poniedziałek, 6 maja 2013

Życie wewnętrzne (1)

W ramach pierwszej notatki z nowego blogowego cyklu „Życie wewnętrzne”, fragment rozmowy Adama Zagajewskiego z Wojciechem Kassem  („Poezja daje nam życie uważne” - „Topos” nr 4/2012):

„WK: Instytucja spotkania autorskiego (…) ma różne przebiegi, a w dużych miastach i metropoliach ma ona gigantyczną konkurencję komercyjną i rozrywkową. Czy według ciebie odbiorca spotkań autorskich nie zawęża się do wąskiej, powiedzmy wyspecjalizowanej literacko grupy, którą stanowią pisarze amatorzy, krytycy, akademicy, no i znajomi, którzy przy okazji chcą spotkać się ze znajomymi i autorem zarazem? Doprawdy, czy czytelnik bezinteresowny, taki „czytacz” czystej krwi, który szeroko otwarty jest na inny tekst, czy taki osobnik nie odchodzi przypadkiem do przeszłości? Odnoszę wrażenie, że jemu należy się pomnik od środowiska literackiego. A może przesadzam? I kiedy byłeś młodym poetą, zanim na długo wyjechałeś z kraju, odbiorców spotkań autorskich było nie więcej i nie mniej niż teraz i niczym specjalnym się nie wyróżniali?

AZ: Mnie się wydaje, że odbiorca poezji, słuchacz, który przychodzi na spotkania autorskie, nie zmienił się tak bardzo od czasów mojej młodości. Nigdy to nie była publiczność „doskonała”, „czysta”, bezinteresowna, szaleńczo inteligentna, fenomenalnie wrażliwa – zawsze zdarzali się wariaci, nieudani poeci, krewni autora, filozofowie, którzy nic nigdy nie opublikowali i nie opublikują, brzydkie dziewczęta próbujące zrozumieć, czym jest życie (piękne pojawiają się rzadziej), wdowcy szukający zapomnienia oraz niekiedy, w zimie, bezdomni, polujący na ciepłe pomieszczenie i śpiący potem z otwartymi ustami. Ale taka właśnie jest nasza publiczność, obojętnie czy zgromadzona w jednej sali, czy też rozrzucona w różnych miejscach, w mieszkaniach, czy na ławkach parkowych. Taką już mamy wątpliwą publiczność. I sami też oczywiście jesteśmy do nich, do naszej kochanej publiczności, podobni. My też jesteśmy trochę nieudani, trochę dziwni, niektórzy z nas piją (ja akurat nie), mamy nasze filozoficzne bziki, idiosynkrazje. W dodatku często trapi nas zawiść, wieczna towarzyszka przeciętnego literata. Czasem zdarzy nam się moment jasności, owszem, ale rzadko dochodzi do tego podczas wieczoru autorskiego. Gdy nam podczas wieczoru zadają pytania, odpowiadamy z nieco kapłańską miną, ale przecież my nie wiemy nic, prawie nic, tylko w tych krótkich chwilach jasności wydaje nam się, że wreszcie doskonale zrozumieliśmy istotę bytu – a już pięć minut później wracamy do stanu naszej permanentnej ignorancji. Czy zasługujemy na lepszą publiczność? Zawsze mnie to dręczy: gdyby sędziowie czy policjanci, czy piloci samolotów odrzutowych żyli tak jak my, licząc wyłącznie na krótkie momenty epifanii, ładnie by nasz świat wyglądał. Byłby jeszcze gorszy niż jest…Ruiny i zgliszcza”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz