tutaj szczególnie o tomie Farsz
Marcina Sendeckiego. Nominowany w tym roku i do Silesiusa, i do Gdyni,
okazał się jedynie papierkiem lakmusowym, a w konsekwencji wielkim przegranym,
i to z dość średnimi tomami. Przekład ten jest dość wymowny. No bo jakie są
książki nagradzane w tym kraju – według jurorów przyznających nagrody
poszczególnym tytułom, są to książki zawierające w sobie „szlachetną prostotę”.
Zgadza się. Wszystkie nagrodzone książki w nagrodach: Silesiusa i Gdyni
w istocie takie są. Ale właśnie takie konstatacje powinny raczej napawać
przerażeniem niż wmawianą radością. Niepojętym bowiem wydaję się, że tego
rodzaju wykładnia informująca o zawartej w danej książce szlachetnej
prostocie, jest wypowiadana arcypoważnie, jako niezwykle ważne docieczenie,
a w istocie może tylko świadczyć o świadomym zaniżaniu – przez owych jurorów –
poziomu samych książek, które zostają wyłonione z bloku książek nominowanych.
Wskazywanie na właśnie takie książki jest czymś bezapelacyjnie celowym. A celem
jest lansowanie i upowszechnianie literatury, po którą mógłby sięgnąć
przeciętnie wykształcony Polak, literatury nie odstręczającej owego kogoś
zbytnim hermetyzmem, zrozumiałej w średniej skali intelektualnej percepcji,
opartej na emocjonalnej gardzie i szczerym, tak zwanym, przekazie. Nagrody te
chcą więc zrobić wszystko, ażeby przyciągnąć do literatury jak największą ilość
ludzi, ale żeby tak się stało, literatura ta musi być prosta w odbiorze,
komunikowalna w języku, i nafaszerowana w miarę strawną treścią. Tak więc
proces literackiego uspołecznienia trwa w najlepsze. Literatura dla ludzi, a
nie dla wąskiej i mikrej grupki wtajemniczonych półludzi. Im prościej o czymś
napiszesz, tym z większym odzewem po prostu się spotkasz. No cóż, jak napisał w
swoim tekście – manifeście Józef Robakowski: Jestem przekonany, że artysta
to rodzaj perfidnego szalbierza, wrzodu społecznego, którego witalnością jest
właśnie manipulacja na własne konto jako wyraz samoobrony przed unicestwieniem,
czyli publiczna akceptacją i uznaniem. Oto głęboko satysfakcjonująca mnie,
dookreślona causa samoobrony przed powszechnym uproszczeniem dzieła
artystycznego, do którego wszak – jurorzy – literatura zazwyczaj chce
aspirować, przed lansowaniem takich tomów wierszy, esejów i prozy, gdzie
dominuje wpisany w formę i język pakt z czytelnikiem, ufundowany na
dramatycznej próbie łasego przypodobania się jemu. A wiadomo, że torującymi
drogę chmarom czytelniczym są jurorzy – już nie krytycy, ale właśnie jurorzy.
PG: Którzy poeci nadają ton współczesnej poezji? Czy w
ostatnim czasie dołączyły do nich kolejne nowe nazwiska?
MM: Dla mnie przede
wszystkim ton nadają poeci zapomniani, wyciągani z literackiego czyśćca. Myślę
tu o Wirpszy i Karpowiczu. Dopiero od momentu, kiedy niejako na nowo, a w
przypadku Wirpszy można odczytywać to literalnie, poznajemy ich radykalną
twórczość poetycką, zdajemy sobie chyba sprawę, jak wiele już kiedyś zostało
stworzone w duchu językowych naruszeń i przekroczeń, jakie to jest wciąż świeże
i współczesne, bogate w nieprzebrane zasoby językowych wychyleń i wejrzeń,
jakie dalekie w swej wizyjności i odważne w generowanych treściach. Nie chcę
przez to powiedzieć, że nie ma takich współobecnych mi poetów, którzy nie
byliby znakomici pod każdym względem. Ale dla mnie źródło inspiracji bije
właśnie tam. Ponadto, pytanie o nadawanie tonu, zawiera w sobie pewną
podwójność – nadawanie tonu mogłoby też oznaczać, że jest jakaś wybitna,
skromna grupa poetów, która tworzą ewidentne czoło peletonu. Jeśli już tak
miałoby być, to dla mnie jest to spora grupa poetów o różnej proweniencji
językowej, tematycznej czy stylistycznej. Dlatego też uważam, że jeśli istnieją
jakieś hierarchie, to tylko w Kraju nagród, że się posłużę tytułem
jednego ze swoich wierszy, a które są kompletnie nieistotne wobec
wielopostaciowej, różnorodnej poezji współczesnej.
PG: Portale poetyckie – jaką pełnią rolę?
MM: Informacyjną
bodaj. Umożliwiająca przepływ lub przesył informacji. Nie dzieje się tam raczej
nic ciekawego lub szczególnego dla kogoś, kto szukałby kreacji nowych zjawisk
lub jakichś palących polemik. Portale te są raczej nastawione na stronę bierną
– panuje tam absolutny constans.
PG: Jaka według Ciebie jest przyszłość poezji?
MM: Coraz bardziej
ciemna, hermetyczna, coraz mniej obecna w mediach, albowiem jest i będzie
poezja coraz bardziej ciemna, hermetyczna, coraz mniej obecna dla tych, którzy
chcą, żeby była jasna, pocieszycielska, dostępna, i medialnie strawna. Ale taka
wizja dotyczy tylko tej garstki poetów, którzy poezję odbierają i realizują
krańcowo, dość radykalnie, pod kątem językowym przynajmniej. Oczywiście, dla
innych twórców, dla których niezwykle ważny jest dostęp do medialnych przekaźników,
będzie poezja czymś optymalnie wyważonym, z lekką domieszką słownych spętleń, i
z dużą dozą komunikowalnej otwartości – o dość obłym i przejrzystym kształcie.
Zależy im bowiem na tym, żeby być łatwo odbieralnym, nie sprawiającym wrażenia
lekturowego oporu, dzięki czemu mogą szybko przedostawać się w sferę medialnego
spektaklu, w nim uczestniczyć jako – i nie jest to dla nich istotne, albowiem
coś za coś – kopie kopi, za cenę – częstokroć bardzo wtórnej, bezpiecznej, nic
nie wnoszącej, jeśli chodzi o kaliber, w efekcie wątłej – swojej poezji,
mogącej, dzięki temu właśnie, liczyć na kolejne rozdanie kart z tali nominacji
nagród literackich.
Maciej Melecki - ur. w
1969 r. w Mikołowie. Poeta i scenarzysta filmowy. Redaktor pisma „Arkadia”, dyrektor Instytutu Mikołowskiego.
Wiersze publikował we wszystkich ważnych pismach literackich kraju, m. in.:
„Twórczość”, „Kresy”, „Odra”, „Nowy Nurt”, „Akcent”, „Studium”, „Czas Kultury”,
„Tygodnik Powszechny” oraz w antologiach poetyckich. Redaktor tomu niepublikowanych
wcześniej wierszy Rafała Wojaczka, „Reszta krwi” /1999/ i współredaktor tomu
krytyczno-wspomnieniowego „Który jest. Rafał Wojaczek w oczach przyjaciół,
krytyków i badaczy” /2001/. Autor arkuszy: Zachodzenie za siebie
/1993/, Dalsze zajścia /1998/, Panoramix /2001/ oraz tomów wierszy Te sprawy
/1995/, Niebezpiecznie blisko /1996/, Zimni ogrodnicy /1999/, Przypadki i
odmiany /2001/, Bermudzkie historie /2005/, Zawsze wszędzie indziej /2008/,
Przester /2009/, Szereg zerwań /2011/. Jego wiersze tłumaczone były na języki:
angielski, niemiecki, słowacki, francuski, słoweński. Uczestnik
Międzynarodowego Festiwalu Literackiego VILENICA` 2002 /Słowenia/. Członek
Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz