poniedziałek, 8 października 2012

Nike za eseje

Tegoroczna Literacka Nagroda Nike przypadła w niedzielę Markowi Bieńczykowi za „Książkę twarzy”. Po raz pierwszy w historii nagrody przyznano ją tomowi esejów. W ostatnim numerze „Arterii” (numer jeszcze dostępny w wybranych „empikach”) można przeczytać zapis rozmowy, która odbyła się w trakcie spotkania w Śródmiejskim Forum Kultury – Domu literatury w Łodzi w dniu 16 listopada 2011 r., a którą z tegorocznym laureatem przeprowadził Przemysław Owczarek. Poniżej jej drobny fragment:

Przemysław Owczarek: Nie chcę powiedzieć, że mam problem z tytułem, bo problemu nie ma. Podoba mi się, że on jest wieloznaczny. Książka wielu twarzy i książka jednej twarzy. Zawarte w niej teksty ukazywały się wcześniej w „Tygodniku Powszechnym”, „Literaturze na Świecie”, w wielu miejscach. Ktoś mógłby powiedzieć, że pisarz nie miał pomysłu na następna powieść, więc oto grupuje swoje teksty, żeby ocaleć w cyklu wydawniczym. To może zabrzmieć jak prowokacja, tymczasem moim zamiarem jest obrona tej książki, uchwycenie jej pierwszego sensu. Jestem przekonany, że twój najnowszy tytuł trzeba traktować jako swoistą metaforę mozaiki. I jeśli istnieje twarz, twoja twarz pisarza, to ona jest właśnie utworzona z tych tekstów, które krążą wokół twoich idiosynkrazji, o których od wielu lat piszesz (…).

 

Marek Bieńczyk: Piękna obrona, pięknie rzucasz się ciałem, żeby mnie osłonić. Również nie jestem wielkim fanem książek-zbiorówek, własnych tekstów pisanych przez lata i zbieranych w jednej książce – więc dosyć długo się zastanawiałem nad tym tomem; zresztą jest tam kilka dłuższych tekstów nie drukowanych wcześniej, pisanych specjalnie do tej książki. W każdym razie poczułem, że – słusznie mówisz – przez układ mozaikowy wszystkie jakoś do siebie pasują. Spróbuje teraz wypowiedzieć według jakiego kryterium. Dwa słowa przychodzą mi do głowy: zachłanność i zdrada. Zachłanność: to są w większości teksty żarliwe, niekiedy pisane bardzo szybko, niektóre dosłownie w jeden wieczór, inne niemal w jeden dzień albo w czasie, który wydaje mi się mentalnie jednym dniem. W takim żarliwym pisaniu, nawet jeśli jest ono eseistyczne i przestrzega pewnych eseistycznych norm czy półnorm, a także pewnego rygoru języka, spotkanie z własnym słowem staje się, by tak rzec, fizjologiczne, gorączkowe; tworzy się rodzaj pewnego zagęszczenia, także nadmiaru i nadekspresji. Te teksty są jak grymasy czy miny twarzy – każdy grymas jest pewną nadekspresją wobec normalnego stanu twarzy, każdy grymas wobec niego jest żarliwy. I każdy przychodzący grymas – w życiu twoja twarz wyraża to przestrach, to zachwyt, to rozbawienie – różni się od poprzedniego, lecz powstaje na tym samym, niezmiennym tle. Więc ze względu na charakter mówienia o nich w jednym miejscu spotykają się tutaj Mickiewicz, Roland, Barthes, Humprey Bogart, Leo Benhakker, Flaubert, Borg, Karol May i Kazimierz Górski. I dlatego też zdrada: nie jestem żadnym z nich zainteresowany, by tak rzec, do końca, nie pisze książki ani nawet rozprawy o Flaubercie, Bogaćcie czy o tenisistach; przystaję przy nich, więcej, zjednuję się z nimi w jakimś szczególe, w sytuacji, którą wytworzyli, lecz później ich zdradzam, idę gdzie indziej, tak jak kolejna mina, kolejna ekspresja twarzy zdradza tę poprzednią. Mówiąc ogólnie, wszystkie te teksty wynikają z jednego sposobu obcowania z nimi – czymkolwiek byłby ten tekst i czymkolwiek by mówił (…).

 

* Marek Bieńczyk (ur. w 1956) - prozaik, eseista, tłumacz, historyk literatury w Instytucie Badań Literackich PAN, współpracownik francuskiego kwartalnika „L'atelier du Roman”. Jest członkiem International Federation of Wine and Spirits and Writers. Autor m.in. książek: „Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty” (1998), „Kroniki wina” (2001), „Przezroczystość” (2007), powieści „Terminal” (1994) oraz „Tworki” (1999).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz