Tegoroczna VIII edycja
kutnowskiego festiwalu „Złoty Środek Poezji” miała chyba najbardziej zwarty i
atrakcyjny program spośród trzech poprzednich, w których dane mi było
uczestniczyć. A wszystko to za sprawą Artura Fryza, niezwykle kompetentnego i
pracowitego organizatora tego niewątpliwego wydarzenia na mapie polskiej poezji
współczesnej. Nie da się przecenić pracy jaką corocznie wykonuje Artur, aby
zapewnić swoim gościom i laureatom odbywającego się w ramach festiwalu konkursu
na najlepszy debiut poetycki roku odpowiednią rangę i oprawę. Skalę tego
przedsięwzięcia najpełniej może ocenić osoba, która dobrze zna Artura Fryza, i
która zechce zaobserwować jego twarz tuż przed zakończeniem imprezy. Ujrzy na
niej wtedy ogromne zmęczenie, ale i zasłużoną satysfakcję.
Co przede wszystkim zaskakiwało w
tym roku? Odnowiony za ogromne pieniądze Kutnowski Dom Kultury (miejsce akcji)
i dwa świetne koncerty na zakończenie programu: Fonetyki i Świetlików. A także dwa ciekawe i atrakcyjne
spotkania autorskie poetów reprezentujących dwa odmienne pokolenia: Marcina
Świetlickiego oraz Krzysztofa Karaska. Konkretne, merytoryczne, wyluzowane i
ciekawe. Na szczęście w tym roku obeszło się bez paneli krytyczno-literackich
odbywających się w trzydziestostopniowym upale, podczas których rozmawia się
głównie o wszystkim i o niczym, zatem nie wnoszą nic do dyskusji o literaturze oprócz
oczywistego znużenia temperaturą. Lepiej już posłuchać co poeci mają do powiedzenia zwłaszcza, jeśli przynajmniej jeden z nich jest
obecnie jednym z najważniejszych polskich poetów współczesnych. A przy tej
okazji poznać kilka niezłych wierszy, opowieści i anegdot.
Raczej nie przyciągało wzroku
niezwykle skromne stoisko z książkami poetyckimi. Cóż, poeci obecni na
festiwalu nie kupują tomików poetyckich, raczej się nimi między sobą
wymieniają, zaproszeni na festiwal „oficjele” poezją interesują się w minimalnym
stopniu, a młodzież nie ma
na nią pieniędzy. Stąd sprzedaż konkretnego tytułu w ilości od 1 do 3
egzemplarzy stanowi ogólny standard, a dla takiego wyniku sprzedażowego nie
warto czynić nadmiernych wysiłków. Jaki jest rynek, każdy widzi.
Turniej Jednego Wiersza tym razem
nie przyniósł mi żadnej osobistej satysfakcji. Niemniej z niekłamanym zadowoleniem
skonstatowałem sukcesy przyjaciół i znajomych: Izy Kawczyńskiej (jedno z
czterech równorzędnych wyróżnień), Sławomira Płatka (jedna z dwóch równorzędnych
III nagród) i Krzysztofa Kleszcza (jedna z dwóch równorzędnych II nagród).
Nazwisk pozostałych laureatów nie zapamiętałem (mam nadzieję, że wkrótce pojawi
się na stronie organizatora odpowiedni komunikat). W każdym razie wszystkich
uwieczniłem na jednym ze zdjęć umieszczonych powyżej
niniejszego tekstu.
W tym roku pojawiło się znacznie
mniej poetów, którzy co prawda nie prezentowali swojej twórczości, ale często
bywali festiwalowymi gośćmi. Stąd cała impreza zmieniła swój charakter – z
„biesiadnej” na „kuluarową”. Cóż to znaczy? Ano to, że nie było tym razem
wspólnego biesiadowania do wczesnych godzin rannych (jak to drzewiej nieraz
bywało), ale zaledwie kilka chwil rozmowy w kuluarach między poszczególnymi
punktami programu (z przerwą na krótki wypad z dawno nie widzianymi znajomymi na
piwo i słynne naleśniki). Lecz wszystko ma swój urok – nawet wspominane z
sentymentem hasło, tu wprowadzone w życie: „Nidy nie pisz wierszy po spożyciu
alkoholu”.
Do osobistych pozytywnych wrażeń
dołączam niezwykle miłą postać głównego laureata „Złotego Środka Poezji” –
Karola Bajorowicza, autora „alteracji albo metabasis”, tak jak i ja późnego
debiutanta, ale już z sukcesami (m.in. także tegoroczna nominacja do
Silesiusa), z którym (jak wywnioskowałem to z naszej krótkiej, ale owocnej
rozmowy), łączy mnie pewna wspólnota poglądów na poezję i środowisko poetów w
ogóle. Trochę brakowało mi nieco szerszej prezentacji wszystkich laureatów, bo
za wyjątkiem Karola (który mógł się zaprezentować podczas otwarcia muralu z
jego wierszem) pozostałym przypadła rola przyjmujących gratulacje i odbierających nagrody (namówiłem Artura na
zaaranżowanie wspólnego z jurorami zdjęcia, ale to trochę według mnie za mało). To malutka łyżeczka dziegciu do wielkiej kadzi miodu, którą była organizacja
tegorocznego kutnowskiego festiwalu. Na przyszłość wystarczy odrobinę
przesunąć akcenty (przede wszystkim akcent czasowy) i będzie perfekcyjnie.
Z góry przepraszam, że tę relację zakończę
na pisaniu o sobie. Warto było wziąć udział w kolejnej edycji Złotego Środka
Poezji w Kutnie pomimo fizycznych katuszy, które przyszło mi doświadczać. Tak
nagłego i dokuczliwego ataku choroby lokomocyjnej nie miałem już od dawna, choć
cierpię na tę przypadłość od dziecka. Jeśli płyny ustrojowe mogą się w
człowieku zważyć, zrobiły to. Zatem wszystko nabrało sensu – jeżeli poezja tego
dnia nie dała mi rady, uszlachetniło mnie cierpienie. Mam tylko nadzieję, że na
dłuższy czas…
PS: Pozdrowienia dla nieobecnej na festiwalu Oli Rzadkiewicz, współorganizatorki jego dotychczasowych edycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz