Dawno już wyleczyłem się z wysyłania egzemplarzy autorskich nowej książki do osób zajmujących się czynną krytyką. I tak przeważnie mnie zlewali. Zresztą – od dłuższego już czasu – ze wzajemnością. Ale nadal adresuję przesyłki do zaprzyjaźnionych poetów oraz do paru przyjaciół, których mam. Czynię to za pomocą instytucji o dumnie brzmiącej nazwie Poczta Polska. Dla wygody adresatów wysyłam listy zwykłe, nie polecone, które mogłyby być dla nich kłopotliwe w odbiorze (awizo, konieczność odbioru przesyłki na poczcie, niekiedy znacznie oddalonej od miejsca zamieszkania). Żeby jednak choćby w niewielkim stopniu nadać minimalną „ważność urzędową” przesyłce zawierającej – niezbyt ważną z punktu widzenia operatora – poezję niejakiego Gajdy, decyduję się, za dodatkową opłatą, na wykupienie opcji „priorytet”, naiwnie licząc, że to cokolwiek zmieni. I tak wynik zawsze jest ten sam. Na dziesięć przesyłek – minimum dwie nigdy do adresata nie dotrą*. Mimo że wyłożyłem własne, niemałe pieniądze (mnożąc je przez liczbę przesyłek), dodatkowo wybrałem i opłaciłem oferowaną opcję, a tym samym zawarłem z Pocztą Polską umowę cywilnoprawną na dostarczenie przesyłki (pomimo deszczu, śniegu, słoty, huraganu i trzęsienia ziemi). I nie obchodzi mnie, że „na poczcie mało płacą”, że w instytucji trwają zwolnienia grupowe i zamykane są kolejne jej oddziały. Ludzie – ja, podobnie jak pracownicy poczty, jestem zatrudniony przez to samo państwo z tektury, a mimo to swoje obowiązki wykonuję na czas i z największym możliwym profesjonalizmem. Gdzie była Poczta Polska – jej prezesi, menedżerowie, łowcy państwowych synekur – gdy w Polsce rodził się rynek paczkomatów i przesyłek cyfrowych? Bycie potentatem na tym rynku (a PP miała wszelkie ku temu predyspozycje) zapewniłoby tej instytucji świetlaną przyszłość. Tymczasem dalej oferuje ona „PRL-owską pomroczność” – kolejki, gubienie przesyłek, niedostarczanie listów do adresatów. Mnie i adresatowi gubi się bezpowrotnie kolejny egzemplarz książki, której autor nigdy nie dostanie Nobla, ale przynajmniej chciał się nią podzielić – w czasach upadku czytelnictwa. To jednak Poczta Polska – mimo pobranej opłaty – sprawiła, że jego dobrymi chęciami piekło zostało wybrukowane.
* Edit: w ostatnim przypadku z opłaconą opcją priorytet dotarły po... trzech tygodniach i jednym dniu.

W sierpniu miałem dostać umowę o pracę. Przesyłana była mi pocztą polską. Po tygodniu zgłosiłem, że "nie doszło". Wysłali ponownie. Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze trzy razy. Zadzwoniłem na pocztę, tam nic nie wiedzą. W końcu po miesiącu przyszedł listonosz i powiedział, że mieli problemy z listami, bo wszyscy listonosze byli na urlopie. Komentować tego nie będę. Pod koniec sierpnia / początek września przyszły mi 4 listy = 4 umowy o pracę.
OdpowiedzUsuń