Tak, muszę się sam przed sobą do tego przyznać… Ja, który nigdy nie miałem swoich idoli, a każda instytucjonalna hierarchizacja życia społecznego wzbudzała we mnie pusty śmiech, nie mogę otrząsnąć się po śmierci Johna Michaela „Ozzy’ego” Osbourne’a. Na swoje usprawiedliwienie napiszę, że członkowie pierwszego składu Black Sabbath od niemal zawsze są nieodłączną częścią mojego życia, tak jak jest nią na przykład prosta świadomość istnienia domu, do którego zawsze wracam z pracy, bądź z podróży. Płyty „Black Sabbath”, „Paranoid”, „Master of Reality”, „Vol. 4”, „Sabbath Bloody Sabbath”, „Sabotage”, „Technical Ecstazy” i „Never Say Die!”, historie związane z ich pierwszym odsłuchem to część mojego DNA. Do 22 lipca 2025 roku naiwnie wierzyłem, że Tony, Ozzy, Geezer i Bill to ludzie nieśmiertelni, ich istnienie w moim życiu jest pewne jak wschody i zachody słońca, i prędzej to ja zamknę oczy na zawsze, niż to słońce zgaśnie. Śmierć Ozzzy’ego to trauma, wstrząs, strata kogoś symbolicznie bliskiego (którego pokochałem za jego sztukę). I nie mówię tu o jakimś pokoleniowym doświadczeniu utraty, „końcu pewnej epoki”, ponieważ nie czuję się związany w żaden sposób z jakimkolwiek „wspólnotowym doświadczaniem”; zawsze opieram emocje na tym, czym dysponuję – na indywidualnym stosunku do przedmiotu rzeczy i spraw. Stąd, obcowanie z muzyką i legendą Black Sabbath było i jest dla mnie doznaniem wyjątkowo intymnym, osobistym, głęboko wewnętrznym. Żałuję, że dziś nie mogę już odtworzyć pierwotnej intensywności moich odczuć, ponieważ „ten pierwszy raz” z definicji zdarza się tylko raz. Pierwsze odsłuchanie płyty „Never Say Die!” (zaraz po nim chęć założenia zespołu o nazwie Johnny Blade, pomysł zaczął się i zakończył na powstaniu logo z nazwą przyszłej grupy), pierwsze odsłuchanie „Sabbath Bloody Sabbath” (i marzenie o powstaniu kolekcji płyt winylowych, dziś już od dawna szczęśliwie spełnione), pierwsze odsłuchanie płyty „Master of Reality” (i fantazja o obejrzeniu grupy na żywo, również po kilkunastu latach spełniona). Przez ostatnie kilkanaście dni przeczytałem niemal wszystkie newsy związane ze śmiercią Ozzy’ego i właśnie z jej powodu stał mi się jeszcze bliższy, bo okazał się nie być Księciem Ciemności a zwykłym śmiertelnikiem, o co w końcu zawsze go podejrzewałem…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz