
niedziela, 28 października 2012
Nowa Nagroda Poetycka w Polsce

piątek, 26 października 2012
Wspomnienia z twardego dysku
Błyskawiczna relacja
Sławka Płatka z mojego pobytu w Gdańsku, z którą można zapoznać się tu, zwalnia
mnie z dalszego rozwijania tego tematu (zwłaszcza, że dołączono do relacji
dołączono materiał filmowy autorstwa Piotra Wiktora Lorkowskiego). Z wizyty w tym mieście przywiozłem wyłącznie pozytywne wspomnienia i mogę mieć tylko nadzieję,
że pozostawiłem po sobie podobne. Spotkania z czytelnikami i osobami, które
zechciały mnie u siebie gościć, długie nocne rozmowy z dawno nie widzianymi
przyjaciółmi - poetami z Trójmiasta, kilka nowych znajomości i wypad do Sopotu, wszystko
to przywiozłem z Gdańska zapisane w głowie na twardym dysku.
23.10.2102 r. - Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuki, Gdańsk.
środa, 24 października 2012
Kacper Płusa laureatem
Jury Nagrody Literackiej im. Kazimiery Iłłakowiczówny
pod przewodnictwem Krzysztofa Karaska postanowiło uhonorować tomik Kacpra Płusy
„Ze skraju i ze światła”. W uzasadnieniu
decyzji, jurorzy stwierdzili: „Za
odrębność poetyki, na tle młodej liryki polskiej. Jest to poeta, mimo młodych
lat, dojrzały, o poetyce wypracowanej, świadomy środków wyrazu. Świat jego poezji,
to rzeczywistość bezpośrednia, załamana, w rozpoznawalnej
wyraźnie osobowości artystycznej”. Uroczyste wręczenie Nagrody im. Kazimiery
Iłłakowiczówny odbędzie się 7 listopada w Muzeum-Pracowni Kazimiery
Iłłakowiczówny przy ul. Gajowej 8 w Poznaniu. Kacper Płusa mieszka w Pabianicach i jest laureatem
wielu ogólnopolskich konkursów poetyckich i turniejów jednego wiersza. Wydawcą
książki „Ze skraju i ze światła” jest łódzkie wydawnictwo „Kwadratura”.
niedziela, 14 października 2012
Wyciąg z ruinowiska (3)
Każdorazowy, choćby tylko
krótkotrwały pobyt w okolicach Spały, w cudowny sposób mnie wycisza. Zwłaszcza
jesienią, kiedy odwiedzane przeze mnie miejsca są najpiękniejsze i przechadza się w nich niewielu
ludzi. Ta maleńka osada, leżąca nad Pilicą przy
ujściu rzeczki Gać w samym środku pierwotnej Puszczy Pilickiej, swój rozkwit
zawdzięcza carowi Aleksandrowi III. Malownicze zakola doliny Pilicy, dziewicze,
gęste lasy i znaczne ilości zwierzyny, skłoniły Imperatora do wybudowania tu, w
roku 1886 rezydencji myśliwskiej. Miejsce
to ukochał również car Mikołaj II, który na urządzane z wielkim
rozmachem łowy zapraszał tu wielu znacznych gości – polował tu m.in. niemiecki
cesarz Wilhelm II i perski szach Nasr-ed-Din. W okresie międzywojennym Spała zmieniła
się w rezydencję rządową, która zauroczyła prezydenta Ignacego Mościckiego do tego stopnia,
że stała się jego ulubionym miejscem pracy i wypoczynku.
Ma Spała swoją tajemniczą, mroczną legendę, której bohaterką była
hrabina Maria Wielopolska, żona zarządcy carskich rezydencji w czasach
Aleksandra III. Pamiątką tego wydarzenia jest granitowy krzyż i symboliczny
nagrobek hrabiny stojący w miejscu gdzie popełniła samobójstwo po odkryciu jej
gorącego romansu z carskim oficerem.
Niedaleko Spały znajduje się
miejscowość Inowłódz, która w XIX wieku zyskała sławę znanego w Królestwie
Polskim uzdrowiska. Powstała tu stacja klimatyczno-leśna, na którą składały się
wille szwajcarskie i kąpielisko nad Pilicą. W latach młodzieńczych (okres
międzywojenny) spędzał w Inowłodzu - Zakościelu letnie wakacje Julian Tuwim.
Uroki tego miejsca opisał po latach w pisanym na obczyźnie poemacie „Kwiaty
polskie".
We współczesną historię Spały od
kilku już lat wpisał się Spalski
Jarmark Antyków i Rękodzieła. Ta cykliczna impreza,
odbywająca się raz w miesiącu od kwietnia do października, adresowana jest
przede wszystkim do kolekcjonerów staroci, artystów, rzemieślników oraz
zbieraczy wszelakich przedmiotów zabytkowych. Można powiedzieć, że w tym właśnie
miejscu moje upodobania łączą się z osobą Tuwima – nie tylko w związku z poezją, ale też poprzez analogię z
nałogowym kolekcjonerstwem towarzyszącym przez całe życie autorowi „Balu w
operze”, tak opisywanym w „Pismach prozą”: „Zbieractwo
moje poszło od pierwszej chwili po linii kolekcjonowania curiosów, dziwactw,
osobliwości. Nie nęcą mnie wspaniałe, luksusowe wydawnictwa, piękne oprawy,
numerowane egzemplarze itp. okazy książek „estetycznych” i „artystycznych”.
Mijam obojętnie gwiazdkowe wystawy księgarni, pełne salonowych, albumowych
„prezentów” i bibelotów, potrafię natomiast długie godziny poświęcić grzebaniu
w makulaturze, śród której zawsze wyłowię jakiś „smaczny” druczek”. Raz będzie
to „Jad człowieczy gorszy od jadu żmiji czyli Szkalowania, przeklęctwa i
złorzeczenia ludowi naszemu do rozważania przez ks. Szczepana podany” (Tarnów
1876), innym razem „Leki na strachy śmiertelne” (Gniezno 1863), kiedy indziej
znów trafią się „Widzenia rozliczne siodłaka prostego” (Mikołów 1852), a
wielkie to już święto na moim bibliofilskim podwórku, gdy się stara pijacka
broszurka znajdzie, w Bochni lub Chełmnie przed stu laty wydana. (…) Jeśli
zbieram poezje – to nieznane, grafomańskie, zapomniane, w żadnej oficjalnej
historii literatury nie figurujące; jeśli filologię – to dzieła owych
półobłąkańców, snujących na podstawie swoich bredzeń fantasmagoryczne pradzieje
ludzkości, jeśli prawo – to „De jure ventris”, „De jure dormientium” i „De jure
neminis”, dział zaś zoologiczny mojej biblioteki nie wykracza poza traktaty o
feniksie, salamandrze, lewiatanie, bazyliszku itp. dziwotworach starożytnej i
średniowiecznej fauny. Diabły, czary, wiedźmy, antychrysty, trucizny, cuda,
opętani, dokumenty głupoty i okrucieństwa, stary humor, prowincjonalne powieści
sprzed wieku, ulotne pisemka niezwykłej treści, całe groteskowe panopticum
dziejów kultury – oto nieskończona dziedzina mego kolekcjonerstwa”.
Wspomniany jarmark swojego czasu
bywał miejscem moich comiesięcznych „wydobywczych” pielgrzymek. Wciąż przyciąga
mnie w to miejsce magnetyzm „pięknych okoliczności przyrody”, ale od
pewnego już czasu sam jarmark stał się moim zdaniem zbyt komercyjny,
przekształcając się w międzyczasie w mocno promowaną przez władze gminy atrakcję
turystyczną. Z ostatniego w
tym roku wróciłem wyciszony i (szczęśliwy?), biorąc dla siebie oprócz cudownych
„powidoków” płyty analogowe, kompaktowe i kasety magnetofonowe, których tytuły
skrzętnie wynotowałem zgodnie z duchem niniejszego cyklu: Klaus Schulze
„Moondawn” Ariola 1976, Bataillon D’Amour „Silly” Amiga 1986, John Norum „Total
Control” CBS 1987, Pat Benatar „Live from Earth” Chrysalis 1983, Simon and
Garfunkel „The Concert in Central Park” Geffen 1982, Edward Grieg „Peer Gynt
Suite nr 1 & 2”
Resonance 1976, Fate „A Matter of Attitude” EMI 1986, Fate „Fate” EMI 1985, Joe
Jackson „Body and Soul” A & M Records 1984, Joe Jackson „Night and Day” A
& M records 1982, Ekseption „00.04” (?), Saga „In Transit” Polydor 1982,
Ultravox „Rage in Eden” Chrysalis 1981 (analogi), Black Sabbath „Black Sabbath”
Castle 1986, Black Sabbath „Master of Reality” Vertigo (?), Supermax „Word of
Today” WEA Music 1987, Savatage „Streets – A Rock Opera” Edel 1991, Backsliders
„Double or Nothing” AMT 1991 (kompakty), Paradise Lost „One Second” Metal Mind
1987, AC/DC „Who made who” Atlantic 1986, ANKH „Ziemia i Słońce” MTJ 1995,
White Zombie „Astro Creep: 2000”
BMG 1995, T. Love „King” Baron Records 1992, Prong „Rude Awakening” Sony Music
1996, Tiamat „A Deeper Kind of Slumber” Metal Mind 1997, Theatre of Tragedy
„Musique” Mystic (?), Love Like Blood „Snakekillers” Norbid Noizz (?), Love
Like Blood „Enslaved+Condemend” Mystic (?), Arcana „…The Last Embrace” Mystic
(?), Arcana „Cantar de Procella” Mystic (?) (kasety).
Dodając do powyższego spisu książki,
które kilka dni wcześniej kupiłem na antykwarycznej wyprzedaży w Łodzi (m.in.
Krzysztoń, Rudnicki, Zaniewski, Konwicki, Słowacki, Vidal) przyznaję, że udanie
zakończyłem sezon letni i rozpocząłem kolejny, jesienny. Być może ostatni, bo
kryzys, bo kończy się miejsce w domowej bibliotece, bo nie można pozwolić, żeby
człowiekiem zawładnęły przedmioty, bo…
wtorek, 9 października 2012
Trzy razy Gdańsk
Na zaproszenie Sławomira Płatka już niebawem, bo w dniach 21,22 i 23 października pojawię się wraz ze swoimi wierszami w Gdańsku. Ponieważ sprokurowanie zapowiedzi,
której treścią ma być moja własna wizyta sprawia mi przeważnie sporą trudność, przy
jej konstruowaniu posłużę się tekstem napisanym przez Sławka, który aż nadto
wyczerpuje meritum spraw oraz rzeczy i znajduje się tu.
W każdym razie harmonogram mojej wizyty przedstawia się
następująco:
21.10 (niedziela), godz. 18:00, Galeria Warzywniak, Oliwa,
ul. Opata Jacka Rybińskiego 25,
22.10 (poniedziałek), godz. 18:00, Biblioteka Wojewódzka w
Gdańsku, filia nr 6, ul. Pilotów 3,
23.10 (wtorek), godz. 17.30, Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół
Sztuki, ul. Chlebnicka 2.
poniedziałek, 8 października 2012
Nike za eseje
Tegoroczna Literacka Nagroda Nike przypadła w
niedzielę Markowi Bieńczykowi za „Książkę twarzy”. Po raz
pierwszy w historii nagrody przyznano ją tomowi esejów. W ostatnim numerze „Arterii” (numer jeszcze
dostępny w wybranych „empikach”) można przeczytać zapis rozmowy, która odbyła
się w trakcie spotkania w Śródmiejskim Forum Kultury – Domu literatury w Łodzi
w dniu 16 listopada 2011 r., a którą z tegorocznym laureatem przeprowadził Przemysław
Owczarek. Poniżej jej drobny fragment:
Przemysław Owczarek: Nie chcę powiedzieć, że mam problem z tytułem, bo problemu nie ma. Podoba mi się, że on jest wieloznaczny. Książka wielu twarzy i książka jednej twarzy. Zawarte w niej teksty ukazywały się wcześniej w „Tygodniku Powszechnym”, „Literaturze na Świecie”, w wielu miejscach. Ktoś mógłby powiedzieć, że pisarz nie miał pomysłu na następna powieść, więc oto grupuje swoje teksty, żeby ocaleć w cyklu wydawniczym. To może zabrzmieć jak prowokacja, tymczasem moim zamiarem jest obrona tej książki, uchwycenie jej pierwszego sensu. Jestem przekonany, że twój najnowszy tytuł trzeba traktować jako swoistą metaforę mozaiki. I jeśli istnieje twarz, twoja twarz pisarza, to ona jest właśnie utworzona z tych tekstów, które krążą wokół twoich idiosynkrazji, o których od wielu lat piszesz (…).
Marek Bieńczyk: Piękna obrona, pięknie rzucasz się ciałem, żeby mnie osłonić. Również nie jestem wielkim fanem książek-zbiorówek, własnych tekstów pisanych przez lata i zbieranych w jednej książce – więc dosyć długo się zastanawiałem nad tym tomem; zresztą jest tam kilka dłuższych tekstów nie drukowanych wcześniej, pisanych specjalnie do tej książki. W każdym razie poczułem, że – słusznie mówisz – przez układ mozaikowy wszystkie jakoś do siebie pasują. Spróbuje teraz wypowiedzieć według jakiego kryterium. Dwa słowa przychodzą mi do głowy: zachłanność i zdrada. Zachłanność: to są w większości teksty żarliwe, niekiedy pisane bardzo szybko, niektóre dosłownie w jeden wieczór, inne niemal w jeden dzień albo w czasie, który wydaje mi się mentalnie jednym dniem. W takim żarliwym pisaniu, nawet jeśli jest ono eseistyczne i przestrzega pewnych eseistycznych norm czy półnorm, a także pewnego rygoru języka, spotkanie z własnym słowem staje się, by tak rzec, fizjologiczne, gorączkowe; tworzy się rodzaj pewnego zagęszczenia, także nadmiaru i nadekspresji. Te teksty są jak grymasy czy miny twarzy – każdy grymas jest pewną nadekspresją wobec normalnego stanu twarzy, każdy grymas wobec niego jest żarliwy. I każdy przychodzący grymas – w życiu twoja twarz wyraża to przestrach, to zachwyt, to rozbawienie – różni się od poprzedniego, lecz powstaje na tym samym, niezmiennym tle. Więc ze względu na charakter mówienia o nich w jednym miejscu spotykają się tutaj Mickiewicz, Roland, Barthes, Humprey Bogart, Leo Benhakker, Flaubert, Borg, Karol May i Kazimierz Górski. I dlatego też zdrada: nie jestem żadnym z nich zainteresowany, by tak rzec, do końca, nie pisze książki ani nawet rozprawy o Flaubercie, Bogaćcie czy o tenisistach; przystaję przy nich, więcej, zjednuję się z nimi w jakimś szczególe, w sytuacji, którą wytworzyli, lecz później ich zdradzam, idę gdzie indziej, tak jak kolejna mina, kolejna ekspresja twarzy zdradza tę poprzednią. Mówiąc ogólnie, wszystkie te teksty wynikają z jednego sposobu obcowania z nimi – czymkolwiek byłby ten tekst i czymkolwiek by mówił (…).
* Marek Bieńczyk (ur. w 1956) - prozaik, eseista, tłumacz, historyk literatury w Instytucie Badań Literackich PAN, współpracownik francuskiego kwartalnika „L'atelier du Roman”. Jest członkiem International Federation of Wine and Spirits and Writers. Autor m.in. książek: „Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty” (1998), „Kroniki wina” (2001), „Przezroczystość” (2007), powieści „Terminal” (1994) oraz „Tworki” (1999).
piątek, 5 października 2012
Groza absurdu
22 października o godzinie 19.00 w sali kina „Włókniarz” w Tomaszowie Mazowieckim
odbędzie się spektakl warszawskiego Teatru Ochoty inspirowany twórczością rosyjskiego
pisarza Daniła
Charmsa oraz działalnością awangardowej grupy OBERIU pt. „Starucha” w reżyserii Igora Gorzkowskiego.
Spektakl
powstał na bazie powieści napisanej w 1939 roku w Związku Radzieckim.
Igor Gorzkowski reżyserując „Staruchę”
sięgnął do twórczości jednego z najbardziej intrygujących ugrupowań
artystycznych pierwszej połowy XX wieku. Rekonstruuje teatr oberiutów,
wczytując się nie tylko w tekst najdłuższej prozy Charmsa, lecz także w
manifest i biografie członków OBERIU.
Spod groteskowo-onirycznego sztafażu towarzyszącego pokazowi spektaklu wyziera
lęk przed nieuchronnością śmierci i zapowiedź tragicznych losów członków grupy.
Reżyser zaprosił do współpracy kostiumografkę Magdalenę Dąbrowską,
odpowiedzialnego za scenografię Roberta Pludrę z grupy PG13, a także młodego
kompozytora Piotra Tabakiernika, którego akompaniament na żywo nawiązuje do
taperskich klimatów początków ery kinematografii. W obsadzie znaleźli się:
Wiktoria Gorodeckaja (Teatr Narodowy), Anna Sroka, Bartłomiej Bobrowski (Teatr
Narodowy), Adam Ferency (Teatr Dramatyczny), Kamil Pruban (Akademia Teatralna)
oraz w roli głównej – Andrzej Mastelarz.
DANIŁ IWANOWICZ
CHARMS (1905-1942), właściwe nazwisko JUWACZOW, poeta i dramaturg, uznawany za
czołowego przedstawiciela rosyjskiej groteski absurdalnej. Swoją karierę
rozpoczął od tworzenia skeczy dla clownów i projektowania cyrkowych afiszów. W
1926 roku trafił do wydawnictwa dla dzieci Samuela Marszaka i tam, wraz z
Mikołajem Zabołockim, Aleksandrem Wwiedenskim, Mikołajem Olejnikowem,
Konstantym Waginowem i Igorem Bachtieriewem założył awangardową grupę OBERIU.
Rozgłos zdobył w roku 1928, gdy w jednym z leningradzkich teatrów wystawiono
jego sztukę Elżbieta Bam. Ze względu na ówczesną represyjną politykę
kulturalną, poza poezją dziecięcą, za życia Charmsa wydano tylko trzy jego
wiersze. Powieść „Starucha” napisał w roku 1939, dwa lata przed aresztowaniem
pod zarzutem „odciągania ludności od budowy socjalizmu za sprawą bezsensownych
wierszy”. Zmarł z głodu w leningradzkim więzieniu w lutym 1942 roku.
OBERIU
(Объединение реального искусства, Zrzeszenie Sztuki Realnej), grupa artystyczna
założona w Leningradzie w 1926 roku przez młodych literatów Daniła Charmsa,
Mikołaja Zabołockiego, Aleksandra Wwiedenskiego, Mikołaja Olejnikowa,
Konstantego Waginowa i Igora Bachtieriewa. Z OBERIU blisko związani byli
malarze starszego pokolenia: Kazimierz Malewicz i Paweł Fiłonow, młody
dramaturg Eugeniusz Szwarc, a także kompozytor i pianista Dymitr Szostakowicz.
Oberiuci w swojej działalności nawiązywali do poetyki futuryzmu, operowali
abstrakcyjnym dialogiem i specyficznym czarnym humorem. Uważani są za
prekursorów europejskiego teatru absurdu. Grupa debiutowała 24 stycznia 1928
roku spektaklem Trzy lewe godziny, który Danił Charms,
ubrany w cylinder, zapowiadał z gzymsu piątego piętra Domu Prasy. W swoim
manifeście oberiuci deklarowali, że realne są ich artystyczne wizje, zaś
otaczająca ich rzeczywistość to przywidzenie. W 1930 roku grupa została
rozwiązana. Jej twórców represjonowano, większość zginęła w więzieniach.
wtorek, 2 października 2012
Wyciąg z ruinowiska (2)
Nie chodzi tu o środki pieniężne
wystarczające na złożenie kompleksowej wizyty w galerii handlowej, w której
zazwyczaj czuję się niczym szczur w terrarium pozbawionym tlenu, a raczej o mniej komercyjny pejzaż i
niezwykły folklor miejsc, w których wartość poszczególnych rzeczy bywa
kompletnie oderwana od tzw. sieciowej oferty. Właśnie to w tym cenię; chwilę, w
której w stercie pozornie bezużytecznych przedmiotów odnajduję coś ciekawego;
poszukiwaną płytę, książkę czy ociekający kiczem gadżet, który zostaje później
upchnięty w jednym z czterech kątów mojej domowej biblioteki. To właśnie tam
spotykam podobnych sobie entuzjastów artefaktów, których wygląd znacznie
przerasta ich ewentualne zastosowanie. Widuję tu pokątnych nabywców płyt
gramofonowych z muzyką, która prawdopodobnie wciąż rozbrzmiewa w Freistaat
Bayern, łowców „śmieciowych okazji”, na które składają się często artykuły
na pierwszy rzut oka kompletnie nieprzydatne do życia. W tym wszystkim liczy
się zwłaszcza niewiadome, to, że nie mam pojęcia na co się akurat
natchnę. Ta kompletnie surrealna rozmaitość oferty, w której obok holenderskich
rowerów nabyć można włoskie narty, perski dywan, półkę z Ikei, albo niemiecką
pralkę. Mój najbardziej kuriozalny nabytek? Para czerwonych pałeczek perkusyjnych
oraz gipsowa figurka saksofonisty z murzyńskiego big-bandu. Jeśli zaś
chodzi o ostatnie „curious”, niedawno nabyłem m.in.: analogi Heart „Bad Animals” (EMI,
1987), Randy Crawford „The Love Songs” (Warner, 1987), płyty kompaktowe
Propaganda „A Secret Wish” (Repertoire, 2000), Die Toten Hosen „Love Peace and
Money” (Virgin, 1994), książki Ewelina Nurczyńskia-Fidelska „Andrzej Munk”
(Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982), Augustyn Baran „Głowa wroga”
(Wydawnictwo Czarne, Czarne 1999), Tomasz Piątek „Kilka nocy poza domem”
(Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2004), Marek Wawrzkiewicz „Światełko – wiersze
wybrane” (PIW, Warszawa 2007), kasety Massive Attack „Blue Lines” (Circle,
1991), Michael Hutchence „Michael Hutchence” (V2, 1999). Nic niezbędnego;
żadnych rękawiczek, szalika bądź skarpetek…
poniedziałek, 1 października 2012
Siedem grzechów głównych (11)
Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze
spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i
religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna
forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale
„wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących
wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które
zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym
ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem
zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w
międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w
przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma
wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji
towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może
wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…
Piotr Gajda: Jaki masz stosunek do własnego debiutu?
Jakbyś scharakteryzował(a) instytucję debiutu w ogóle?
Maciej Melecki: Stosunek do swojego debiutu mam nader pozytywny, wciąż pamiętam emocje,
jakie towarzyszyły pojawieniu się obu książek, albowiem wydałem praktycznie
dwie naraz. Pierwsza – Te sprawy – ukazała się w grudniu 1995 r., a
druga – Niebezpiecznie blisko – w lutym 1996 r. Pikanterii temu
wydarzeniu dodawał fakt, że pierwsza była nominalnie drugą i odwrotnie. Zadebiutowałem
więc niejako podwójnie, stąd, być może, tyle z tego okresu pozostało mi w
pamięci, a czasy, jak być może pamiętasz, były niezwykle burzliwe. Działo się
tyle w młodej literaturze, że prawie co miesiąc ujawniały się co rusz coraz to
nowe wydarzenia: tomy wierszy, nowe numery pism literackich, imprezy w
Katowicach czy Mikołowie, spotkania większe lub mniejsze w Polsce. Innymi
słowy, był to okres burzy i naporu. Żyło się recenzjami, wywiadami i
esejami, jakie co dwa tygodnie fundował niezapomniany Nowy Nurt.
Funkcjonował wtedy jeszcze bruLion. I wciąż docierało do nas jakieś nowe.
Organizowaliśmy w Katowicach co miesiąc Zbiegi Poetyckie Na Dziko,
a w listopadzie organizowaliśmy potężną imprezę poetycką z poetami polskimi i
zagranicznymi, w sumie jakieś 15 osób występujących. Na jednej z nich, bodaj w
1997 r., było totalny nadkomplet widzów, jakieś 250 osób, i spora kolejka
czekająca na wejście na zewnątrz. Nie do pomyślenia dzisiaj. W takiej więc
aurze literackiego fermentu przyszło mi debiutować.
PG: Czy Twoim zdaniem możemy jeszcze w Polsce mówić o
ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz, że ostatnia dekada w
polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby śladowego omówienia?
MM: Obecnie ten obieg
jest w totalnym zaniku. A jeśli już rzekomo występuje, to za bardzo nie wiem,
gdzie on przebiega, w jakim wymiarze należałoby się go dopatrywać. Pism
literackich, takich z prawdziwego zdarzenia, praktycznie już nie ma. Są jeno
efemerydy lub pisma, które mają działy literackie. Jeśli więc pojawiają się
recenzje lub eseje, to na pewno nie tworzą one jakiegoś dopełniającego się
głosu, ponieważ w chwili obecnej tom wierszy, w tych pismach, ma jedną góra
dwie lub trzy recenzje. Nie przekładają się one – recenzje, eseje – na
cośkolwiek więcej. I w, konsekwencji, pozostają samotnymi głosami na medialnej
puszczy. Sytuacja ta wynika też i z tego, że domniemamy obieg został przejęty
przez masowe publikatory, w których nie ma mowy o zamieszczaniu tekstów
krytycznych, a pisanie o literaturze jest pisaniem stricto
żurnalistycznym, tworzonym przez, nomem omen, paru luminarzy krytyki
literackiej, którzy, jak wiadomo, z czegoś muszą żyć. W efekcie, mamy do
czynienia ze spłaszczonym, mocno uproszczonym, wybiórczym obrazem współczesnej
poezji polskiej, gdyż w tegoż rodzaju publikatorach, jeśli pojawiają się teksty
o poetyckich książkach, to tylko przy okazji jakiejś kolejnej Nagrody
Literackiej albo przy okazji wydania wyboru wierszy za granicą jakiegoś
czołowego pół grafomana polskiego (vide Dąbrowski). Co do omówień, to na pewno
takowe są - rozpierzchłe, indywidualne i raczej osobne. Myślę tutaj o paru
książkach, chociażby tych, które wydaliśmy w Instytucie Mikołowskim na
przestrzeni ostatnich dwu lat: Alina Świeściak Lekcje nieobecności,
Marcin Orliński Płynne przejścia i Anna Kałuża Wielkie wygrane.
Wszystkie one starają się, niekiedy dość mocno, wniknąć w najistotniejsze
zjawiska poetyckie ostatniej dekady, jakoś je ze sobą związać lub nadać im
dystynktywne cechy, tak, by przedstawić ten złożony, mocno nieskanalizowany
obraz poezji, jako wielorodny stan rzeczy, odbierany mocno indywidualnie w
oparciu o autorskie rozpoznania czy też zakresy widzeń. Są w nich zaproponowane
częstokroć projekty krytyczne (jak chociażby Krytyka towarzysząca
Marcina Orlińskiego). Poza książkami nie spotkałem się z innymi rodzajami
takich omówień.
PG: Czy w naszym kraju istnieje wyraźny podział na
środowiska poetyckie, czy raczej mamy do czynienia z pojedynczymi nazwiskami
rozrzuconymi po kraju – kojarzonymi
wyłącznie geograficznie?
MM: Wydaje mi się, że
trudno byłoby teraz mówić o jakichś środowiskach poetyckich, stanowiących coś
na wzór grupy poetyckiej. Taki paradygmat po prostu się skończył. W latach
dziewięćdziesiątych, kiedy młoda poezja nie była jeszcze tak uformowana jak teraz
( hierarchie, koterie, środowiska wydawnicze itp.), takie wspólnotowe działania
były jeszcze możliwe. Oczywiście cechowało to młodych poetów, wyłaniających się
z niebytu, anektujących nieużytki światka literackiego, otwierających sobie,
tym samym, nowe przestrzenie dla wspólnego działania (pisma literackie,
biblioteki książek przy tychże pismach, imprezy literackie w nieznanych dotąd
formułach). Teraz więc pozostają indywidualne nazwiska i poetyki, a wszelkie
próby odnowienia takich działań, są dość jałowe lub nieco groteskowe.
PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w
Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie
literackie? Czy jest uprawnione, aby ich werdykty umownie nazywać
„środowiskowymi”?
MM: Coraz bardziej krytyczny,
wzbudzający coraz większą awersję do nich. Ostatni sezon był tego dobitnym
przykładem, albowiem przyznano nagrody książkom niezwykle słabym, wręcz
wtórnym, mając wszak z czego wybierać, co więcej, nominując do ścisłego grona
książki wypełnione bardzo odważnymi krojami języka, zakresami dalekosiężnych,
wywodzących się z językowych stłoczeń, wizji – myślę tutaj szczególnie o tomie Farsz
Marcina Sendeckiego. Nominowany w tym roku i do Silesiusa, i do Gdyni,
okazał się jedynie papierkiem lakmusowym, a w konsekwencji wielkim przegranym,
i to z dość średnimi tomami. Przekład ten jest dość wymowny. No bo jakie są
książki nagradzane w tym kraju – według jurorów przyznających nagrody
poszczególnym tytułom, są to książki zawierające w sobie „szlachetną prostotę”.
Zgadza się. Wszystkie nagrodzone książki w nagrodach: Silesiusa i Gdyni
w istocie takie są. Ale właśnie takie konstatacje powinny raczej napawać
przerażeniem niż wmawianą radością. Niepojętym bowiem wydaję się, że tego
rodzaju wykładnia informująca o zawartej w danej książce szlachetnej
prostocie, jest wypowiadana arcypoważnie, jako niezwykle ważne docieczenie,
a w istocie może tylko świadczyć o świadomym zaniżaniu – przez owych jurorów –
poziomu samych książek, które zostają wyłonione z bloku książek nominowanych.
Wskazywanie na właśnie takie książki jest czymś bezapelacyjnie celowym. A celem
jest lansowanie i upowszechnianie literatury, po którą mógłby sięgnąć
przeciętnie wykształcony Polak, literatury nie odstręczającej owego kogoś
zbytnim hermetyzmem, zrozumiałej w średniej skali intelektualnej percepcji,
opartej na emocjonalnej gardzie i szczerym, tak zwanym, przekazie. Nagrody te
chcą więc zrobić wszystko, ażeby przyciągnąć do literatury jak największą ilość
ludzi, ale żeby tak się stało, literatura ta musi być prosta w odbiorze,
komunikowalna w języku, i nafaszerowana w miarę strawną treścią. Tak więc
proces literackiego uspołecznienia trwa w najlepsze. Literatura dla ludzi, a
nie dla wąskiej i mikrej grupki wtajemniczonych półludzi. Im prościej o czymś
napiszesz, tym z większym odzewem po prostu się spotkasz. No cóż, jak napisał w
swoim tekście – manifeście Józef Robakowski: Jestem przekonany, że artysta
to rodzaj perfidnego szalbierza, wrzodu społecznego, którego witalnością jest
właśnie manipulacja na własne konto jako wyraz samoobrony przed unicestwieniem,
czyli publiczna akceptacją i uznaniem. Oto głęboko satysfakcjonująca mnie,
dookreślona causa samoobrony przed powszechnym uproszczeniem dzieła
artystycznego, do którego wszak – jurorzy – literatura zazwyczaj chce
aspirować, przed lansowaniem takich tomów wierszy, esejów i prozy, gdzie
dominuje wpisany w formę i język pakt z czytelnikiem, ufundowany na
dramatycznej próbie łasego przypodobania się jemu. A wiadomo, że torującymi
drogę chmarom czytelniczym są jurorzy – już nie krytycy, ale właśnie jurorzy.
PG: Którzy poeci nadają ton współczesnej poezji? Czy w
ostatnim czasie dołączyły do nich kolejne nowe nazwiska?
MM: Dla mnie przede
wszystkim ton nadają poeci zapomniani, wyciągani z literackiego czyśćca. Myślę
tu o Wirpszy i Karpowiczu. Dopiero od momentu, kiedy niejako na nowo, a w
przypadku Wirpszy można odczytywać to literalnie, poznajemy ich radykalną
twórczość poetycką, zdajemy sobie chyba sprawę, jak wiele już kiedyś zostało
stworzone w duchu językowych naruszeń i przekroczeń, jakie to jest wciąż świeże
i współczesne, bogate w nieprzebrane zasoby językowych wychyleń i wejrzeń,
jakie dalekie w swej wizyjności i odważne w generowanych treściach. Nie chcę
przez to powiedzieć, że nie ma takich współobecnych mi poetów, którzy nie
byliby znakomici pod każdym względem. Ale dla mnie źródło inspiracji bije
właśnie tam. Ponadto, pytanie o nadawanie tonu, zawiera w sobie pewną
podwójność – nadawanie tonu mogłoby też oznaczać, że jest jakaś wybitna,
skromna grupa poetów, która tworzą ewidentne czoło peletonu. Jeśli już tak
miałoby być, to dla mnie jest to spora grupa poetów o różnej proweniencji
językowej, tematycznej czy stylistycznej. Dlatego też uważam, że jeśli istnieją
jakieś hierarchie, to tylko w Kraju nagród, że się posłużę tytułem
jednego ze swoich wierszy, a które są kompletnie nieistotne wobec
wielopostaciowej, różnorodnej poezji współczesnej.
PG: Portale poetyckie – jaką pełnią rolę?
MM: Informacyjną
bodaj. Umożliwiająca przepływ lub przesył informacji. Nie dzieje się tam raczej
nic ciekawego lub szczególnego dla kogoś, kto szukałby kreacji nowych zjawisk
lub jakichś palących polemik. Portale te są raczej nastawione na stronę bierną
– panuje tam absolutny constans.
PG: Jaka według Ciebie jest przyszłość poezji?
MM: Coraz bardziej
ciemna, hermetyczna, coraz mniej obecna w mediach, albowiem jest i będzie
poezja coraz bardziej ciemna, hermetyczna, coraz mniej obecna dla tych, którzy
chcą, żeby była jasna, pocieszycielska, dostępna, i medialnie strawna. Ale taka
wizja dotyczy tylko tej garstki poetów, którzy poezję odbierają i realizują
krańcowo, dość radykalnie, pod kątem językowym przynajmniej. Oczywiście, dla
innych twórców, dla których niezwykle ważny jest dostęp do medialnych przekaźników,
będzie poezja czymś optymalnie wyważonym, z lekką domieszką słownych spętleń, i
z dużą dozą komunikowalnej otwartości – o dość obłym i przejrzystym kształcie.
Zależy im bowiem na tym, żeby być łatwo odbieralnym, nie sprawiającym wrażenia
lekturowego oporu, dzięki czemu mogą szybko przedostawać się w sferę medialnego
spektaklu, w nim uczestniczyć jako – i nie jest to dla nich istotne, albowiem
coś za coś – kopie kopi, za cenę – częstokroć bardzo wtórnej, bezpiecznej, nic
nie wnoszącej, jeśli chodzi o kaliber, w efekcie wątłej – swojej poezji,
mogącej, dzięki temu właśnie, liczyć na kolejne rozdanie kart z tali nominacji
nagród literackich.
Maciej Melecki - ur. w
1969 r. w Mikołowie. Poeta i scenarzysta filmowy. Redaktor pisma „Arkadia”, dyrektor Instytutu Mikołowskiego.
Wiersze publikował we wszystkich ważnych pismach literackich kraju, m. in.:
„Twórczość”, „Kresy”, „Odra”, „Nowy Nurt”, „Akcent”, „Studium”, „Czas Kultury”,
„Tygodnik Powszechny” oraz w antologiach poetyckich. Redaktor tomu niepublikowanych
wcześniej wierszy Rafała Wojaczka, „Reszta krwi” /1999/ i współredaktor tomu
krytyczno-wspomnieniowego „Który jest. Rafał Wojaczek w oczach przyjaciół,
krytyków i badaczy” /2001/. Autor arkuszy: Zachodzenie za siebie
/1993/, Dalsze zajścia /1998/, Panoramix /2001/ oraz tomów wierszy Te sprawy
/1995/, Niebezpiecznie blisko /1996/, Zimni ogrodnicy /1999/, Przypadki i
odmiany /2001/, Bermudzkie historie /2005/, Zawsze wszędzie indziej /2008/,
Przester /2009/, Szereg zerwań /2011/. Jego wiersze tłumaczone były na języki:
angielski, niemiecki, słowacki, francuski, słoweński. Uczestnik
Międzynarodowego Festiwalu Literackiego VILENICA` 2002 /Słowenia/. Członek
Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Subskrybuj:
Posty (Atom)