Olgerd Dziechciarz, poeta, prozaik,
a z dobrych czasów „Afrontu” mój nadRedaktor i Wydawca, ale co najważniejsze –
przyjaciel, napisał czule o moich „szorstkich” wierszach. Jako pierwszy szerzej,
jako drugi w ogóle po Grzesiu Wróblewskim (zaznaczając przy tym wyraźnie, że
nie ma, nie było i nie będzie przymusu omawiania wierszy Gajdy). Wielkie
dzięki!
„Sowizdrzalski nihilizm"
Nawet najbardziej tolerancyjny Bóg powinien kiedyś powiedzieć pas i rozwiązać nasze problemy. Ale Bóg, z niewiadomych nam powodów, nie interweniuje, ba!, nie odzywa się do nas, co budzi podejrzenie, że może go nie być. Dlatego dobrze, że jest Piotr Gajda i zajmuje się naszymi problemami, czyli właśnie nami, bo to my, ludzie, jesteśmy źródłem wszystkich naszych kłopotów. Gajda nie daje rozwiązania, ale diagnozuje naszą trudną sytuację, która nie dość, że skomplikowana, to jeszcze bez wyjścia. Robi to tak jak należy, czyli bezceremonialnie. Inni się patyczkują – on nie, ale robi to z klasą, dzięki czemu jego strofy przepełnione są cudowną ironią i rozkosznym sarkazmem:
„Wielki wybuch na miarę/ uderzenia otwartą ręką w nadmuchaną papierową/ torbę? Każdy ma taki Wszechświat,// jak go pan bóg stworzył.”
(Niewymuszony powrót do systemu geocentrycznego)
Podmioty tych
wiersze, czyli my, przeglądają się w nich, jak w lustrach – swoją drogą
zwierciadła to jeden z głównych toposów w poezji Gajdy. Co więc widzimy? Jeśli
tylko uczciwie patrzymy – czyli tak jak Gajda – widzimy marne istoty, które
zasługują na wojny, pandemie, na stanie w kolejkach do lekarza, na gnieżdżenia
się w ciasnych mieszkaniach, na kredyty, których nie są w stanie spłacić, na
nieszczęśliwe małżeństwa, na wylewające się z telewizorów i komputerów
łgarstwa, na wykorzystywanie przez silniejszych, bardziej cwanych, młodszych,
zdrowszych i piękniejszych, słowem na wszystko to, co się dzieje i nie
przestanie dziać, aż zabije nas klimat, albo my ów klimat zamordujemy.
A i owszem, Gajda nie daje nadziei, bo czy ktoś jeszcze wierzy, że nadzieja jest nam do czegoś potrzebna?!
„Czy już datowałeś węglowo, które czasy// były gorsze?/ A może takie dopiero nadchodzą/ niczym miałkie, codzienne sprawunki, spłaty rat/ i opłaty za abonament i ubezpieczenie?”
(In absentia)
Co istotne, mamy tu dół, głęboki, z osypującymi się brzegami, można by pomyśleć, że nie ma tu miejsca na nawet odrobinę humoru, a to nieprawda, nie brakuje tu elementu komicznego, bo przecież nic tak nie cieszy (śmieszy) jak nieszczęście, oczywiście poza własnym, wypielęgnowanym nieszczęściem. A kiedy już dobijemy do dna, usłyszymy nie pukanie od spodu, ale dźwięk armatury niewiadomego pochodzenia działającej na zasadzie perpetuum mobile.
„Kiedy patrzę
przed siebie, widzę wszystkie listopady”
Błogosławione
skoki na główkę. Wielu mieszczan
z ich grillami
i wakacjami last minute. Więcej tripów,
w których w
sklepowych wózkach blokują się kółka
i odpadają
fotonowe silniki. I dalej w ten diesel,
dekorator
wnętrz powie: „w ten deseń”.
Za kilka
miesięcy świat znów zacznie gubić liście,
czyściciele
będą opróżniać przydomowe baseny.
Oczom kadry
kierowniczej wyższego szczebla
ukaże się
armatura dna.
Piotr Gajda "Biuro straceń", Wydawnictwo Biblioteka Śląska, Katowice 2025.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz